wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 4



Moje plecy zderzyły się z zimną ścianą, a ułamek sekundy później poczułam jeszcze bardziej lodowatą dłoń, zaciskającą się na mojej szyi. Odruchowo chciałam złapać oddech, ale bezskutecznie. Bellatrix przybliżyła swoją twarz, wykrzywioną w paskudnym uśmiechu. Odsunęłam głowę do tyłu na tyle, ile potrafiłam, ale wiedziałam, że nie jestem w stanie uciec od jej przenikliwego, pełnego nienawiści spojrzenia. Przełknęłam ślinę, co wcale nie było łatwe, zważając na ściśnięte gardło. Byłam bezsilna, nie mogłam się ruszyć, nie mogłam zrobić nic, co mogłoby mnie uratować przed nieuniknionym. Kilka sekund później zostałam boleśnie rzucona na twardą posadzkę, a chwilę potem zmiażdżona przez sylwetkę kobiety. Próbowałam uciec od jej spojrzenia, od jej słów, próbowałam robić wszystko, byleby tylko jej nie słuchać. Przeniosłam więc wzrok w bok, prosto na młodego blondyna, który siedział z zaciśniętą szczęką w fotelu i bacznie mnie obserwował. Usłyszałam, jak wyszeptał:
-Wiem, że na mnie lecisz.
Ale wcale nie zauważyłam, żeby poruszał ustami. Jego szczęka w dalszym ciągu była zaciśnięta. Ja byłam bliska rozpaczy, łzy spływały po moich policzkach, a on tylko patrzył obojętnym wzrokiem na swojego wroga. Nawet nie drgnął, kiedy Bellatrix zaczęła boleśnie pisać różdżką jedno słowo na mojej ręce, a ja zaczęłam wrzeszczeć.
Zerwałam się z łóżka słysząc czyiś pisk, dopiero po chwili orientując się, że to mój własny. Zamknęłam się i od razu zapaliłam lampkę nocną, nagle przerażona wszechobecną ciemnością. Rozejrzałam się, oddychając ciężko i dopiero widząc, że nikogo nie ma w pomieszczeniu, trochę się uspokoiłam. Próbując uregulować własny oddech, spojrzałam w dół na własne ręce i znów krzyknęłam, widząc, że paznokciami zdrapałam skórę na ręce do krwi w miejscu, gdzie kiedyś był napis. Uniosłam dłonie wewnętrzną stroną do siebie i zagryzłam dolną wargę, widząc własną krew. Nie odwracając od nich wzroku wstałam z łóżka i ruszyłam do łazienki. Nie czułam żadnego bólu, kiedy przemyłam otwartą ranę wodą. Nie czułam nic, oprócz strużek potu, spływających po mojej twarzy. Podniosłam wzrok na obszerne lustro, opierając się równocześnie rękami o umywalkę. Spojrzałam na własne, żałosne odbicie. Cienie pod oczami, nieogarnięte włosy, blada skóra, zraniona ręka.
Co się ze mną działo? Ile to jeszcze będzie trwać? Ja potrzebuję poważnej pomocy. Jeśli jej nie dostanę, w końcu nie wytrzymam psychicznie. Dlaczego właściwie codziennie mi się to śni? Przecież kiedy widzę Malfoya, wcale się go nie boję, nie jestem przerażona, nie wracają wspomnienia. Nie dzieje się nic, więc dlaczego kiedy tylko kładę się spać, mój koszmar zaczyna się od nowa?
Odepchnęłam się od umywalki i rozebrałam się, po czym weszłam pod prysznic. Nie miałam tutaj wanny, ale w razie gdybym potrzebowała prawdziwej kąpieli, zawsze mogłam udać się do Łazienki Prefektów. Teraz jednak wolałam nie wychodzić z własnego dormitorium i plątać się samotnie po zamku. Odkręcając kurek z zimną wodą, wróciłam myślami do 7 piętra i tajemniczego zielonego światła.
Co one mogło oznaczać? Może po prostu ktoś rzucił jakieś zaklęcie? Ale jeśli tak, to dlaczego nie słyszałam żadnego słowa, ani nikogo nie widziałam? Przecież ktoś musiałby je rzucić. Ktoś musiał tam być i spowodować rozbłysk zielonego światła. Ale kto, i jak rozpłynął się w powietrzu? Tak po prostu? Koniecznie musiałam się przyjrzeć tej sprawie z bliska. I może lepiej na razie nie mówić o tym Malfoyowi. Nie sądzę, żeby był dobrym materiałem na ratowanie świata magicznego (oczywiście potencjalnie, wcale nie zakładam, że jest w niebezpieczeństwie). Zresztą bądźmy szczerzy, ten blond przystojniaczek prędzej przyczyniłby się do jego zakłady niż ratowania.
Przez moje plecy przebiegł nagle nieprzyjemny, zimny dreszcz i wcale nie był on spowodowany lodowatą wodą, ani piekącą raną na ręce. Przypomniałam sobie, że w moim śnie pojawiło się coś, czego nigdy wcześniej nie było.
„Wiem, że na mnie lecisz”
Niemal usłyszałam ten szept we własnej głowie i znów poczułam zimny prąd na plecach.
Szybko zakręciłam wodę i wyszłam spod prysznica.
To teraz jeszcze bardziej nie rozumiem dlaczego śni mi się Malfoy, mówiący takie rzeczy. No jasne, wydarzenia z wczorajszego dnia, ale przecież on doskonale wie, że ja na niego NIE lecę. I ja też to wiem. No bo jak można by było lecieć na własnego najgorszego wroga i bohatera twoich koszmarów? To popieprzone.
Tej nocy już nie zasnęłam. Bałam się, że tym razem przyśniłby mi się Malfoy, próbujący mnie zgwałcić, a to byłaby jeszcze większa trauma, trwająca prawdopodobnie do końca życia. Zamiast tego czarami wyleczyłam swoją ranę na ręce i jeszcze przez chwilę przyglądałam się jej gładkiej skórze. A później zaczęłam czytać, więc zeszło mi aż do czasu, kiedy mój mugolski budzik zadzwonił. Z westchnieniem go wyłączyłam, zamknęłam książkę, odkładając ją ostrożnie na regał i zajęłam się codziennymi czynnościami, próbując jakoś zakryć oznaki zmęczenia na mojej twarzy.
Gdy wyszłam z dormitorium, czułam potworne zmęczenie i nie miałam pojęcia jak przetrwam ten dzień, nie zasypiając na żadnej z lekcji. Kiedy przekroczyłam próg Wielkiej Sali, mimowolnie zerknęłam w stronę stołu Slytherinu i otworzyłam szeroko oczy widząc, że Malfoy jest w kiepskim stanie. Miał tak samo podkrążone oczy jak ja, włosy w nieładzie, a dodatkowo zauważyłam jeszcze, że z jego twarzy zniknął przebiegły uśmieszek. Niestety nie na długo. Gdy tylko podniósł na mnie wzrok, znów przybrał na siebie tę cyniczną maskę. Szybko przestałam się na niego gapić i przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się przy swoim stole. Po drodze jednak usłyszałam wiele dziwnych rzeczy.
-Patrz, to Hermiona Granger. Wygląda tak samo beznadziejnie jak Draco.
-Pewnie mieli upojną noc.
-Draco w życiu nie dotknąłby szlamy.
-Słyszałeś, że Granger się w nim zakochała?
-Biedactwo pewnie słyszy, jak Dracuś pieprzy się z inną za ścianą.
-I ona go podgląda!
-Podobno mają wspólną łazienkę. Ciekawe czy Granger ogląda go pod prysznicem…
-CO?! – wrzasnęłam, stając jak wryta i wbiłam zszokowane spojrzenie w Astorię Greengrass. Ona tylko zachichotała i wymieniła znaczące spojrzenia z koleżanką obok. Przewróciłam oczami, zastanawiając się, jak to możliwe, że tak głupia istota mogła się w ogóle urodzić. Jednocześnie czułam na sobie wzrok Malfoya, który zapewne siedział niedaleko, ale nie odważyłam się na niego spojrzeć.
-Nie mamy wspólnej łazienki. – syknęłam tylko, będąc zbyt zmęczoną, by wymyślać jakieś cięte riposty, po czym ruszyłam do stołu Gryffindoru.
Gdy usiadłam obok przyjaciół, burknęłam tylko „cześć”, nie włączając się do rozmowy. Wszystkie czynności wykonywałam mechanicznie, jednocześnie zastanawiając się dlaczego Malfoy wygląda tak… źle.
Chwyć nóż i zamocz go w dżemie.
Szczerze nie sądziłam, żeby faktycznie uprawiał w nocy z kimś seks. To znaczy, oczywiście był do tego zdolny, wiedziałam, że to byłoby w jego stylu, ale intuicja podpowiadała mi, że tego nie zrobił.
Posmaruj kromkę chleba dżemem.
A jeśli słyszał moje wrzaski? Poczułam, jak krew odpływa z mojej twarzy, ale po chwili uświadomiłam sobie, że przecież rzuciłam zaklęcie, tłumiące dźwięki. Nie. Nie mógł mnie słyszeć.
Weź kubek.
Może po prostu był zmęczony. Może nie mógł spać. Może wcale nie jest taki twardy, jakiego udaje.
Nalej herbaty do kubka.
Na moje nieszczęście dzisiaj nie usiadłam tyłem do ich stołu. Uniosłam wzrok i zauważyłam, że siedzi centralnie naprzeciwko mnie, idealnie ustawiony w oddali pośrodku między sylwetkami Harrego i Rona. Przyglądałam się mu przez chwilę, jak znudzony miesza łyżeczką zawartość swojego kubka, podpierając głowę ręką. Ciekawe, czy teraz plotki się rozniosą i wszyscy uwierzą, że lecę na Malfoya. Wzdrygnęłam się, słysząc w głowie jego spokojny głos z mojego snu.
„Wiem, że na mnie lecisz”.
Nasyp dwie łyżeczki cukru i wymieszaj.
Właściwie, trudno było na niego nie lecieć. Nawet ja musiałam przyznać, że był przystojny. Mimo jego ironicznego wyrazu twarzy i zbyt wysokiego ego, był całkiem atrakcyjnym mężczyzną. W gruncie rzeczy był też inteligentny, a to (przyznaję z bólem serca) jedna z najważniejszych cech, które cenię u facetów. Mimo to, Malfoy nigdy mi się nie podobał, być może przez to, jak wiele przykrych rzeczy mnie przez niego spotkało. W mojej głowie nagle pojawił się obraz jego nagich, umięśnionych pleców, gdy przyłapałam go na przebieraniu koszuli. Poczułam, że robi mi się gorąco.
Blondyn nagle podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie, jakby wyczuwając, że ktoś go obserwuje. Chociaż siedział daleko, doskonale widziałam, co wyraża jego stalowe spojrzenie. Lekkie zaciekawienie, połączone z ironią i nienawiścią oraz nutka wyzwania. Poczułam, jak (nie wiedzieć czemu) po moim ciele przeszedł prąd, a ułamek sekundy później poczułam czyjąś ciepłą dłoń na swojej.
-Wszystko w porządku Hermiona? – usłyszałam głos Ginny i dopiero wtedy ocknęłam się i spojrzałam ze zdziwieniem na przyjaciółkę.
Zmusiłam się do uśmiechu.
-Tak, czemu pytasz? – zapytałam lekko, a ona skinęła w stronę mojej ręki.
-Bo od kilku minut machasz łyżeczką w powietrzu.
-Oh. – wymamrotałam tylko, patrząc na swoją dłoń, która razem z łyżeczką znajdowała się kilka centymetrów od kubka z herbatą.
Świetnie, jeszcze robię z siebie idiotkę.
Westchnęłam, kładąc łyżeczkę na stół i uniosłam kubek z niesłodką herbatą do ust.
-Ciężka noc? – przyjaciółka nie dawała za wygraną, patrząc na mnie z troską. Kiwnęłam tylko głową. Gdyby tylko wiedziała, jak rano rozdrapałam sobie skórę do krwi…
-Może przyjdę do ciebie na noc dzisiaj? Musisz w końcu się wyspać.
-Nie, Ginny. Nie ma sensu. Już tego próbowałyśmy przecież. To nic nie da, będzie jeszcze gorzej, bo ty się nie wyśpisz.
-To nic, jeśli tylko mogę ci pomóc..
-Nie. – przerwałam jej – Naprawdę doceniam to i kocham cię, ale poradzę sobie z tym sama. Już jest lepiej – skłamałam.
Wcale nie było lepiej, było gorzej.
-Ok. – powiedziała cicho i uśmiechnęła się do mnie, po chwili zmieniając temat – Widziałam, że byłaś wczoraj na imprezie.
Westchnęłam.
-Przyszłam tylko nakopać Malfoyowi do dupy. – odparłam, wzruszając ramionami, a ruda zachichotała.
-Taaak, słyszałam, że trochę się pokłóciliście. Serio go podglądałaś?
-To był przypadek! – powiedziałam szybko, od razu się uśmiechając – Chciałam tylko zobaczyć czy już wyszedł, nie moja wina, że się przebierał na środku salonu.
Ginny posłała mi uwodzicielskie spojrzenie, poruszając przy tym zabawnie brwiami. Już otwierałam usta, żeby coś dopowiedzieć, ale w tej chwili odezwał się Ron.
-Miona, pamiętaj, że dzisiaj jest trening quidditcha. Musisz przyjść nam kibicować. – powiedział niewyraźnie, przeżuwając kanapkę. Przełknęłam ślinę, przypominając sobie wczorajszy wieczór, kiedy Ron kompletnie nawalony powiedział mi, że mnie kocha. Obiecałam mu, że porozmawiamy o tym dzisiaj, ale jak tak teraz na niego patrzyłam, to z ulgą mogłam stwierdzić, że nawet tego nie pamięta i alkohol namieszał mu w głowie.
-Przyjdę. – odparłam tylko, posyłając mu uśmiech.
Chociaż wcale nie miałam ochoty patrzeć na to, jak banda dzieciaków rzuca sobie piłkę i lata w kółko. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?


