środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 8



Nie odważyłam się spojrzeć na Rona. Nie odważyłam się spojrzeć na nikogo, patrzyłam tylko tępo w swoją ławkę, starając się przetrawić informację, że będę z nim w parze. Panowała niezręczna cisza, bo wszyscy doskonale wiedzieli, że między naszą dwójką panują obecnie niezbyt przyjazne stosunki. W końcu kiedy nauczyciel kontynuował przydzielanie, podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Miałam dziwne przeczucie, że zrobił to specjalnie. Tak jakby chciał zrobić mi na złość. A może zaliczał się do tego typu nauczycieli, którzy nie lubili uczniów jej typu?
Daj spokój Hermiona, dostajesz paranoi, ten biedny profesor nawet jeszcze nie zdążył skojarzyć naszych twarzy z nazwiskami. Poza tym, po co miałby to robić? To nie nastolatek, który żyje skandalami.
Zastanawiałam się, jak przetrwamy tą lekcję. Ja nie byłam tutaj ważna, ale wiedziałam, że dla Rona to będzie koniec świata. Nie dość, że w moim towarzystwie, to jeszcze te pająki. Dobrze wiedziałam, jak potężną fobię miał rudzielec na ich punkcie. Wiedziałam, że będę musiała mu pomóc i wiedziałam, że nie będzie chciał mojej pomocy.

-Widzimy się za równe dwie godziny, każde pięć minut spóźnienia kosztuje was jedną ocenę w dół. – oznajmił Winslet, spoglądając na zegarek. Stał w promieniach słońca przy tej samej skale, przy której w trzeciej klasie przywaliłam Malfoyowi. Spojrzałam na blondyna, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Patrzył w to samo miejsce, mocno zaciskając szczękę. A potem, jakby wyczuwając, że na niego patrzę, spojrzał w moją stronę. Na szczęście ocknęłam się na tyle szybko, że zdążyłam jeszcze odwrócić wzrok, zanim go zauważył. Stałam obok Rona, ale w dalszym ciągu na siebie nie patrzyliśmy, nie mówiąc już o tym, że się do siebie w ogóle nie odezwaliśmy. Bolało mnie to, co się działo. Byłam tak do niego przyzwyczajona, zresztą do reszty moich przyjaciół też, że nie mogłam znieść tego, że są na mnie źli. Spuściłam wzrok na elastyczne, niemal przezroczyste magiczne pudełko, które trzymałam w dłoni.
-Możecie ruszać.
Ocknęłam się i rozejrzałam po rówieśnikach, którzy ruszyli biegiem do Zakazanego Lasu, jakby to była sprawa życia i śmierci. Popatrzyłam na miejsce, w którym przed chwilą stał Ron, a teraz zniknął. Dopiero po chwili zauważyłam, że ruszył w stronę lasu, nie patrząc w ogóle na to, czy idę za nim. Wyglądał na zdeterminowanego.
No dobra, dzisiaj mam szansę to naprawić.
Ruszyłam biegiem za nim, czując napływ pozytywnej energii. Nadzieja, że wszystko będzie dobrze. Nie odwrócił się ani razu, szedł cały czas dziarskim krokiem. Byłam już blisko niego, gdy wchodziliśmy do lasu i zauważyłam jego zawahanie, ale nawet nie zwolnił, tylko szedł dalej. Zupełnie, jakby chciał mi pokazać, że jest już mężczyzną i nie potrzebuje mojej pomocy.
-Ron, poczekaj. – odezwałam się z nadzieją, że się chociaż odwróci, ale tak jak myślałam, kompletnie mnie zlekceważył. Westchnęłam i podbiegłam do niego, zamykając mu drogę.
-Jezu Ron serio, jak nie chcesz ze mną rozmawiać, to nie, ale ustalmy chociaż jakiś plan działania, bo myślę, że oboje nie chcemy się tutaj plątać po nocy. – popatrzyłam na niego z oczekiwaniem.
-Nie. – burknął tylko dobrze znanym mi tonem Fochniętego Rona, po czym wyminął mnie i ruszył dalej. Natomiast ja zachowałam się, jak mała smarkula, bo tupnęłam nogą i wydałam z siebie jakiś jęk, który tak naprawdę bardziej przypominał ryk zarzynanej świni. Znów ruszyłam za nim i szłam tak ze wzrokiem wlepionym w jego plecy, podczas gdy on w dalszym ciągu ignorował moją obecność. Miałam ochotę rzucić się mu do stóp i powiedzieć, że wcale nie przyjaźnię się ze ślizgonami, a potem błagać o przebaczanie.
W głębi duszy wiedziałam, że wcale nie uważałam, że oni są źli, skoro jeszcze rano byłam gotowa stanąć na linii ostrzału siadając z nimi przy śniadaniu.
Boże błogosław Lavender za to, że mnie powstrzymała.
-Ron, gdzie byliście wczoraj w nocy? -  zapytałam miękko, wciąż idąc za nim. Zaszywaliśmy się coraz głębiej w las i przestałam słyszeć rozmowy rówieśników. Miałam nadzieję, że się nie zgubimy. Rozejrzałam się niepewnie wokół, ale tak naprawdę nie wiem po co, skoro nie miałam zaktualizowanej mapy Zakazanego Lasu w głowie na tą okazję i i tak nie miałabym pojęcia gdzie jesteśmy.
-A co cię to obchodzi? – warknął tylko, ani trochę nie zwalniając.
-Dużo mnie to obchodzi, bo jestem twoją przyjaciółką! – wykrzyknęłam w końcu, wyrzucając ręce do góry i stanęłam w miejscu.
Dość tego.
Ron odwrócił się i spojrzał na mnie cały czerwony na twarzy z furii.
-Straciłaś miano przyjaciółki z chwilą, kiedy zaczęłaś szlajać się ze ślizgonami! - odpowiedział takim samym tonem.
-Ron…
-Gdzie TY byłaś wczorajszej nocy, przyjaciółko?! – wysyczał ostatnie słowo z taką siłą, że aż się cofnęłam, czując potężny sztylet, wbity prosto w serce. Nie mogłam złapać oddechu. Hm, może ten sztylet jednak był wbity w płuco? Tak, myślę, ze to mogło być prawe płuco. Zaraz zrobię się cała purpurowa, a za 30 sekund umrę. Zwalczyłam chęć rozpłakania się, jak małe dziecko.
-Nie muszę ci się tłumaczyć! Sam postanowiłeś się do mnie nie odzywać!
-Pewnie, nie da się wytłumaczyć tego, że robisz maślane oczka do Malfoya.
-Nie robię…  - zaczęłam – I w ogóle: CO?!
Ron przewrócił teatralnie oczami.
-Nie zgrywaj niewiniątka Hermiono, widziałem jak chichotałaś, najwidoczniej świetnie się bawiłaś z naszymi wrogami!
-Obudź się Ron, wojna się skończyła! Nie ma żadnych wrogów! – Cóż, to nie do końca była prawda.
-Malfoy zawsze będzie naszym wrogiem. Już zapomniałaś, jak jego ciotka cię torturowała? Zapomniałaś, jak robił z twojego życia piekło przez 7 LAT?!
Zamilkłam. Nie zapomniałam. Jak mogłam zapomnieć, skoro śniło mi się to codziennie. Nie wiedziałam jak z tego wybrnąć. Co mogłam mu powiedzieć, żeby nie był jeszcze bardziej rozjuszony?