Dzisiaj jeszcze czekała mnie pierwsza lekcja z nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Wszyscy zdawali się być podekscytowani poznaniem nowego, przystojnego nauczyciela, jednak ja myślałam tylko o tym, żeby iść spać. Byłam wyczerpana, psychicznie i fizycznie. Oddałabym wszystko za 5 godzin normalnego, spokojnego snu. Przycisnęłam mocniej książkę do piersi i przyspieszyłam kroku tak, że Harry i Ron musieli za mną biec. Jak zwykle wyłączyłam się z rozmowy. Oni doskonale wiedzieli, że nie jest ze mną dobrze, ale wiedzieli też, że są w tym przypadku zupełnie bezradni. Więc najwyraźniej stwierdzili, że dadzą mi spokój. Niestety lekcje z nowym nauczycielem mamy ze znienawidzonymi ślizgonami. Jednak gdy tylko weszłam do klasy i usiadłam w pojedynczej ławce, a po moich obu stronach dwaj przyjaciele, rozejrzałam się wokół i zauważyłam, że ta nienawiść nie jest tak widoczna, jak kiedyś. Jakiś gryfon pochylał się nad siedzącą ślizgonką i uśmiechali się do siebie szeroko. Dean rozmawiał z Blaisem Zabinim, jakby byli najlepszymi kumplami od lat. Ginny miała rację, rzeczywiście topór wojenny został zakopany. Zerknęłam do tyłu, na Malfoya, który siedział dumnie na swoim krześle i lekceważącym spojrzeniem przyglądał się sytuacji w sali.
No ten to się nigdy nie zmieni.
Nagle do klasy wszedł nauczyciel. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna pewnie kroczył po posadzce, by w końcu stanąć na podium i omieść wzrokiem wszystkich zebranych. Machnął różdżką i na tablicy za nim pojawiło się jego imię i nazwisko, wykaligrafowane pięknym, pochyłym pismem.
-Witam. Nazywam się Kevin Winslet i będę w tym roku uczył was Obrony Przed Czarną Magią. – zaczął z wyraźnym, angielskim akcentem, po czym zaczął przechadzać się po podium, splatając dłonie za plecami – Pewnie wielu z was uważa, że skoro Voldemorta już nie ma, to nie ma przed czym się bronić. Skoro tak myślicie, to widocznie jesteście zbyt głupi, żeby tutaj być.
Uniosłam kącik ust do góry, wpatrując się w nauczyciela.
Mówił krótko i rzeczowo. Lubiłam takich ludzi.
-W czarodziejskim świecie czai się wiele zagrożeń i myślę, że absurdem byłoby, gdybyście zginęli z ręki trytona, podczas gdy wasi bliscy i znajomi polegli w obronie zamku. – powiedział, po czym popatrzył na mnie i o ile mi się nie przewidziało, posłał mi lekki uśmiech.
Kurcze, zaczynałam go lubić. Jako jeden z nielicznych pamiętał jeszcze o wojnie i mówił o tym z prawdziwym szacunkiem.
-Dlatego też – kontynuował – Na moich lekcjach będziemy uczyć się jak walczyć z centraurami, druzgotkami, akromantulami, boginami itd. W związku z tym, będziemy robić sobie częste wycieczki do Zakazanego Lasu. Jakieś pytania?
Jakiś chłopak podniósł niepewnie dłoń do góry.
-Czy to dozwolone?- zapytał, a po klasie przebiegł szmer szeptów.
Faktycznie, wstęp do Zakazanego Lasu był zabroniony.
-Umówmy się, że to ja ustalam zasady, chłopcze. – odparł chłodno nauczyciel, a sekundę później posłał mu przyjazny uśmiech.
Zmarszczyłam brwi.
Dość zmienne humorki miał ten profesorek. Ale i tak większość dziewczyn z pomieszczenia już się w nim zakochało, bo prawie wszystkie wręcz leżały na ławkach i patrzyły na niego rozmarzonym wzrokiem. Sama go polubiłam, ale wcale mi się nie podobał. Zresztą, byłam na tyle rozsądna, że wiedziałam, że zakochanie się w nauczycielu zawsze się źle kończy. Przynajmniej w każdym mugolskim filmie, który oglądałam kończyło się źle. A filmy nie kłamią.


Draco
Nie wiem po co właściwie wróciłem do tej szkoły. I tak niczego tutaj się już nie nauczę. Jestem znudzony całym pobytem tutaj, a nawet jeszcze nie minął tydzień. Jedyną rozrywką jest wkurwianie Granger, ale nawet to już nie daje mi takiej satysfakcji, jak kiedyś. Być może dlatego, że ona uodporniła się na moje docinki i już nie robią na niej takiego wrażenia. Zresztą z biegiem czasu Granger naprawdę stała się silna. Tylko ona odważyła się przywalić mi w twarz, za co jeszcze bardziej jej nienawidzę, ale z drugiej strony musiałem przyznać, że całkiem mi wtedy zaimponowała. A Blaise do końca roku nie dawał mi spokoju i ciągle się nabijał. Myślałem, że wrabiając Granger w to, że na mnie leci znowu poczuję tą dziką satysfakcję i spełnienie w żyłach, ale nic z tego. Pamiętam, jak na tej imprezie rozwścieczona odwróciła się i wyszła, za nią podreptał Wieprzlej, a ja spojrzałem z uśmiechem na Blaise’a, mówiąc mu, że wygrałem zakład. Jednak przyjaciel nie był na tyle głupi i doskonale wiedział, że Granger dalej mnie nienawidzi. Dokopanie szlamie nie poprawiło mi humoru, więc spróbowałem przelecieć jakąś laskę. Jednak zanim w ogóle porządnie się rozejrzałem po dormitorium, na moich kolanach usiadła już Astoria Greengrass i zaczęła mnie całować. No to wyżyłem się na niej, ale w momencie, kiedy rzuciłem ją na łóżko w mojej starej sypialni i spojrzałem na nią z góry, nagle mi się odechciało. Była nijaka. Była tak samo dziwkarsko ubrana, jak wszystkie. Była taka sama jak wszystkie. Nie różniła się niczym. Uśmiechała się do mnie idiotycznie, czekając na mój ruch, a ja tylko poluzowałem krawat, odwróciłem się i bez słowa wyszedłem. Opuściłem całe towarzystwo, nawet nie żegnając się z Blaisem i wróciłem do własnego dormitorium. Specjalnie się nie spieszyłem, żeby czasem nie trafić na Granger. Minąłem się za to z jej rudym kumplem, który bełkotał do siebie coś w stylu „Jak ja jej to powiem”. Nawet nie chciało mi się rzucać jakąś ripostą w jego stronę. Nic mi się nie chciało. Wszedłem do dormitorium, rozebrałem się do bokserek i nalałem sobie ognistej z barku, po czym podszedłem do okna i spojrzałem na rozciągające się jezioro, popijając alkohol. Przez chwilę miałem ochotę po prostu pójść popływać. Poczuć chłód wody, pozwolić, żeby zmyła ze mnie wszystkie myśli. Być przez chwilę sam, oczyścić umysł. Byłem zmęczony, choć właściwie nie wiedziałem czym. Być może właśnie udawaniem, przyklejoną maską do twarzy. Wszyscy myśleli, że jestem samowystarczalny, że to ja dyktuję zasady, jednak prawda była taka, że ja całe życie podporządkowywałem się ojcu, potem Voldemortowi, chociaż wcale tego nie chciałem. Nie chciałem taki być, a teraz już nie potrafię być inny. W moich żyłach płynie nienawiść i pewnie już nigdy nie będę prawdziwie szczęśliwy. Nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie z jakąś kobietą, śmiejących się z przyziemnych spraw. Ten widok był tak nierealny, jak widok łysego Hagrida.
Nagle coś dużego uderzyło z hukiem w okno powodując, że aż się cofnąłem, cudem utrzymując szklankę w dłoni. Zmarszczyłem brwi, widząc jak głupia sowa niezdarnie podnosi się na parapecie, po czym wbija we mnie swój wzrok. Do wstążki na szyi miała przywiązaną kopertę. Odstawiłem whisky na stolik i otworzyłem okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Sowa w ogóle się nie poruszyła, tylko patrzyła na mnie tymi swoimi czarnymi oczami.
-I co się tak gapisz idiotko? – warknąłem do niej, w tym samym czasie odwiązując list. Jakby w odpowiedzi, sowa dziabnęła mnie w dłoń i od razu odleciała. Spojrzałem jeszcze za nią i pokręciłem głową z niedowierzaniem, ignorując krew, spływającą po mojej skórze. Już chciałem rzucić na nią Avadę, ale w ostatniej chwili sobie odpuściłem. Odwróciłem się, zamykając okno i oparłem się o ścianę, patrząc na kopertę, na której napisane było jego słowo „Draco”. Z westchnieniem otworzyłem ją i wyciągnąłem estetyczną białą kartkę, na której widniało jedno, suche zdanie.
Musimy porozmawiać.
I podpis „Twój ojciec
Wziąłem głęboki oddech, po czym z wrodzonym spokojem przerwałem kartkę na pół i rzuciłem na podłogę. Skoro mam odciąć się od ojca i jego rygorystycznych zasad, od czegoś trzeba zacząć. Sięgnąłem po nową kartkę i piórem napisałem krótką wiadomość:
Nie.
Podałem list swojej sowie i wypuściłem ją przez okno, mówiąc, by zaniosła to do domu.
Dom. Co za dziwne słowo. Rezydencja Malfoyów właściwie nie miała w sobie nic z tych ciepłych, rodzinnych domów. Kojarzyła się z chłodem, surowością i arystokracją. Właściwie nie była dla mnie domem, więc nie wiedziałem dlaczego to powiedziałem. Już bardziej Hogwart był dla mnie domem, chociaż znieważyłem go, odwracając się przeciwko niemu w tamtym roku. Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie mam miejsca, które wspominałbym z uśmiechem i to sprawiło, że kompletnie zepsuł mi się humor i nie miałem nawet ochoty już pić.
Tej nocy zasnąłem z poczuciem samotności i bezsilności wobec własnego losu.


Następny dzień cały był jakiś depresyjny. Nie dostałem wiadomości od ojca, jak na razie. Być może osobiście tu przyjedzie i rzuci na mnie Crucio. Trudno, wtedy po prostu zrobię mu to samo. Nie zasługiwał na nic lepszego, tak naprawdę nigdy nie był dla mnie ojcem, jakbym powinien być.
Siedziałem zmęczony w Wielkiej Sali kompletnie wyłączony z rozmowy, gdy nagle szepty się ożywiły i zauważyłem, że do pomieszczenia weszła Granger. Wyglądała fatalnie, jej włosy były w nieładzie, wyraz twarzy zmęczony, a wzrok zmętniały. Zmarszczyłem brwi zastanawiając się co takiego się stało, że szlama jest taka niewyspana. Doskonale wiedziałem, że to nie było przeze mnie. Nie sądzę, żeby przeżywała moje chamstwa aż tak dogłębnie. Szła przed siebie, starając się nie patrzyć w moją stronę, ale gdy Astoria palnęła coś o podglądaniu pod prysznicem, ta od razu wyjechała do niej z mordą. Uniosłem kącik ust do góry, chichotając pod nosem jeszcze chwilę po tym, jak dziewczyna się oddaliła.
-Co cię tak bawi Draco? – burknęła Astoria, patrząc na mnie z wyrzutem.
-Ty. Nie sądziłem, że jesteś taką debilką.
Ona jednak odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na mnie z pewnością siebie.
-Wczoraj mówiłeś co innego.
-Wczoraj ja w ogóle nic do ciebie nie powiedziałem, bo odstawiłaś przede mną dziwkarskie przedstawienie i musiałem cię opuścić, zanim zrobiłabyś coś, czego bym żałował.
-Czego ty byś żałował? A nie czasem ja?
-Nie. Ja żałowałbym, że przeleciałem taką durną szmatę. – odparłem z uśmiechem, po czym odwróciłem się do niej tyłem i wróciłem do mieszania herbaty.