-Pamiętasz moje sny? Te koszmary, które…
-Pamiętam.
-Dalej je mam.
-Serio? – jego głos złagodniał. Wyraz twarzy też. Czyli jest nadzieja.
-Tak. I McGonagall powiedziała, że może pomóc mi oswojenie wroga, czy coś takiego. Przezwyciężenie swojego strachu. Dlatego to robię. Dlatego poszłam z nimi do tej głupiej jaskini. – To tylko po części była prawda, ale tej części z tajemniczym zielonym światłem na 7 piętrze i nieistniejących, a jednak istniejących drzwiach nie musiał wiedzieć. I o tym, że właściwie polubiłam Blaise’a i Pansy też nie.
-Ja… Sprawiałaś wrażenie, że świetnie się bawisz. – powiedział w końcu gorzko.
Wzruszyłam ramionami.
-Wcale nie bawiłam się źle, na pewno lepsze to, niż siedzenie samemu w dormitorium, bo przypuszczam, że na waszą wycieczkę nie zostałabym zaproszona.
-Na litość boską, byliśmy tylko u Hagrida, bo nam się nudziło. Nie moja wina, że mamy takiego pecha, że Filch znalazł akurat nas, a nie tych, komu się to bardziej należało.
-Niby dlaczego nam się to bardziej należało?! Wy też złamaliście regulamin!
-Ale przynajmniej ja nie zdradziłem swoich przyjaciół, szlajając się z kimś takim, jak Malfoy!
-Do cholery jasnej Ron, dlaczego mnie tak traktujesz?! Sam mnie odepchnąłeś od siebie!
-Bo złamałaś mi serce!
-Ale dobrze wiesz, że nie chciałam! – poczułam, jak głos mi się łamie – To nie moja wina, Ron, wiesz o tym. Kocham cię, ale nie jestem w tobie zakochana. Tak wyszło. Co wcale nie znaczy, że mi na tobie nie zale… - urwałam nagle, słysząc szelest liści. Zmrużyłam oczy, widząc jakieś poruszenie za Ronem i nagle otworzyłam je szeroko, widząc cztery pająki wielkości samochodów osobowych. I byłam pewna, że było ich więcej poza zasięgiem mojego wzroku.
-Ron… Nie odwra… - ale nie zdążyłam dokończyć, bo rudzielec się odwrócił. Pisnął i szybko spojrzał z powrotem na mnie z miną, jakby miał się zaraz rozpłakać. Oddychał szybko i głośno, a nogi miał jakby wrośnięte w ziemię, kiedy wpatrywał się we mnie błagalnym wzrokiem.
No teraz nagle mu przeszły fochy.
-Ron… Oddychaj głęboko. Nie ruszaj się.
-Ale jeden mi chyba wlazł na nogę… - jęknął cicho i zadrżał ze strachu. Wyglądał tak krucho. Przełknęłam ślinę i powoli wyciągnęłam różdżkę z kieszeni, po czym uniosłam dłonie do góry jakby w obronnym geście i spojrzałam na Rona.
-Nie ruszaj się. – powtórzyłam i zrobiłam dwa, spokojne kroki w tył, na co rudzielec zareagował kolejnym atakiem histerii.
-No chyba mnie tu nie zostawisz? – wymamrotał łamiącym się głosem z lekką nutą wyrzutów. Pokręciłam przecząco głową. Spojrzałam na akromantule, które nie ruszały się z miejsca, jakby były sparaliżowane. Po prostu stały i wpatrywały się w coś (prawdopodobnie we mnie).
-Spokojnie… - powiedziałam i opuściłam powoli ręce w dół, wciąż patrząc na pająki. Starałam się zignorować przyspieszone bicie serca, aż nagle zauważyłam co one robią. Zmarszczyłam brwi, widząc, jak potężne stwory położyły się na ziemi.
O co tutaj chodzi?
-Co jest? Co zrobiłaś? – zapytał Ron, ale zignorowałam go, patrząc wciąż na leżące akromantule. Właściwie nie wiedziałam, czy one siedziały, czy leżały, ale wyglądało to tak, jakbym ja ich do tego zmusiła.  Spojrzałam w końcu na przyjaciela i bezgłośnie gestem ręki pokazałam mu, żeby podszedł do mnie. Chłopak niepewnie ruszył w moja stronę, a za nim, tak jak myślałam, pająki. Szły powoli i nie było widać w nich ani śladu agresji. Gdy chłopak stanął obok mnie, złapał mnie mocno za rękę i odwrócił się przodem do potworów. Czułam, jak cały się trząsł. A przecież musieliśmy któregoś złapać do pudełka i wcale nie mieliśmy na to już zbyt wiele czasu. Znów uniosłam dłoń do góry, pokazując, żeby pająki się zatrzymały i momentalnie stanęły w miejscu.
-Hermiona, co ty robisz? – rudzielec spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. Serce biło mi, jak oszalałe.
-Ja chyba.. Chyba one mnie słuchają.  – bąknęłam, będąc zbyt zafascynowana, żeby na niego spojrzeć. – Ron, unieś rękę tak, jak ja, a potem ją powoli opuść na dół.
Zrobił to, co mu kazałam, ale akromantule stały w dalszym ciągu w tej samej pozycji. Czy to możliwe, żebym miała jakiś specjalny dar? Tak, jak Harry, który był wężousty, może ja potrafiłam dogadać się z pajęczakami? Opuściłam rękę i oboje obserwowaliśmy, jak akromantule zginają niezliczoną ilość kończyn i w końcu dotykają odwłokami ziemi. Ron aż wstrzymał powietrze.
-Kurde, Miona! Umiesz oswoić pająki! – powiedział z przejęciem i popatrzył na mnie z rozdziawioną paszczą.
Tak. Chyba umiem.
-Ron, nie możemy tego nikomu mówić. Oprócz Harrego, to co innego. Ale poza nim, nikt nie może się o tym dowiedzieć. – powiedziałam ostrzegawczo, patrząc na niego poważnie. W jego oczach zniknęły iskierki furii.
-Czemu?
-Ktoś to może wykorzystać przeciwko nam. Po prostu na razie nic nie mówmy, ok? Jesteśmy dobrzy w nic nie mówieniu nikomu. – uśmiechnęłam się lekko.
-Ok.
Przełknęłam ślinę.
-I między nami jest w porządku? – zapytałam, a rudzielec po chwili ciszy posłał mi słaby uśmiech i pokiwał głową.
-W porządku.
Uśmiechnęłam się szeroko, czując, jak kamień spada mi z serca. Udało się. Podałam Ronowi pudełko i kazałam mu je otworzyć, a sama powoli ruszyłam w stronę stworów. Postanowiłam, że nie weźmiemy największego z nich, bo zaczną się pytania i będzie to aż nazbyt podejrzane, dlatego wybrałam akromantulę wielkości kuchenki gazowej i podeszłam do niej. Przełknęłam ślinę, obawiając się, że wyczuje zagrożenie i mnie zaatakuje, ale tak się nie stało. Stanęłam naprzeciwko niej, a ona nawet nie drgnęła. Chociaż obrzydzała mnie potwornie i miałam ochotę zwymiotować, widząc jej trzy pary oczu, zmusiłam się do tego, by delikatnie dotknąć jej grzbietu. Było całkiem przyjemne w dotyku. Prawie jak pluszowy miś, tylko, że tak naprawdę nie był ani misiem, ani pluszowym. Cofnęłam rękę.