Po lekcjach zamierzałem iść od razu do dormitorium, ale oczywiście Blaise miał dla mnie inne plany, a ja nie mogłem odmówić. Jako kapitan drużyny quidditcha byłem wręcz zobowiązany, żeby iść na trening konkurencji i przyjrzeć się dokładnie ich strategii. Siedzieliśmy więc w piątkę na trybunach i patrzyliśmy w skupieniu na boisko. Wokół było niewiele osób. Zaledwie kilkoro z Hufflepuffu i Gryffindoru. W końcu gra mi się znudziła, w sumie i tak nie potrafiłem się na niczym skupić, bo w głowie miałem tylko świadomość tego, że zmarnowałem swoje dzieciństwo i młodość. Zacząłem się więc rozglądać i po lewej stronie, dwa sektory dalej zobaczyłem samotnie siedzącą kulkę kasztanowych kudłów, pochyloną nad jakąś książką, czy zeszytem. Uśmiechnąłem się szyderczo, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Blaise ją zauważył.
-O, Hermiona. Co ty na to, żeby wdrożyć nasz zakład w życie? – zapytał entuzjastycznie, po czym nie czekając aż mu odpowiem, zawołał dziewczynę po imieniu. Za pierwszym razem ta w ogóle nie zareagowała, wciąż zawzięcie bazgroląc w zeszycie. Za drugim leniwie podniosła głowę i posłała lekceważące spojrzenie w naszą stronę. Za trzecim definitywnie się wkurzyła, bo z impetem odrzuciła pióro i uniosła dłoń, pokazując Blaise’owi środkowy palec, po czym wróciła do pisania. Zaśmiałem się pod nosem.
Ta dziewczyna nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
-Ach, uwielbiam ją! – krzyknął Blaise, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem – Jest taka zadziorna, że od razu mam ochotę ją przelecieć. Chodź Smoku! – wykrzyknął jeszcze i podniósł się z siedzenia, podążając w jej stronę. Uniosłem brwi i z osłupieniem wpatrywałem się w przyjaciela, jak dziarsko szedł w stronę gryfonki.
To było dziwne.
Po pierwsze, dziwny był sam fakt, że Blaise użył jej imienia, jakby byli dobrymi kumplami.
Po drugie, powiedział, że ma ochotę ją przelecieć. Blaise przelecieć Granger? Przecież to niemożliwe, żeby ona się mu podobała. Przecież on mógł mieć każdą, zupełnie jak ja.
Jednak zaciekawiony podążyłem za nim i usiadłem po prawej stronie dziewczyny, a on po lewej. Ta podskoczyła i szybkim ruchem zamknęła notes, przyciskając go mocno do siebie, żebyśmy czasem jej go nie zabrali. Blaise nie zwrócił na to uwagi, tylko objął ją (na co zareagowałem skrzywieniem) i zaczął ją kokietować, a ja przyglądałem się notesowi. Ostrożnie sięgnąłem po niego ręką, ale gdy tylko go dotknąłem, Granger podskoczyła i w sekundzie dostałem notesem w głowę.
-Zajmij się swoim prywatnym życiem, Malfoy! – warknęła, po czym wkurzona, ignorując zarówno mnie, jak i Diabła, objęła czerwony zeszyt rękami i zaczęła z nagłym skupieniem oglądać trening.
-Właśnie, Smoku. Zajmij się swoim prywatnym życiem, bo płoszysz mi zdobycz. – odezwał się przyjaciel, patrząc na mnie ponad kudłami Granger. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem i już otwierałem usta, żeby mu się odciąć, ale gryfonka znowu wybuchła.
-Nie jestem jeleniem, żebyś sobie mógł na mnie polować, Blaise! – wrzasnęła, po czym rozwścieczona zerwała się z ławki i szybkim krokiem skierowała się do wyjścia. Odprowadziłem ją wzrokiem, cudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
Spojrzałem na przyjaciela.
-Co to kurwa było?
-Jak to co? To był podryw, skarbie. – odpowiedział mulat, uśmiechając się szeroko z widocznym zadowoleniem z siebie.

Hermiona
Byłam tak zła, że nawet nie zauważyłam, kiedy wpadłam na kogoś zaraz przy wyjściu z boiska. To był Harry. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że trening się już skończył.
-Ron cię woła od 5 minut, może na niego poczekasz? – powiedział, unosząc brwi w zaciekawieniu, po czym kiwnął głową do przyjaciela i szybko się ulotnił. Rudzielec zdyszany podbiegł do mnie i gdy się już zatrzymał, oparł się rękami o kolana i próbował unormować oddech. Gdy w końcu się uspokoił, spojrzał na mnie i przełknął głośno ślinę.
-Możemy porozmawiać? Obiecałaś mi wczoraj, że porozmawiamy. – powiedział cicho, patrząc na mnie niepewnie.
Był cały czerwony jak burak i spocony.
-No… Ok. – odpowiedziałam mu ostrożnie, chociaż wiedziałam do czego ta rozmowa zmierza i wcale nie chciałam, żeby do tego zmierzała.
-Miona, ja nie mogę bez ciebie żyć. Ja budzę się rano i chcę iść do Wielkiej Sali, żeby móc cię spotkać. Gapię się na ciebie na każdej lekcji. Staram się być dla ciebie przyjacielem, ale nie potrafię. Nie wiem co zrobię, jeśli znajdziesz sobie chłopaka. Miona, kocham cię, zawsze kochałem i wiesz, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Możemy być znowu razem, ja będę przy tobie cały czas, nigdy cię nie zostawię, obiecuję. – powiedział na jednym wdechu, patrząc na mnie błagalnie, a ja stałam jak słup soli i wpatrywałam się w niego w osłupieniu.
-Ale przecież powiedziałeś, że możemy się przyjaźnić…
-A co miałem ci powiedzieć? – westchnął – Nie chciałem, żebyś miała wyrzuty sumienia, nie chciałem cię stracić, bo za bardzo mi na tobie zależy. Dlatego udawałem, że wszystko jest dobrze i pozwoliłem, żeby wszystko było jak dawniej, ale ja tak dłużej nie mogę. Musiałem ci powiedzieć co czuję.
Przełknęłam ślinę, czując piekący ból w sercu. Ron był cudownym przyjacielem i cudowną osobą. Nie zasługiwał na tyle cierpienia. Ale nie mogłam z nim być z przymusu, czy litości, więc jak zwykle racjonalna część mojego mózgu przejęła kontrolę.
-Ron. Kocham cię… Ale jak brata. Przepraszam, naprawdę. Doceniam to wszystko co dla mnie robisz, ale nie mogę z tobą być, nie czując do ciebie tego, co ty do mnie. To nie w porządku w stosunku do ciebie. Przepraszam. – powiedziałam cicho, kładąc rękę na jego ramieniu, po czym cofnęłam się. Widząc jego minę widziałam jego serce, rozbite na milion drobnych kawałeczków. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale wiedziałam, że musiałam to zrobić, nawet jeśli bardzo go zraniłam.
-Przepraszam… - szepnęłam i odeszłam, zostawiając go ze złamanym sercem.




Trochę zajęło mi napisanie tego rozdziału. Nie jest do końca taki, jaki chciałam, szczególnie końcówka, ale było mi ciężko go dokończyć. Ostatnio jestem w kompletnej rozsypce, bo zerwał ze mną chłopak, którego kochałam całym sercem i nie potrafię się po tym pozbierać. Dlatego też musicie mi wybaczyć, że rozdział jest jaki jest, ale po prostu nie jestem w stanie psychicznie napisać czegoś lepszego. Nie wiem kiedy dodam następny, przypuszczam, że nie prędko, bo najpierw muszę uporać się z własnym cierpieniem i jakoś stanąć na nogi, co wcale nie jest łatwe i w ogóle sobie tego nie wyobrażam. Nie wiem czy w ogóle ktokolwiek to przeczytał, w sumie nie wiem też dlaczego piszę tutaj o prywatnych sprawach, ale czuję, że jestem z tym wszystkim sama i naprawdę jest mi ciężko. Dlatego proszę was o cierpliwość.