-Chodź ze mną. – szepnęłam i ruszyłam w stronę Rona, który był blady jak ściana i rozciągnął pudełko nieobecnym wzrokiem. Miałam nadzieję, że nie zemdleje, bo nie wiem, czy byłabym w stanie go unieść. Bez problemu pająk wszedł do pudełka, jakby ufał mi bezgranicznie, a potem Ron go zamknął i ze skrzywioną miną podał mi. Pudełko było ciężkie, więc położyłam je na ziemi i wyciągnęłam różdżkę.
-Vingardium leviosa. – mruknęłam cicho i pozwalając, by pudełko leciało za nami, ruszyliśmy z Ronem z powrotem do zamku.
Na szczęście nie mieliśmy większego problemu z odnalezieniem drogi. Jedynym minusem było to, że spóźniliśmy się 5 minut na zbiórkę, więc od razu wiedzieliśmy, że nasza ocena będzie obniżona, o ile nauczyciel nie blefował. Gdy tylko wyszliśmy z lasu, wszystkie oczy zostały skierowane na nas. Nie zajęło mi długo zorientowanie się, że byliśmy ostatni. Gdy dotarliśmy do kręgu uczniów, zignorowałam krzywą minę profesora i zrobiłam małe rozeznanie. Niektórzy byli bladzi jak ściana, Parvati Patil siedziała na ziemi i płakała, a Lavender stała nad nią, klepiąc ją pocieszająco po ramieniu. Pansy była brudna z błota na twarzy, ale zdawała się tym nie przejmować, a Blaise, który był z nią w parze miał potarganą szatę. W każdym razie wszyscy wyglądali na wykończonych, nawet Harry z Seamusem.
No, prawie wszyscy. Malfoy jak zwykle wyglądał nieskazitelnie, jakby dopiero wyszedł spod prysznica. Stał, oparty o skałę i obracał w palcach różdżkę, wpatrując się w nią ze skupieniem. Fala ciepła rozeszła się po moim ciele.
Cóż, musiałam przyznać, że rozumiałam tak ogromne zainteresowanie nim płci przeciwnej. Nawet nie chodziło o wygląd, chociaż zawsze był tak elegancki i schludny, no i te włosy… Ale tak naprawdę to jego tajemniczość przyciągała uwagę. Był niedostępny. Potrafił manipulować ludźmi. Zawsze dostawał to, co chciał. Był samowystarczalny. Każda dziewczyna marzy o facecie, który byłby silny nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Takim, przy którym czułaby się bezpiecznie. Myślę, że gdyby ten tleniony łeb byłby zdolny to jakichkolwiek uczuć, to byłby niezłym chłopakiem. Ale nie był, dlatego nawet nie ma czym myśleć.
Ciekawa byłam z kim Malfoy w przyszłości się ożeni. Pewnie z jakąś czystokrwistą arystokratką, która nigdy w życiu się nie zgarbiła, zupełnie, jak on. Tatuś będzie zadowolony, mamusia będzie zadowolona, wszyscy będą zadowoleni z tego stalowego związku, w którym nie będzie ani trochę spontaniczności, ani radości z życia.
Odwróciłam wzrok od niego, bo wyczułam, że nauczyciel się zbliża.
-Przyznam szczerze, że się zawiodłem. – westchnął, patrząc na nasze pudełko – Myślałem, że chociaż jedna para z całej grupy zbierze jakiś konkretny łup, ale nic z tego. Myślałem, – to powiedział już głośniej, rozglądając się po wszystkich – że wykażecie się większą kreatywnością, podczas, gdy większość z was przyniosła mi marne pajączki, które można złapać w dłoni. Z przykrością stwierdzam, że okaz panny Granger i pana Weasleya jest największy, więc dostaliby ocenę Wybitny, jednak zwracając uwagę na to, że się spóźnili, dostaną marne Powyżej Oczekiwań. – powiedziawszy to, machnął różdżką, powodując, że nasze pudełko zniknęło i dopiero teraz zorientowałam się, że nie widziałam żadnego pudełka rówieśników. Profesor popatrzył jeszcze raz na mnie i jego usta drgnęły w uśmiechu, po czym odwrócił się i odszedł do zamku. Spojrzeliśmy na siebie z Ronem z nieodgadnionymi wyrazami twarzy, po czym podszedł do nas Harry.
-Jakim cudem złapaliście takiego pająka? – zapytał, patrząc to na mnie, to na rudzielca – Przecież Ron się panicznie boi wszystkiego, co ma więcej, niż 4 kończyny.
-Hej! – zaprotestował przyjaciel, a Harry uśmiechnął się szeroko do niego, parskając ze śmiechu.
-Właśnie musimy ci o czymś powiedzieć… - zaczęłam.


Zanim zaczęłam patrol, skończyłam jeszcze do biblioteki, poszukać czegoś na temat zaklinaczy pająków, ale znalazłam tylko kilka książek o pradawnych zwyczajach i szamanach, którzy byli władcami zwierząt. A szamanem to ja raczej nie byłam, bez przesady. Szukałabym dalej, ale niestety obowiązki wzywały, więc zarzuciłam na siebie czarną szatę i  ruszyłam w stronę dormitorium Malfoya. Gdy tylko stanęłam przed nim, mężczyzna z obrazu zmierzył mnie wzrokiem ze zniesmaczoną miną.
-Doprawdy, jak można… - zaczął, ale zignorowałam go, waląc pięścią w obraz tuż obok jego głowy.
-Malfoy pospiesz się! – krzyknęłam, a mężczyzna pokręcił z dezaprobatą głową.
-I jeszcze te maniery…
W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich obiekt moich wrzasków. Oczywiście bez koszulki, bo jakże by inaczej. Całą swoją siłą woli powstrzymałam się od gapienia się na jego ciało i wbiłam w niego jedno ze swoich najbardziej surowych spojrzeń.
-Nie wiem jak ty, ale ja bym chciała już mieć za sobą ten patrol i iść spać.
W odpowiedzi posłał mi ironiczny uśmieszek i odwrócił się tyłem do mnie. Ruszył w głąb pokoju, zostawiając za sobą zapach prawdopodobnie najdroższych perfum świata, zmieszanych z trawą i ziemią. Idealna mieszanka. Uniósł ręce do góry i przeciągnął się, napinając mięśnie pleców, a ja przewróciłam oczami. Robił to specjalnie i myślał, że mi zaimponuje.
Faceci i ich idiotyczne sposoby przyciągnięcia uwagi kobiety.
-Gdzie ci się tak spieszy Granger? Jakbym cię nie znał, to pomyślałbym, że nie możesz się doczekać spędzenia ze mną czasu.
Prychnęłam.
-Na szczęście dobrze mnie znasz, bo wolałabym spędzić ten czas ze Snape’em niż z tobą.
Usłyszałam cichy śmiech.
-Nie krępuj się, mi to nawet na rękę. – odparł, a chwilę później pojawił się z powrotem w drzwiach w zwykłej czarnej koszulce, która opinała jego ciało i czarnych spodniach. Nagle poczułam, że wyglądam przy nim idiotycznie w szkolnej szacie. Miałam pod nią sukienkę w kwiatki, ale stwierdziłam, że nie będę ściągać szaty. Jeszcze sobie pomyśli, że chcę dla niego ładnie wyglądać, a w gruncie rzeczy było mi to obojętne, jak wyglądam. Tylko po prostu to było frustrujące, kiedy ktoś wygląda tak fantastycznie w czerni, a ty stoisz obok niego i wyglądasz, jak mop.
Blondyn wyszedł z dormitorium, pozwalając, by obraz się za nim zamknął, po czym spojrzał z przymrużonymi oczami na notes, który trzymałam w dłoniach. Odruchowo przycisnęłam go mocniej do siebie.
-Co to jest? – zapytał, kiwając głową w stronę czerwonego zeszytu.
-A co cię to obchodzi? – syknęłam. Malfoy od razu podniósł na mnie wzrok i przysunął się bliżej, patrząc na mnie z rozbawieniem.
-Jaka ty jesteś ostra, Granger.
Patrzyłam mu w oczy z wściekłością, próbując wymyślić jakąś ripostę, ale chłopak mnie wyprzedził.
-Pamiętasz jeszcze co mówiłaś o tym języku? Jak to leciało… - powiedział znowu, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Napawał się tym, że mnie zdenerwował. Bezczelny typ. Rozwścieczył mnie jeszcze bardziej, więc prychnęłam ze złością, mordując go wzrokiem.
-A pamiętasz jeszcze, jak mówiłeś, żebym się z tobą wykąpała? – zapytałam, zmieniając taktykę i widząc jego na moment zdziwioną minę, uśmiechnęłam się szeroko i wzruszyłam niewinnie ramionami.
-Nie mówiłem tego. – mruknął tylko, a na jego twarzy z powrotem pojawił się cień pogardy.
-Ależ mówiłeś, Malfoy. Strasznie chciałeś zaciągnąć mnie do Łazienki Prefektów. A potem zapytałeś czemu mi się nie podobasz. – odparłam, unosząc z rozbawieniem brwi do góry. Arystokrata tylko przewrócił oczami i ruszył korytarzem.
-Nie igraj ze mną, Granger. – powiedział jeszcze, na co się zaśmiałam i pobiegłam za nim w podskokach.
-Sam zacząłeś.
Przez chwilę szliśmy w ciszy, a ja zadowolona z siebie kiwałam się na boki, uśmiechając się do każdej napotkanej osoby.
-I tak ci się podobam. – bąknął cicho, zupełnie, jakby próbował przekonać sam siebie, że tak jest. Powiedział to prawie szeptem, dlatego zrozumiałam, że miałam tego nie słyszeć. Nie miałam ochoty więcej z nim rozmawiać, więc zignorowałam jego słowa. Był tak pewny siebie, że nie dopuszczał do siebie myśli, że dla kogoś mógłby być nieatrakcyjny. A jak można być atrakcyjnym z takim charakterem? Idiota.
Gdy dotarliśmy w końcu na siódme piętro, uprzednio wyganiając kilkoro uczniów do dormitoriów, poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić.
-To co, rozdzielamy się? – odparłam, starając się wyglądać na zmęczoną i znudzoną.
-Ta. – przytaknął tylko i nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem, ruszył w przeciwną stronę, wpychając ręce do kieszeni. Spojrzałam na niego i kiedy mój wzrok niebezpiecznie zjechał w dół jego pleców, wzdrygnęłam się, potrząsnęłam głową i czym prędzej się oddaliłam. Ruszyłam tam gdzie zawsze, z zamiarem odnalezienia tych głupich drzwi. Musiał być tam jakiś włącznik. Wyciągnęłam różdżkę, czując, jak adrenalina krąży w moich żyłach. Przełknęłam ślinę i odwróciłam się gwałtownie, nagle mając wrażenie, że ktoś za mną idzie, ale było pusto. I cicho. Jak zwykle. Gdy prawie już dotarłam na miejsce, znów rozbłysło światło. Co dziwne, ono rozbłyskiwało prawie zawsze o tej samej porze. Rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. Wiedziałam, że jestem bliżej odkrycia prawdy. W biegu wyciągnęłam z kieszeni różdżkę, a serce biło mi, jak oszalałe. Wpadłam w zakręt i spojrzałam w miejsce gdzie powinny teraz być drzwi. Były tam. Prawdziwe, wyraźne. A przed nimi stała jakaś postać. Prawdopodobnie mężczyzna. Był odwrócony tyłem do mnie, całkowicie przykryty szatą, na głowie miał kaptur.
Malfoy.
To musiał być Malfoy.
Przełykając ślinę ruszyłam cicho w jego stronę, ściskając w ręce różdżkę. Mężczyzna pchnął drzwi i z gracją wkroczył w ciemność, więc przyspieszyłam. Musiałam wejść tam za nim. W końcu dowiem się, co on kombinuje. Drzwi zamknęły się za nim szybko i bezszelestnie, po czym powoli zaczęły blaknąć. Były na wyciągnięcie ręki. Już miałam postawić kolejny krok, gdy nagle poczułam, jak czyjaś ręka odciąga mnie do tyłu. Zostałam boleśnie przyparta do ściany, a potem ktoś przyłożył przedramię do mojej szyi, skutecznie uniemożliwiając mi ucieczkę. Spojrzałam na sprawcę i zamarłam. Pochylony nade mną stał Malfoy, w tej samej czarnej koszulce, w której widziałam go przed chwilą.
-Malfoy? – wychrypiałam szeptem, nie mogąc uwierzyć, że to on stoi przede mną. Zerknęłam na drzwi, które zdążyły już zniknąć. Ale skoro nie on tam wszedł, to kto? I po co? Ogarnęła mnie wściekłość. Byłam tak blisko rozwiązania zagadki, a ten debil musiał mi przeszkodzić! Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem, a on je odwzajemnił równie groźnym, stalowym spojrzeniem.
-Co ty kombinujesz, Granger? – syknął, pochylając się nade mną jeszcze bardziej i patrzył we mnie intensywnie, zupełnie, jakby w oczach miał wykrywacz kłamstw. Instynktownie odsunęłam twarz maksymalnie od niego.
-Ja?! Co TY tu robisz? Miałeś być po drugiej stronie piętra! – odparowałam, czując, jak jego ręka boleśnie wbija mi się w krtań.
-Kto to był? – zignorował moje pytanie i kiwnął głową w stronę drzwi, które zdążyły już całkowicie zniknąć – Ten facet, kto to był?
-Nie wiem! Dowiedziałabym się, gdybyś mi nie przeszkodził. – spojrzałam na niego z wyrzutem. Przez chwilę patrzył na mnie w ciszy, aż w końcu opuścił rękę, ale się nie odsunął, więc w dalszym ciągu stałam, przywierając plecami do ściany.
-Coś wiesz. To po to ci ten cholerny notes? To po to cały czas tu łazisz? – zapytał.
Uniosłam brwi.
-Śledzisz mnie?
-Może.
-Malfoy, gdybym cię nie znała, to pomyślałabym, że jesteś moim cichym wielbicielem.
-Nie czas na te gierki. – warknął, opierając dłonie na moich ramionach. – Kto o tym jeszcze wie?
-Nikt, na razie nikomu nie… - nie pozwolił mi dokończyć, bo odsunął się i ruszył korytarzem tam, skąd przyszedł. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i przerażenia, na myśl, że on, Draco Malfoy pójdzie z tym do McGonagall. Oczywiście to było najrozsądniejsze wyjście, ale wtedy ja stanę się podejrzaną, dlatego, że nie mówiłam nic wcześniej.