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 3

Wpadłam na zajęcia kilka sekund przed Profesor Sprout. Na domiar złego okazało się, że dzisiaj mamy praktyczne zajęcia w cieplarni, więc żadne podręczniki nie będą potrzebne. Rozwścieczona żenującą sytuacją z Malfoyem i tym, że moje włosy wyglądały jak wyjęte z pralki po moim maratonie po schodach, stanęłam obok Rona i ze złością wepchnęłam książkę do torby, którą po chwili rzuciłam na ziemię. Rudzielec popatrzył na mnie z lekkim zaciekawieniem.
-Masz wypieki na twarzy. – powiedział cicho, patrząc na mnie w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
Na pewno nie powiem mu o tym, jak to wpadłam na półnagiego ślizgona, a potem jeszcze wyszło na to, że go podglądam.
-Bo biegłam przez pół zamku, żeby zdążyć. – odparłam tylko i sapnęłam, żeby dodać nieco więcej wiarygodności. Oczywiście była to prawda, zmęczyłam się biegiem na zajęcia, ale to wcale nie było przyczyną moich wypieków na twarzy.Na Merlina, co Malfoy musiał sobie o mnie pomyśleć... Nie, żeby mnie to obchodziło, ale ta fretka potrafi wykorzystać wszystko, żeby kogoś zniszczyć.
Ron jednak to kupił, bo tylko się uśmiechnął i kiwnął głową twierdząco.
-Witam moich zdolnych zielarzy! Jak tam wam minęły wakacje? – odezwała się uśmiechnięta pani profesor, jednak nie pozwoliła nikomu odpowiedzieć, bo zaczęła omawiać temat dzisiejszej lekcji, którym była Czyrakobulwa. Zmarszczyłam brwi zdziwiona tym entuzjastycznym powitaniem. Nauczycielka kazała wszystkim założyć rękawice ochronne i zapytała dlaczego musimy to zrobić. Oczywiście tylko ja podniosłam rękę.
-Ropa z czyrakobulw wywołuje poparzenia. – powiedziałam rzeczowym tonem, a profesor pokiwała twierdząco głową i przyznała Gryffindorowi 10 punktów. 
No to rozpoczynamy rutynowy rok szkolny.
Mieliśmy przesadzić czyrakobulwy bez uszkadzania ich. Od razu wzięłam się do roboty, jak z zwykle w 100% poświęcając się zadaniu. Prawie wszyscy pracowali w skupieniu, jeden chłopak jednak nie był na tyle ostrożny i chwilę później uszkodził roślinę i poparzył sobie przedramię. Natychmiast został wyprowadzony z cieplarni przez nauczycielkę, a nam wszystkim kazała być cicho i nie przerywać pracy. Oczywiście gdy tylko wyszła wszyscy rzucili rękawice na stoły i zaczęli rozmawiać. Wszyscy oprócz mnie. Pracowałam dalej, skupiając swój wzrok na roślinie i starając się nie myśleć o tym, jak potworny rok czeka mnie w towarzystwie Malfoya, aż ktoś złapał mnie za łokcie, a drugi ktoś ściągnął rękawice z moich dłoni. Oczywiście Harry i Ron. Prychnęłam, po czym wyrwałam się Harremu i chciałam sięgnąć po rękawice, ale skutecznie mi to uniemożliwili.
-Serio chłopaki? – zapytałam z irytacją, patrząc na nich jak na małe dzieci. Ci jednak tylko uśmiechnęli się szeroko i powiedzieli równocześnie:
-Serio.
Przewróciłam w odpowiedzi oczami i oparłam się o stół, patrząc na nich z obrażoną miną.
-Jutro jest pierwszy trening quidditcha. – powiedział nagle uradowany Ron.
-I?
-I musisz przyjść nas dopingować! Przecież rozmawialiśmy o tym przy śniadaniu.– odparł oburzony, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Westchnęłam.
-Z kim macie ten trening?
Tylko nie Slytherin, tylko nie Slytherin, tylko nie…
-Z Hufflepuffem.
Uff, nie Slytherin.
-No dobra, przyjdę. – powiedziałam w końcu, wzruszając ramionami – A co robimy dzisiaj?
-Wieczorem jest impreza dla siódmych klas. – podsunął Harry.
A, fajnie. Myślałam, że wybierzemy się na błonia i będziemy leżeć na trawie, wspominając dawne czasy. Ale pewnie, impreza jest dużo fajniejsza.
-Niestety ślizgoni też będą – dopowiedział Ron – Ale i tak się wybieramy. Ostatni rok, trzeba się wyszaleć!
Od kiedy Ron stał się takim imprezowiczem?
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, jednak Harry mnie wyprzedził.
-Nic z tego Miona, wpadniemy po ciebie o 9.
-Ale ja naprawdę nie mogę. – jęknęłam – Poważnie. I wcale nie muszę się uczyć, McGonnagal kazała nam z Malfoyem patrolować Hogwart od poniedziałku do czwartku. Weekendy mamy wolne. A skoro jest dzisiaj poniedziałek, to wychodzi na to, że jestem skazana na towarzystwo ślizgona.
-O której kończycie ten patrol? – zapytał Harry.
-O 11. Równo z rozpoczęciem ciszy nocnej.
-No to przecież możesz przyjść po 11. Impreza na pewno będzie trwała do rana.
-Nie wiem chłopaki. Zobaczę. – opowiedziałam wymijająco i na moje szczęście wróciła profesor Sprout, więc wzięłam się z powrotem do pracy. 
Nie zamierzałam w ogóle iść na tą imprezę. Kto normalny imprezuje w poniedziałki? Przecież na drugi dzień są zajęcia. Poza tym, ja nie cierpię imprez. A co najważniejsze, jeszcze mniej czasu będę miała na spokojny sen. Nie ma mowy. Nie idę.