-Malfoy, nie! – rzuciłam się za nim i chwyciłam go mocno za rękę, żeby się zatrzymał. Poskutkowało, ale od razu się wyrwał, zupełnie jakby mój dotyk go parzył. Popatrzył na mnie zdziwiony.
-Co?
-Nie możesz tego nikomu powiedzieć. – szepnęłam.
-Niby czemu? – zaśmiał się ironicznie, a ja przełknęłam ślinę.
-Bo rozsiejemy panikę w całej szkole. McGonagall zamknie szkołę, ona jest pewna, że wciąż grozi nam niebezpieczeństwo. A tak naprawdę nie wiadomo co to jest, kim jest ten facet i co on robi. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków.
-Czyli mam nic nie mówić, bo jakaś szlama mnie o to prosi?
Poczułam, jak się we mnie gotuje, zacisnęłam dłonie w pięści, ale powstrzymałam się od przywalenia mu w twarz. Nie chciałam tego przyznać, ale potrzebowałam go po swojej stronie. Zerknęłam na notes. Wiedziałam, co trzeba zrobić. Harry i Ron nie mogli się dowiedzieć o tym, co przed chwilą widzieliśmy. Dopiero odzyskałam ich zaufanie, znienawidziliby mnie, gdyby się okazało, że nie powiedziałam im czegoś tak ważnego. Choć z drugiej strony wolałam myśleć, że to wcale nie było ważne.
-Malfoy. – zaczęłam łagodnie –Powiem ci wszystko, co wiem. Ale nie możesz tego nikomu powiedzieć, dopóki nie dowiemy się konkretnie, o co w tym wszystkim chodzi.
Milczał, zerkając to na mnie, to na miejsce, gdzie przed chwilą były drzwi.
-Proszę… - szepnęłam błagalnie, a on spojrzał na mnie i widziałam w jego oczach, że coś się w nim złamało.
-No dobra. – mruknął w końcu. – Mów, co wiesz.
-Najpierw musisz mi obiecać.
-Nie będę niczego obiecywał szlamie. – warknął. Ten człowiek zmienia nastrój szybciej, niż kobieta w ciąży.
-Malfoy do cholery, dorośnij w końcu. – odparłam takim samym tonem i uderzyłam go w ramię, jakby to miało w czymś pomóc, ale kompletnie to zignorował, więc pewnie nawet nic nie poczuł.
Posłał mi za to mordercze, stalowe spojrzenie.
-Dobra. Obiecuję. – syknął. – Ale jak zrobi się poważnie, to nic mnie nie obchodzą te obietnice.
Pokiwałam energicznie głową. Wiedziałam, że nie mogę mu ufać. Wiedziałam, że to Malfoy. Śmierciożerca. Wiedziałam, że jego obietnica nie jest nic warta, ale musiałam coś zrobić. Nie mogłam pozwolić mu iść i rozpowiedzieć to całej szkole. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak tylko modlić się, żebym się myliła i że Malfoy jednak potrafił być człowiekiem. Westchnęłam i usiadłam na zimnej posadzce, opierając się plecami o ścianę. Poklepałam miejsce obok siebie, starając się jednak na niego nie patrzeć i skupiłam się na notesie. Otworzyłam go starannie na stronie, gdzie zaczynało się moje śledztwo. Nie chciałam, żeby zobaczył moje wpisy do pamiętnika, bo wtedy mógłby dowiedzieć się o snach, a to ostatnie, czego bym chciała. Otoczyła mnie lekka mgiełka jego perfum z domieszką zapachu trawy, kiedy usiadł obok mnie, ale postanowiłam to zignorować i otworzyłam notes na notatkach, które zrobiłam w bibliotece. Nie było tego dużo.
-Najpierw widziałam zielone światło, więc szukałam czegoś na temat tego, kiedy się ono pojawia. – zaczęłam – Ale niestety tylko w przypadku, kiedy ktoś rzuci Avadę, w co szczerze wątpię, bo ten facet tu często bywa i nie sądzę, żeby za każdym razem kogoś albo coś zabijał. No i zielone światło pojawia się jeszcze w przypadku… - urwałam, patrząc na niego niepewnie, a on wbijał wzrok przed siebie.
-Śmierciożerców. – dokończył za mnie szeptem.
Zapadła cisza i zrobiło się niezręcznie, więc przełknęłam ślinę i kontynuowałam.
-Dlatego też myślałam, że to ty. Ale skoro nie ty, to trzeba się zastanowić kto to. Idąc dalej, w dzień, w którym graliśmy w bilard zobaczyłam drzwi. Już znikały, ale zdążyłam zauważyć zarys. Próbowałabym coś z tym zrobić, ale wtedy przeszkodził mi Blaise i dalszy ciąg zdarzeń już znasz. No, przynajmniej tyle, ile pamiętasz. – dodałam szeptem, tłumiąc śmiech i zignorowałam jego mordercze spojrzenie – Więc próbowałam wyszukać te drzwi we wszystkich książkach o tajemnych przejściach i pomieszczeniach w Hogwarcie, ale nie mogłam nic znaleźć. Nic! Co dla jest totalnie dziwne. – pokazałam mu szkic drzwi ze wzorkami dookoła, które układały się w słowa w jakimś dziwnym języku – Myślałam, że może mi się to przewidziało, ale sam potwierdzisz, że te drzwi tam są. I według mojej teorii, tylko… - urwałam, bo chłopak nagle wstał, wyciągnął różdżkę i stanął przed drzwiami.
-Alohomora. – mruknął, ale nic się nie stało. Westchnęłam i wstałam, po czym podeszłam do niego.
-Nie sądzę, że to coś dało…
- Sezam Materio.
Znowu nic.
-Daj spokój. Przyjdziemy jutro i coś wymyślimy. Poszukam jeszcze czegoś w bibliotece.
-Nie. Skoro ten facet tam wszedł, to musi też wyjść, nie?
No też fakt.
-Więc poczekamy aż on wyjdzie i wtedy go napadniemy. – powiedział jeszcze.
-Nie będziemy nikogo napadać! Przynajmniej nie na razie.
-To co niby zamierzasz zrobić?
-Jak już sobie pójdzie, to wtedy wejdziemy do środka przez te drzwi zanim znikną.
Malfoy przewrócił oczami.
-A jak ten koleś będzie tam stał aż znikną?
Wzruszyłam ramionami.
-To następnym razem zrobimy po twojemu. – uśmiechnęłam się słodko, na co blondyn popatrzył na mnie z politowaniem, ale się zgodził. Ledwie schowaliśmy się z powrotem za zakręt, gdy drzwi nagle się zmaterializowały i mężczyzna wyszedł na zewnątrz. Wychyliłam się nieco, żeby zobaczyć jego twarz, ale albo miał na sobie maskę, albo czarną chustę, bo nie było nic widać. No tak, to było do przewidzenia. Na szczęście nie czekał aż drzwi znikną, tylko rozejrzał się pospiesznie na boki, po czym ruszył tam, skąd przyszedł. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, ruszyłam biegiem do drzwi z arystokratą u boku. Drzwi wciąż tam były, dopiero zaczynały powoli blednąć. Adrenalina w moich żyłach sprawiła, że nawet na sekundę się nie zawahałam, tylko pchnęłam drzwi, jednak efekt był odwrotny od zamierzonego. Poczułam nagle, jak bolesny prąd przechodzi przez moje ciało, a później jakaś niewidzialna, potężna siła odrzuciła mnie w przeciwną stronę. Ostatnie co poczułam, to moje plecy, uderzające w chłodną ścianę, a później zapanowała całkowita ciemność.

Natchnęło mnie :D

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 7



Draco

10 godzin wcześniej

Granger ostatnio zachowuje się podejrzanie. To znaczy, zawsze była dziwna, ale teraz jest jeszcze bardziej dziwna, niż zwykle. Rozumiem to, że może czuć się trochę nieswojo po tym, jak wczoraj grała z nami w bilarda, bo ja właściwie też się tak czułem.
Już pomijając fakt, że niewiele z tego pamiętam.
Ciągle ma przy sobie ten głupi, czerwony notes, a jak ktoś się do niej zbliża, kiedy w nim bazgrze, to podskakuje ze strachu i od razu go chowa. Wiem, że to coś jest odpowiedzią na wszystko. Tylko nie mam pojęcia, jak mam się do tego dorwać, skoro ona ciągle trzyma to przy sobie. Robi się coraz bardziej dziwna. Wczoraj Blaise ją widział, jak biegła w stronę jakiegoś światła. Parę dni temu postanowiłem, że zacznę ją śledzić i może to coś da, więc poszedłem za nią na to cholerne siódme piętro i przez 20 minut patrzyłem, jak ona tylko siedzi po turecku na środku korytarza i wpatruje się w ściany z przymrużonymi oczami i zaciśniętymi ustami. Nie wiem jak długo tak siedziała, ale w końcu mi się znudziło i sobie poszedłem. Ale od tamtej pory naprawdę jest jakaś stuknięta. Dzisiaj rano wkroczyła na korytarz ubrana kompletnie inaczej niż zwykle i choć nie chciałem się przyznać, to wyglądała całkiem nieźle. Nawet wyglądała jak dziewczyna, a to już w ogóle cud. Pomimo tego, że w końcu zauważyłem, że Granger ma jednak cycki, mój umysł pozostał trzeźwy i doszedłem do wniosku, że to wszystko zmyłka. Nawet na lekcji bazgrała coś w tym notesie i to wcale nie były notatki. Myślałem, że uda mi się zwędzić Snape’owi zeszyt, ale niestety gdy tylko lekcja się skończyła, kujonka pobiegła do niego, nawet nie dając mi szansy, żebym mógł ją wyprzedzić.
Potem śledziłem ja do biblioteki i kiedy zobaczyłem, jak przynosi coraz to więcej starych książek, i to całkiem sama, zdałem sobie sprawę z tego, że Granger wie coś, czego nie wiem ja.
Mało tego, nikt poza nią o tym nie wie.
Co roku, kiedy coś się działo, ona razem z jej dwoma rycerzami od siedmiu boleści siedziała w bibliotece i wspólnie szukali czegoś na jakiś temat. A potem zazwyczaj ratowali świat. Miała wtedy taki sam wyraz twarzy, jak teraz. Zagryzała górną wargę, nerwowo przerzucając kartki. Wydawało mi się dziwne, że po raz pierwszy Granger działa w pojedynkę, dlatego jeszcze bardziej zaciekawiony musiałem przyjrzeć się temu z bliska. Stanąłem sobie w bezpiecznej odległości i wziąłem do ręki pierwszą lepszą książkę, wlepiając w nią wzrok. Przeczytałem tylko trzy zdania, wyrwane z kontekstu.
„Zupełnie, jak kolory. W połączeniu tworzą coś niepowtarzalnego, czego nie mogłyby stworzyć pojedynczo. To właśnie jest miłość.”
Co jakiś czas spoglądałem na dziewczynę, a ona była tak pochłonięta swoimi poszukiwaniami, że nawet nie zauważyła mojej obecności. Siedziała pochylona nad jakimś grubym tomem, a skręcone kosmyki włosów, które wyślizgnęły się spod koka, opadały jej na twarz. Co chwilę próbowała je założyć za ucho, ale bezskutecznie. Zawsze przy książkach wyglądała tak spokojnie. Wydawała się być tak niewinna i krucha, że mogłaby rozpaść się na kawałki, gdyby ktoś ją tylko dotknął. W rzeczywistości w głębi duszy wiedziałem, że Granger jest najsilniejszą kobietą, jaką znam, chociaż nie chciałem się do tego przyznać. Poza tym potrafiła być naprawdę wredna. Było w niej coś, co odróżniało ją od innych dziewczyn. Tylko nie byłem pewien co to było.
Kątem oka zauważyłem, że parę metrów za Granger przy regale stała dziewczyna, w identycznej pozycji, co ja, również trzymając w dłoniach książkę, ale wcale na nią nie patrząc. Gapiła się na mnie i kiedy przyciągnęła moją uwagę, pomachała niepewnie, uśmiechając się przy tym (to chyba miało być seksowne, ale wyszło idiotycznie). Mimo wszystko skinąłem do niej głową, tylko po to, żeby zobaczyć, jak od razu dostaje orgazmu i zaczyna sobie nakręcać włosy na palec. Odwróciłem od niej wzrok, nagle znudzony i przeniosłem go na książkę.
„W połączeniu tworzą coś niepowtarzalnego”
Podniosłem wzrok znów na Granger i ku mojemu zaskoczeniu, siedziała teraz oparta wygodnie i patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zabić. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, wyglądała przekomicznie, kiedy próbowała być groźna, a w rzeczywistości było to jedynie… słodkie. Sekundę później znowu spojrzałem na książkę i nie mogłem już odnaleźć wzrokiem tego zdania o kolorach. Zamiast tego poczułem, jak Granger pociąga mi z bara, więc zareagowałem automatycznie moim władczym instynktem. Odłożyłem książkę i spojrzałem na gryfonke, która teraz wyglądała, jak dojrzały burak.
-Czy ty się zarumieniłaś, Granger? – zapytałem rozbawiony i uniosłem brwi. Ile ja bym dał, żeby usłyszeć jej myśli.
Parsknęła nerwowo i zaczęła błądzić wzorkiem dookoła, szukając jakiejś deski ratunku, a ja cierpliwie czekałem, aż ją znajdzie. Kiedy w końcu spojrzała na mnie z udawaną powagą i wyższością, z trudem powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem.
-Oczywiście, że nie. Skoro blokujesz mi dopływ krwi do przedramienia, to gdzieś się musi ona kumulować, prawda? – palnęła, udając najmądrzejszą osobę na świecie. Zmarszczyłem brwi. To co powiedziała, było zupełnie bez sensu.
-Co… - bąknąłem, ale Granger od razu mi przerwała.
-Poza tym, skarbie – zrobiła minę, jakby miała zwymiotować - jak chcesz się ze mną umówić, to wystarczy zapytać, nie musisz mnie śledzić i brutalnie łapać za ręce, żeby mnie dotknąć.
Zamrugałem, patrząc na nią, jak na idiotkę i wybuchłem niepohamowanym śmiechem. Co za idiotka.
-Kotku, ja nigdy w życiu nie chciałbym cię dotknąć. – odparłem z szelmowskim śmiechem
Wzruszyła ramionami, wciąż się do mnie wyzywająco uśmiechając.