Po obiedzie udałam się z Ginny do dormitorium Gryffindoru, żeby pomóc jej wybrać w co się ubierze na dzisiejszą imprezę. Cieszyłam się, że znów odwiedzę pokój wspólny, a poza tym nie musiałam obawiać się przedwczesnej konfrontacji z arystokratą. Gdy weszłyśmy do środka, niewiele osób zwróciło uwagę na moją obecność. Większość jeszcze nie wróciła z obiadu, a ci, co wrócili, najwidoczniej byli zajęci swoimi sprawami. Od razu skierowałyśmy się do sypialni, gdzie gryfonka wyrzuciła z walizki wszystkie ubrania i załamana usiadła na łóżku.
-Totalnie nie wiem co założyć. Chciałabym podobać się Harremu, więc założyłabym jakąś kieckę, ale wiem, że on woli tę skromną wersję mnie, więc może pójdę w spodniach? Ale na Merlina, w spodniach na imprezę! Wszystkie dziewczyny będą tam odpicowane jak w burdelu a ja przyjdę w spodniach? – jęknęła i rzuciła się na pościel. Zaśmiałam się lekko i sięgnęłam po pierwszą lepszą bluzkę (chociaż to chyba była spódnica), którą zaraz z powrotem wrzuciłam do walizki.
Cóż, prawda jest taka, że nie wiedziałam nic o „odpicowywaniu” się, robieniu się na bóstwo itd. Ginny kiedyś też nie wiedziała, ale przez wakacje bardzo wydoroślała. Być może też związek z Harrym nadał jej więcej pewności siebie. Zaczęła bardziej podkreślać swoje atuty i zdecydowanie częściej się uśmiecha, co dodaje jej jeszcze więcej uroku.
-Naprawdę myślisz, że wszystkie będą wyglądały tak wyzywająco?
-Jestem pewna.
Westchnęłam.
-Gdzie to w ogóle jest?
-U ślizgonów. Niestety.
-Serio? I ślizgoni zaprosili nawet gryfonów? – zapytałam szczerze zdziwiona, bo nie sądziłam, że stać ich na taki gest.
Ruda wzruszyła ramionami i podniosła się do pozycji siedzącej.
-Z tego co zauważyłam, to chyba dążą do jakiejś wspólnej integracji. Myślę, że ogarnęli się po wojnie, stwierdzili, że chociaż na ten ostatni rok w szkole możemy zakopać topór wojenny. Osobiście podchodzę do tego z lekkim dystansem, myślę, że nigdy nie będę w stanie im zaufać przed doświadczenia z poprzednich lat naszej... znajomości. Ale kto wie, może naprawdę się zmienili?
Usiadłam na łóżku obok dziewczyny, wyobrażając sobie, jak Malfoy rozmawia z Ginny, śmiejąc się i popijając poncz.
Nie.
To po prostu jest niemożliwe.
Sięgnęłam na oślep po jakieś ubranie i podniosłam zieloną, rozkloszowaną sukienkę.
-Może ta? Dobierzesz srebrną biżuterię i wtopisz się idealnie w tłum. – powiedziałam, uśmiechając się szeroko, jednak Ginny mimo, że się zaśmiała, nie podzieliła mojego zdania.
-Nie kpij. Może założę zwykłą małą czarną?
Pokiwałam twierdząco głową.
-Klasycznie, seksownie, ale nie wyzywająco. Jestem za.
Ginny od razu się ożywiła, po chwili wertowania ubrań na łóżku podniosła do rąk dwie sukienki, jedną rozkloszowaną, drugą obcisłą. Wskazałam palcem na obcisłą i położyłam się na łóżku, podczas gdy ona poszła się szykować. Z nudów poskładałam wszystkie ubrania z powrotem do walizki, a kiedy nie wychodziła po 20 minutach, a z łazienki usłyszałam dźwięk lecącej wody, uznałam, że jeszcze sporo czasu jej zejdzie zanim będzie gotowa, więc postanowiłam zejść na dół. Usiadłam na pustej kanapie i spojrzałam na ogień w kominku. Ten kominek zawsze mnie uspokajał. Zawsze kiedy coś się działo, byłam smutna albo zła, sam widok migoczącego ognia sprawiał, że potrafiłam się rozluźnić i zrelaksować. Wzięłam głęboki wdech, przypominając sobie te chwile, kiedy siedziałam z chłopakami w tym samym miejscu i śmialiśmy się z przygód, jakie nas spotkały. Niektóre z nich naprawdę były świetne. Nie wiem jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie zaprzyjaźniła się z Harrym i Ronem. Zdecydowanie byłoby dużo bardziej nudne. Kto wie, może w ogóle nie znalazłabym przyjaciół i na zawsze moim jedynym towarzyszem pozostałaby książka. 
Nagle poczułam, że kanapa ugina się pod czyimś ciężarem, więc spojrzałam w bok i uśmiechnęłam się, widząc Deana.
-Zazdroszczę ci, że masz własne dormitorium. Dużo więcej prywatności. – powiedział, uśmiechając się do mnie i podniósł do ust kubek z jakimś płynem, prawdopodobnie kakao.
Wzruszyłam ramionami.
-Cóż, chyba nie ma czego. Trochę jestem samotna. No, pomijając Malfoya, ale on tylko pogarsza sprawę.
-Mogli mnie wybrać na prefekta naczelnego. Może byłbym dla ciebie bardziej użyteczny.
-Może. – odpowiedziałam krótko z lekkim uśmiechem, zastanawiając się czy on ze mną flirtuje, czy po prostu stara się być miły.
-Strasznie się zmieniłaś, Hermiona. - kontynuował - Nie tylko z wyglądu, chociaż muszę przyznać, że zrobiła się z ciebie niezła laska. Ale i z charakteru. Widać, że wiele przeszłaś, zresztą jak my wszyscy i stałaś się niezależną, silną kobietą. To wielka zaleta.
Chyba jednak flirtuje.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc zażenowana uśmiechnęłam się i bąknęłam jakieś „Dziękuję”. Na szczęście z opresji wyciągnęła mnie Parvati, która pochyliła się nagle zza kanapy między nami i powiedziała, że Ginny mnie woła. Przeprosiłam grzecznie Deana i poszłam do przyjaciółki zobaczyć jak wygląda.

Gdy wróciłam do własnego dormitorium, było coś po 20, więc miałam jeszcze sporo czasu do spotkania z tym idiotą. Najpierw miałam w zamiarze sięgnąć po jakąś książkę, standardowo. Jednak w momencie kiedy wyciągnęłam rękę w stronę obszernego regału, rozmyśliłam się i ją cofnęłam. Wyjątkowo wcale nie miałam ochoty czytać. Usiadłam więc na łóżku i wyciągnęłam z szafki nocnej notes, który podarowała mi Ginny.

Drogi pamiętniku.
Nawet nie sądziłam, że będę sięgać po ciebie tak często. Czuję potrzebę wygadania się komuś, kto mnie zrozumie, a jest to niemożliwe, więc po prostu wygadam się tobie, bo przynajmniej nie będziesz mnie oceniać. Dzisiaj organizują imprezę. I nie potrafię zrozumieć tego, jak oni mogą imprezować, podczas gdy tak niedawno temu w tym samym miejscu zostało przelane tyle niewinnej krwi. Jak mogą się bawić, jak mogą być tak entuzjastycznie nastawieni do życia. Jak profesor Sprout może tak po prostu pytać nas jak minęły nam wakacje. Zupełnie jakby nic się nie stało. Nie rozumiem tego. Z jednej strony gardzę takim zachowaniem, uważam, że powinniśmy bardziej uhonorować poległych, wykazać nieco więcej skruchy. Jednak z drugiej strony… Zazdroszczę im. Zazdroszczę, że ruszyli naprzód, zostawili przeszłość za sobą i zaczęli żyć na nowo, podczas gdy ja budzę się każdej nocy z krzykiem i nie potrafię sobie z tym poradzić. Potrzebuję kogoś, kto poda mi rękę i wyciągnie mnie z mroku, ale jak na razie nie zapowiada się na to, żeby ktokolwiek był w stanie to zrobić.
Obym się myliła.

Podskoczyłam ze strachu, gdy nagle ktoś zaczął walić w drzwi. Zamknęłam pamiętnik i rzuciłam go na łóżko, po czym wyszłam z sypialni i spojrzałam na diabelskie drzwi, prowadzące do samego piekła. W tym samym momencie Malfoy znowu zaczął w nie walić pięścią.
-Rusz dupę Granger, bo chcę mieć to jak najszybciej za sobą!
Zerknęłam na zegar, który wskazywał 21:05. Jednak nie odpowiedziałam ślizgonowi, tylko po prostu wyszłam z własnego dormitorium. Kilka sekund potem Draco wyszedł ze swojego, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem i ruszył w stronę Wielkich Schodów. Od razu poszłam za nim, chociaż właściwie to musiałam biec, żeby go dogonić.
-Nie sądziłem, że taka perfekcjonistka jak ty Granger może nie być punktualna. – mruknął bardziej sam do siebie niż do mnie, na co prychnęłam.
- No popatrz. Widocznie słabo mnie znasz. – odparowałam, wciąż idąc kilka kroków za nim.
-Nie żałuję. – odciął krótko, co uznałam za koniec rozmowy. 
Ugh, jak ja go nienawidzę!
Ten cały nasz patrol miał obejmować 3 piętra. 5,6 i 7. Zaczęliśmy od dołu, co zadecydował arystokrata, nawet nie pytając mnie o zdanie. Właściwie to tylko szliśmy korytarzem, rozglądając się czy nie ma czegoś podejrzanego i czy żadne dzieci nie plątają się po szkole, więc nasza praca nie była taka tragiczna. Powiedziałabym nawet, że jest całkiem przyjemna, gdyby nie to, jakiego miałam towarzysza.
-Do cholery jasnej Malfoy, czy możesz trochę zwolnić? – zapytałam rozdrażniona, jednak on tylko zerknął na mnie do tyłu z obojętnym wyrazem twarzy i ani trochę nie zwolnił kroku, a nawet nieco przyspieszył.
Bezczelny bachor.
Jeszcze przez chwilę próbowałam go dogonić, aż w końcu się wkurzyłam, stanęłam w miejscu i wyciągnęłam różdżkę, celując nią w blondyna. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zrobić, albo chociaż zorientować się co się dzieje, moja różdżka leżała na ziemi, a Draco stał naprzeciwko mnie, celując we mnie swoją własną.
-Jak… - zaczęłam, nie planując nawet dokończyć, a gdy arystokrata zrobił krok w moją stronę, ja automatycznie się cofnęłam. Drugiego kroku do tyłu nie dane było mi zrobić, ponieważ chłopak użył jakiegoś niemego zaklęcia blokującego moje ruchy, więc nie mogłam się ruszyć. Musiałam przyznać, że trochę zaczęłam się bać, bo doskonale wiedziałam, do czego chłopak jest zdolny.
-Zapomniałaś, że jestem śmierciożercą? – zapytał z wyraźną, dobitną nienawiścią w głowie i podszedł do mnie wolno. Mógł mnie zabić jednym ruchem różdżki.
-Radzę ci nigdy więcej nie celować we mnie różdżką, Granger – powiedział cicho, ale stanowczo, stając zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Przełknęłam ślinę, czując jak moje serce jest bliskie zawału. Dotknął swoją różdżką mojej brody, jednocześnie unosząc ją w górę. Byłam na straconej pozycji, wiedziałam, że może zrobić mi wszystko. Po chwili jednak poczułam, że moje mięśnie się rozluźniły, co oznaczało, że znów mogę się ruszać, ale postanowiłam na razie mu się nie wyrywać.
- Bo to się może dla ciebie źle skończyć następnym razem – dokończył, a gdy odsunął różdżkę z mojej szyi, niespodziewanie dałam mu kopniaka prosto w krocze, powodując, że zgiął się w pół. Bez słowa wyminęłam go i z uśmiechem satysfakcji, przyklejonym do twarzy, ruszyłam dalej korytarzem.W duchu przybiłam samej sobie piątkę.
-Pożałujesz tego, Granger. – syknął jeszcze, wciął trzymając się za krocze, podczas gdy ja podniosłam swoją różdżkę z ziemi i szłam dalej szybkim krokiem.
-Chodź chodź, nie będę na ciebie czekać w nieskończoność.

Malfoy nie odezwał się do mnie aż do momentu, kiedy znaleźliśmy się na 7 piętrze. Wtedy też spojrzał na zegarek i przeczesał dłonią włosy.
-Dobra szlamo, została nam godzina, więc rozdzielmy się, pójdzie szybciej. I przyjemniej. – mruknął z sarkazmem. Zgodziłam się na jego propozycję, bo również wolałam być sama niż znosić jego obecność. Rozdzieliliśmy się, on poszedł w lewo, ja w prawo, mieliśmy się spotkać o 23 przy schodach. Uradowana ruszyłam pustymi korytarzami piętra. Już po 5 minutach jednak zaczęła doskwierać mi samotność i nuda, więc zaczęłam sobie nucić pod nosem. Wszystko wyglądało jak dawniej, nie było ani śladu wojny, zniszczeń. Czarodzieje musieli naprawdę włożyć sporo pracy, żeby uzyskać taki efekt. Szybko jednak postanowiłam o tym nie myśleć, żeby nie zacząć sobie przypominać tych wszystkich krwawych scen bitwy o Hogwart. Usłyszałam nagle jakiś szelest i jak na zawołanie przestałam sobie nucić. Stanęłam w miejscu, czując jak serce zaczyna szybciej bić. Rozejrzałam się wokół, przeklinając w duchu Malfoya, który pewnie próbował mnie przestraszyć. Przez parę minut stałam w miejscu i nie usłyszałam żadnego dźwięku oprócz własnego oddechu, więc zaczynałam się uspokajać, jednak za chwilę znów pojawił się jakiś szelest, i to całkiem blisko mnie. Cicho ruszyłam w tamtą stronę, wyciągając z kieszeni różdżkę. Poruszałam się bezszelestnie, starając się natężyć słuch, jednak słyszałam jedynie własny, niespokojny oddech.
Jeśli to Malfoy, to chyba go zabiję.
Wydawało mi się, że usłyszałam kroki, jednak nie byłam pewna, czy to moja wyobraźnia nie płata mi figli. Już myślałam, że straciłam trop, aż nagle na końcu korytarza rozbłysło zielone światło zza zakrętu. Otworzyłam szeroko oczy i ściskając mocniej różdżkę w ręku, ruszyłam biegiem w to miejsce. Byłam przerażona, ale wiedziałam, że jako prefekt naczelny i przyjaciółka najodważniejszego czarodzieja musiałam to sprawdzić. Jednak światło  zniknęło tak szybko, jak się pojawiło i w momencie kiedy dotarłam do zakrętu, zobaczyłam tylko rozciągający się przede mną pusty korytarz. Wiedziałam, że nie mogło mi się to wydawać. Coś się działo, coś niedobrego i musiałam się dowiedzieć o co chodzi. Rozejrzałam się jeszcze po korytarzu, upewniając się, że nikogo nie ma, po czym zawróciłam. Serce wciąż biło mi, jak szalone, a oddech miałam niespokojny.
-Malfoy?! – krzyknęłam, a mój głos odbił się echem po całym piętrze. Chłopak jednak nie odpowiedział. Chowając różdżkę do kieszeni ruszyłam z impetem w kierunku zachodniej części piętra, gdzie poszedł arystokrata.
-Malfoy do cholery jasnej chodź tu natychmiast! – krzyknęłam znowu. Idiota pewnie się gdzieś chował. Mijając schody, gdzie mieliśmy się spotkać, nagle mnie oświeciło i stanęłam jak wryta.
Impreza.
-O ty… Twoja tleniona główka tego pożałuje. – burknęłam rozwścieczona sama do siebie i zaciskając pięści skierowałam się w stronę lochów. Na korytarzach było pusto. Młodsi już dawno spali, starsi już dawno chlali. Kiedy znalazłam się przed obrazem, prowadzącym do dormitorium Slytherinu, uświadomiłam sobie, że nie znam hasła. Wściekłam się jeszcze bardziej, rozejrzałam się wokół i widząc jakąś dziewczynę, która szła chwiejnym krokiem w moją stronę z butelką w ręce, ruszyłam naprzeciwko niej. Dziewczyna okazała się być Pansy Parkinson i gdy tylko mnie zobaczyła, wybuchła śmiechem.
-Szlama na imprezę? – zapytała głosem, jakby ktoś przed chwilą zmiażdżył jej nos.
Skrzywiłam się i z zaciśniętymi zębami odpowiedziałam:
-Daj mi hasło.
Ona jednak wzruszyła nonszalancko ramionami i oznajmiła mi, że takowego nie posiada, co było oczywiście totalną bzdurą. Byłam już zmęczona i w dalszym ciągu wściekła na Malfoya, że okazał się być takim dupkiem, nie wywiązującym się z obowiązków, co spowodowało, że jednym ruchem wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i dźgnęłam ją w klatkę piersiową Parkinson. Naprawdę nie miałam ani ochoty ani nastroju, żeby bawić się w ślizgońskie gierki. Dziewczyna wyglądała, jakby cudownie wytrzeźwiała i patrząc na mnie z przerażeniem, uniosła ręce w geście obronnym.
-Daję ci ostatnią szansę, albo zamienię cię w mopsa. – syknęłam, patrząc jej prosto w oczy, a przestraszona Pansy od razu pisnęła mi hasło. Bez słowa schowałam różdżkę do kieszeni, wróciłam do obrazu i po chwili wkroczyłam do dormitorium.
Był tłok, a nawet tłum. Niewiele osób zauważyło moją obecność, a nawet jeśli zauważyli, to się tym wcale nie przejęli. 
Właściwie rygorystyczny podział na czarodziei czystej krwi, półkrwi i mugolaków po wojnie zaczął nieco blednąć. Zdecydowanie rzadziej spotykałam się ze zniesmaczonymi spojrzeniami i wyzwiskami, kierowanymi w moją stronę. Oczywiście osoby takie jak Malfoy, czy Pansy, wychowane w nienawiści do mugoli nigdy nie zmienią swojego zdania i byłam tego świadoma, dlatego nawet przestałam już reagować na to. Ale wracając do sedna, nikt nie rzucił żadnym przekleństwem, nikt nie próbował się mnie pozbyć, więc przynajmniej nie było żadnych komplikacji. 
Stanęłam na środku na kilka sekund i rozejrzałam się, szukając tego debila. Oczywiście nie zajęło mi to zbyt długo, jego tleniony łeb wręcz świecił jak lampka. Siedział znudzony w fotelu i trzymał w ręce szklankę z jakimś trunkiem, a na jego kolanach zawieszona była jakaś dziewczyna, która wytrwale próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, co chwile jeżdżąc palcem po jego klacie, albo dotykając jego włosów, albo całując go po szyi. Chłopak jednak nawet nie drgnął, mając kompletnie w dupie to, co robi dziewczyna. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w jego stronę z taką pewnością, że tańczący ludzie aż odsuwali się, żeby zrobić mi przejście. Byłam już jakieś 2 metry od celu i sięgałam po różdżkę, gdy nagle ktoś zastąpił mi drogę, stając naprzeciwko mnie.
-Ron! – krzyknęłam nieco zła, że przeszkodził mi w idealnym planie zamiany włosów Malfoya w ślimaki. W dodatku był kompletnie pijany. Tak pijany, że otwarcie patrzył mi w biust, zamiast w oczy. A wcale nie był to jakiś fantastyczny widok, szczególnie, że zasłonięty przez szeroki sweter.
-Miona ja musz z tobą porozmwiać. – wydukał, wciąż patrząc w to samo miejsce, a ja poczułam, jak krew napływa mi do mózgu.