-Wczoraj mówiłeś coś innego. – odparła tylko i odeszła. Przez moment poczułem na plecach dreszcz strachu. Nie sądziłem, żebym był na tyle głupi, żeby robić coś z Granger, ale świadomość tego, że niewiele pamiętam z wczorajszej nocy była niepokojąca. Lubiłem mieć wszystko pod kontrolą, dlatego ten kłębek kudłów wprawił mnie w lekkie zakłopotanie. A co, jeśli powiedziałem  coś, czego wcale nie chciałem mówić?
Nie daj Boże coś miłego.
Znów poczułem dreszcz, przechodzący po moich plecach na myśl o tym, że miałbym jej powiedzieć jakiś komplement. Od razu odsunąłem od siebie te potworne scenariusze i zerknąłem na stolik, przy którym siedziała, w nadziei, że znajdę tam notes. Ale nie było go. Zamiast tego przy stole znalazła się dziewczyna, która przed chwilą machała do mnie zawzięcie. Siedziała w (niby) seksownej pozie i teraz mrugała do mnie kokieteryjnie. Parsknąłem pod nosem i wyszedłem z biblioteki, posyłając jej ostre, bezlitosne spojrzenie na odchodne.

Stwierdziliśmy wspólnie z Blaise’m, że musimy dalej śledzić Granger, jeśli chcemy dowiedzieć się co ona knuje. Ciężko było nie spuszczać z niej wzroku, bo była tak nudną osobą, że przez nią cały dzień czułem się senny. Poza tym marnowaliśmy z Blaise’m już 20 minut na obserwowanie, jak siedzi przy stoliku i znowu coś bazgrze w notesie. Koniecznie musiałem zrobić coś, żeby dostał się w moje ręce. Odepchnąłem się od baru w Pubie pod Trzema Miotłami i spojrzałem na Blaise’a.
-Mam pomysł. Pójdziesz tam do niej i zrobisz coś, żeby wyszła dzisiaj z Hogwartu. Wtedy będę mógł zabrać jej ten notes.
Przyjaciel od razu szeroko się uśmiechnął  i nie tracąc czasu na dopracowanie planu, ruszył w stronę Granger. Był mistrzem manipulacji, zaraz po mnie oczywiście, więc wiedziałem, że już jestem na wygranej pozycji. Poszedł do niej i zaczął ją zagadywać. Kiedy gryfonka zaczęła się nerwowo wiercić na krześle, zauważyłem, że Blaise zamiast wdrożyć nasz plan w życie i dojść do sedna, bezczelnie ją podrywa. Westchnąłem, pociągnąłem łyk piwa i odstawiłem kufel na blat, po czym poszedłem w ich stronę. Widząc mnie, Blaise od razu przeszedł do interesów.
-Idziemy dzisiaj na wycieczkę. Idziesz z nami?
 Zaraz, jak usiadłem obok Granger, cała się spięła. Chociaż jej nie dotykałem, to czułem, jak jej mięśnie się naprężają. Zaśmiałem się pod nosem. Może zgrywać nieugiętą, niedostępną, pewną siebie i odważną, ale ciało zawsze ją zdradza. Udawała, że ma mnie kompletnie w dupie i dzielnie znosiła moje chamstwa, ale mimo wszystko  było widać, że wywołuję u niej strach. Na przykład teraz, kiedy odwróciła się ostrożnie i popatrzyła na mnie, mrugając przy tym. Wyglądała, jakby miała jakieś nerwowe tiki, brakowało tylko, żeby zaczęła obgryzać paznokcie. Popatrzyłem na nią, posyłając jej nonszalancki półuśmiech i zasalutowałem. Dziewczyna tylko przymrużyła oczy, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że się zarumieniła. Znów ciało ją zdradziło. Odwróciła się z powrotem do Blaise’a, a ja posłałem mu zza niej mordercze spojrzenie.
Nie taka była umowa.
-Z wami?
-Z nami, Pansy, Lavender i Deanem.
O mały włos zakrztusiłbym się własną śliną. Co on kurwa wyprawiał?!
-Lavender i Deanem? Ale oni są…
-Z Gryffindoru, tak. Cóż, to takie spotkanie integracyjne, na pewno zauważyłaś, że już nie ma takiej wrogości między naszymi domami…
Prychnąłem teatralnie, będąc coraz bardziej wkurzonym na Blaise’a. Nie pisałem się na coś takiego. Chciałem, żeby Granger sobie poszła, żebym ja mógł działać. A NIE IŚĆ Z NIĄ!
-Gdzie chcecie iść?
-Pewnie na błonia. – odparł czarnoskóry, wzruszając ramionami.
Zapanowała cisza, a ja wciąż patrzyłem na przyjaciela surowym wzrokiem. On jednak starał się mnie ignorować, może obawiał się, że wybuchnie śmiechem. W nim jako jedynym to zimne spojrzenie nie wywoływało ciarek na plecach. Jako jedyny się mnie nie bał, tylko zaczynał się śmiać. A teraz doprowadzał mnie do szału.
-No dobra. Ale jak nie będzie Lavender i Deana to wracam do dormitorium. –powiedziała i dopiła swoją kawę, po czym wstała, zabierając ze sobą notes. Posłałem mu tęskne spojrzenie.
- 21:00 koło pomnika Dumbledora. – mruknąłem pod nosem, nawet na nią nie patrząc. Potem poczekałem jeszcze aż dziewczyna zniknie za progiem knajpy i wyrzuciłem ręce w górę w wybuchu złości.
-Czyś ty kurwa zwariował?! – popatrzyłem na niego, mając ochotę go udusić, a on tylko się zaśmiał, najwyraźniej nie tracąc dobrego humoru. – Serio Blaise uduszę cię. Masz trzy sekundy na ucieczkę. – dodałem, zaciskając dłonie w pięści. Naprawdę miałem ochotę mu przywalić. On jednak przewrócił tylko oczami i oparł się nonszalancko na krześle, co wprawiło mnie w jeszcze większą wściekłość.
-Kurwa Blaise! Miałeś ją zabrać z Howgwartu, ALE BEZ NAS!
Chłopak wzruszył ramionami.
-Będzie fajnie, zobaczysz. Przyglądniemy się jej z bliska. Może ją upijemy i wyciągniemy z niej jakieś informacje. Może zaprosi cię na noc do swojego gniazdka. – posłał mi znaczące spojrzenie, a ja powstrzymałem odruch wymiotny.
-Jak tak lecisz na Granger to czemu sam jej nie zaprosisz do swojego gniazdka? – zapytałem zirytowany, na co znów zareagował śmiechem i postanawiał zignorować moje pytanie.
-Mamy gorszy problem. Musimy przekonać Deana i Lavender, żeby z nami poszli, inaczej Granger nie będzie współpracować.
-Trzeba było nie wymyślać takiego idiotycznego planu. – burknąłem.
-No Smoku no… Nie daj się prosić.

Pół godziny później patrzyłem wściekle na Blaise’a, który machał mi zza rogu i pokazywał uniesione kciuki w górę. Odwróciłem się tyłem do niego, przejechałem ręką po włosach i spojrzałem z litością na Lavender, która podążała korytarzem, starając się przy tym jak najbardziej kręcić tyłkiem. Westchnąłem i ruszyłem w jej stronę. Zagrodziłem jej drogę, stając przed nią i oparłem się bokiem o ścianę. Uniosłem kącik ust do góry i skinąłem do niej głową. Dziewczyna spojrzała na mnie w pierwszej chwili zszokowana, a potem posłała mi wyuczony, najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać.