Ja nie wiem, czy to dlatego, że zbliża mi się okres, czy to Malfoy działa mi tak na nerwy, ale dzisiaj wszystko mnie niesamowicie drażni.
-Ron, nie teraz. – odparłam krótko i wyminęłam go, ruszając prosto na arystokratę. Blondyn dopiero teraz mnie zauważył i uśmiechnął się do mnie przebiegle.
-Ty perfidna, tchórzliwa, leniwa fretko! – krzyknęłam, stając naprzeciwko niego i ciskając w niego pioruny wzrokiem. On jednak ani trochę nie stracił humoru. Zamiast tego jednym spojrzeniem skierowanym na dziewczynę, siedzącą na jego kolanach sprawił, że ta od razu wstała i się ulotniła. Wtedy podniósł szklankę z tajemniczym płynem do ust. Mimowolnie spojrzałam na jego wargi, dotykające szkła. Ale Malfoy wcale się nie napił. Zamiast tego usłyszałam jego cichy śmiech, pełny ironii i sarkazmu.
-Aż tak na mnie lecisz, Granger? – zapytał nagle, powodując, że spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami ze zdziwienia. 
O czym on gadał? Przecież tylko popatrzyłam co on robi, nie było w tym żadnego podtekstu. Na Merlina, Malfoy miałby mi się podobać? Wolałabym zginąć.
Usłyszałam kilka stłumionych chichotów na sobą. Rozejrzałam się pospiesznie i ku zdziwieniu zauważyłam, że większość osób zrezygnowało ze swoich poprzednich zajęć i postanowili pooglądać spektakl. Znów przeniosłam wzrok na blondyna, tym razem wyprostowałam się i patrzyłam na niego z pewnością siebie.
-Chyba oszalałeś Malfoy. Naprawdę sądzisz, że mogłabym lecieć na takiego dupka? – zapytałam, wydając z siebie imitację jego sarkastycznego śmiechu. Usłyszałam za sobą głośne „Uuuuuuu”, jednak moja riposta wcale nie zrobiła wrażenia na ślizgonie. Powoli podniósł się z fotela i stanął naprzeciwko mnie w zdecydowanie zbyt małej odległości. Chociaż czułam na skórze jego oddech i zrobiło się niekomfortowo, bo naruszył moją przestrzeń intymną, o czym doskonale wiedział, to jednak resztkami godności powstrzymałam się od zrobienia kroku w tył. Byłaby to oznaka słabości i automatyczna przegrana.
-Ty mi powiedz Granger... – zaczął spokojnie – Odkąd tu jesteśmy dajesz mi bezpośrednie znaki, że jednak na mnie lecisz. Najpierw mówisz mi do czego zdolny jest twój język, potem mnie obmacujesz, podglądasz jak się przebieram, z zachłannością obserwujesz ruchy moich ust, a teraz jeszcze się rumienisz. Granger, skoro to nie miłość, to co to jest? Obsesja? – zapytał, uśmiechając się do mnie ironicznie, po czym w końcu pociągnął ten cholerny łyk alkoholu ze szklanki.
Poczułam, że rumienię się jeszcze bardziej. I to z gniewu, a nie z jakiegoś onieśmielenia! Zacisnęłam dłonie w pięści, powstrzymując się, żeby mu nie przywalić. 
I co ja mu miałam powiedzieć? Zaprzeczyć? Przecież nie mogłam, to wszystko się wydarzyło, chociaż był to cholerny zbieg okoliczności, który ten drań idealnie wykorzystał.
Pieprzony mistrz manipulacji.
-Nienawidzę cię. – wysyczałam, patrząc mu prosto w oczy.
-I z wzajemnością, słonko. – odparł, widocznie zadowolony z mojej reakcji i nawet bezczelnie puścił mi oczko. 
Najchętniej bym go udusiła. Zamiast tego wbiłam palec w jego klatkę piersiową.
-Jeśli jeszcze raz uciekniesz z patrolu, to osobiście dopilnuję, żebyś został wydalony ze szkoły. – syknęłam jeszcze, po czym odwróciłam się, prawdopodobnie uderzając go przy tym burzą loków i ruszyłam w stronę wyjścia, ignorując ciekawskie spojrzenia pozostałych. Wyszłam z dormitorium i skierowałam się w stronę ciepłego łóżka.
Co za drań! On dobrze wiedział, że to wszystko było jedynie przypadkiem, a wykorzystał to w taki sposób, że teraz cała szkoła będzie myśleć, że Malfoy mi się podoba, podczas gdy ja nienawidzę go z całego serca. I to jego „słonko”. Poważnie? Słonko? Jakiż on jest ironiczny! Nie daruję mu tego, oj nie. Jeszcze zniszczę tego skur…
-Miona! – ktoś krzyknął za mną i sekundę później zostałam chwycona za rękę.
No super.
Westchnęłam i odwróciłam się do Rona. Byłam zmęczona, zażenowana i niewyspana, jedyne czego chciałam to iść spać, nie miałam w ogóle ochoty na rozmowy z pijanym rudzielcem.
-Miona, ja musz z tobą pogadć.
-Byle szybko, bo naprawdę jestem zmęczona.
-Dobr, to ja będę szybko, ten, mówił. Bo to chodzi o to, że ja ten… No bo ja jestem pijany, ale to nie ma znacznia, bo ja wiem co mówię, i wiem, że na czeźwo bym się nie odważył, ale zanim, to w ogóle o co chodzi z Malfoyem? Ty na niego lecisz? Przcież na niego nie lecisz, to niemożlwe, prwda? – zapytał i wydał z siebie nerwowy chichot. 
W odpowiedzi popatrzyłam na niego karcąco, jakbym tłumaczyła dziecku po raz dziesiąty, że zupę je się łyżką, a nie widelcem.
-Oczywiście, że nie, Ron.
-Uff, to dobrz. Bo to chodzi o to, że ja chyba dalej jednak coś do ciebie czuję dalej.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i poczułam, jak moje serce zaczęło szybciej bić. Jednak wtedy Ron beknął i cały czar prysł.
-O przpraszm. – bąknął, zasłaniając usta dłonią.
Przewróciłam oczami i położyłam rękę na ramieniu przyjaciela, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
-Ron, jesteś pijany. Idź spać, proszę. Pogadamy jutro.
-Ale obiecyesz że pogdamy?
-Tak, obiecuję. Idź. – powiedziałam i posłałam mu jeszcze uśmiech, po czym odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął mi z pola widzenia. Westchnęłam i sama poszłam do swojego dormitorium, starając się myśleć o wszystkim, byle nie o zdarzeniach z dzisiejszego dnia. Na Merlina, jeśli każdy dzień ma tak wyglądać, to ja tego nie zniosę psychicznie.
Gdy znalazłam się przed wejściem, z wielką rozkoszą powiedziałam hasło, po czym weszłam do środka i od razu położyłam się na łóżku. Na leżąco rzuciłam jeszcze zaklęcie tłumiące dźwięki, po czym niemal od razu zasnęłam z nadzieją, że jutrzejszy dzień będzie choć trochę bardziej normalny.
Nie mogłam się bardziej mylić.



Wróciłam :D 
Zostały mi jeszcze matury ustne, ale rozdział udało mi się skończyć już dziś, więc wrzucam. Trochę wypadłam z wprawy, więc jest chwilami monotonny, no i pełno w nim błędów, ale powoli zaczyna się coś dziać. Mam nadzieję, że ktokolwiek z was jeszcze tutaj został, mimo mojej nieobecności. Jeśli tak, to od razu dziękuję :*
PS: WAŻNA SPRAWA, ZGUBIŁAM GDZIEŚ DOKUMENT GDZIE MIAŁAM ZAPISANE OSOBY, KTÓRE INFORMUJĘ O ROZDZIAŁACH NA TWITTERZE. BYŁABYM WDZIĘCZNA JAKBY POD TYM POSTEM NAPISAŁY JESZCZE RAZ SWOJE NAZWY