-Cześć Draco. – powiedziała, przysuwając się bliżej mnie. Automatycznie chciałem się odsunąć od jej tłustego sadła, ale powstrzymałem się, wiedząc, że muszę to wytrzymać. Nawet nie drgnąłem, kiedy dotknęła swoim równie tłustym biustem mojego brzucha. Posłałem jej przebiegły uśmieszek.
-Pomyślałem, że moglibyśmy się lepiej… poznać. – powiedziałem, a narastająca chrypka w moim głosie jeszcze bardziej spotęgowała jej błysk w oczach. Nie czekając, aż zacznie mówić, postanowiłem kontynuować. – 21:00 koło pomnika Dumbledora.
Powiedziawszy to odepchnąłem się od ściany i odszedłem, nie odwracając się za siebie, choć czułem jej wzrok na sobie do czasu, aż zniknąłem za rogiem. Pewnie się wkurzy, kiedy dowie się, że nie będziemy sami, ale to nic. Ważne, żeby się w ogóle tam pojawiła.
Dla Granger wszystko.
Gorszy problem był z Deanem, bo nie mieliśmy pojęcia co przekona go do tego, żeby z nami poszedł. Alkohol nie był wystarczającym argumentem, a  nasza obecność już w ogóle była raczej dla niego odpychająca. Nie wiem czemu Blaise wymyślił akurat jego, byłoby chyba już łatwiej Pottera załatwić, bo powiedzielibyśmy mu po prostu, że zabijemy Granger, jak się nie zgodzi. No, ale z tego co zauważyliśmy ostatnio mało czasu spędzali razem, więc błyskotliwy Blaise wymyślił Deana i teraz jeszcze wpadł na pomysł, żeby włamać się do sypialni Gryffindoru w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Czasu zostało nam niewiele, bo tylko dwie godziny, a  musieliśmy zdążyć go przekonać i miałem nadzieję, że uda nam się też ukraść Granger notes. Zdobycie hasła do dormitorium wroga nie było takie trudne, wystarczył tylko mój urok osobisty i propozycja, że wpadnę w nocy. Bez przeszkód weszliśmy do środka i wszyscy spojrzeli na nas ze zdziwieniem. Nie mogłem sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek wcześniej tu był. Rozejrzałem się ukradkiem i stwierdziłem, że Slytherin wymiata. Po pierwsze, tutaj śmierdziało książkami i cynamonem, może trochę kawą, a u nas marihuaną i miętą. Po drugie, tutaj było tak strasznie… jasno. Odsłonięte zasłony, ogień w kominku i tak dalej. U nas było ciemno, z czasem nawet zrobiło się trochę, jak w klubie, kiedy Goyle zwinął skądś neonowe światła i zainstalował w salonie. To dawało efekt tajemniczości i lekkiej grozy, a tutaj czułem się tak, jakby każdy mógł zajrzeć do mojej duszy. Nagle poczułem czyjś łokieć miedzy moimi żebrami. Podniosłem wzrok i spojrzałem na Blaise’a, który jednak na mnie nie patrzył, tylko mówił do jakiejś gryfonki.
-My do Deana.
-Deana nie ma. – odparła i choć była młodsza od nas o dobre 3 lata, to jednak nawet nie drgnęła jej powieka, kiedy to mówiła zimnym głosem. W ogóle się nas nie bała. Ach ci gryfoni i ich pieprzona odwaga.
Blaise wzruszył ramionami i popchnął mnie w stronę ich sypialni. Posłałem mu mordercze spojrzenie.
-To nic, poczekamy na niego. – powiedział i nie czekając, aż dziewczyna zareaguje, szybko ulotniliśmy się na górę.
-Jeśli coś knujecie, to wam nogi z dupy powyrywam! – krzyknęła jeszcze, na co aż musiałem się uśmiechnąć.
Zadziorna. Kiedyś będę musiał tu do niej wrócić. Najlepiej w nocy.
Wszedłem pierwszy do sypialni chłopców i rozejrzałem się. W środku był Neville. Podniósł wzrok znad książki i spojrzał na nas, otwierając szeroko oczy.
-Co wy tu…
-Zjeżdżaj stąd, Neville. Masz 3 sekundy.– syknąłem, a chłopak od razu zamknął książkę i przyciskając ja do piersi, ruszył do wyjścia, zamykając za sobą drzwi. Blaise zachichotał.
-Założę się, że jak przelecisz jakąś laskę, to mówisz jej to samo. – powiedział, patrząc na mnie z uniesionymi brwiami. W odpowiedzi posłałem mu łobuzerski uśmiech i zacząłem szukać łóżka Deana. Nie były podpisane, więc ciężko było to ogarnąć, ale na szczęście miał podpisaną walizkę. Wyciągnąłem ją spod łóżka i rzuciłem na nie, a Blaise od razu ją otworzył. Zaczęliśmy grzebać między ciuchami. Zaśmiałem się, wyciągając ze skarpetek paczkę prezerwatyw. Kto by pomyślał, że Dean jest taki niegrzeczny. Blaise znalazł jeszcze dwa piwa, a potem nagle wybuchnął śmiechem. Popatrzyłem na niego i prychnąłem, widząc, że chłopak trzyma w dłoniach magazyn pornograficzny. Musiała to być zwykła, mugolska gazeta, bo naga dziewczyna ze sztucznymi cyckami nawet nie mrugała oczami. Blaise z szerokim uśmiechem otworzył magazyn gdzieś na środku i jego mina od razu zrzedła. Zmarszczyłem brwi i wyrwałem mu gazetę z rąk. Spojrzałem na jej zawartość i aż mnie wzdrygnęło. Każda z tych gołych lasek miała doklejoną twarz Granger. Przewróciłem kartki na inną stronę, ale na każdej było to samo. Popierdolone, przecież Granger nawet w połowie nie ma takich fajnych cycków, jak te dziewczyny. Podniosłem wzrok i popatrzyłem na Blaise’a, który był w kompletnym szoku.
-Dean to jakiś jebany psychol. – wymamrotał. Otworzyłem usta, żeby mu odpowiedzieć, ale wtedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Dean. W pierwszej sekundzie zdziwił się, że nas widzi, w drugiej zauważył, że grzebiemy w jego rzeczach, w trzeciej otworzył szeroko oczy, widząc, że odkryliśmy jego brudny sekret, a w czwartej strzelił buraka na całej twarzy, uszach i szyi. Przez chwilę nasza trójka wpatrywala się w siebie w osłupieniu, aż w końcu wstałem i rzuciłem gazetą w gryfona.
-Możesz się podkochiwać w kim chcesz, ale jak nie chcesz, żeby Granger się dowiedziała o tym, musisz coś dla nas zrobić.

Hermiona

Przez chwilę staliśmy w miejscu i patrzyliśmy się na siebie nawzajem. Ciszę przerywało tylko kapanie wody z naszych ubrań na posadzkę. Przypominało to trochę tykanie zegara i było wyjątkowo bardzo głośne. Przeklęłam w duchu swoją głupotę, że zgodziłam się pójść z nimi do tej jaskini. Umówiłam się z wrogiem i wiedziałam, jak to teraz wygląda. Ron patrzył cały czas na Malfoya wzrokiem, jakby chciał go zabić i tylko czekał w pasie startowym na sygnał, że może ruszać. Natomiast Harry patrzył prosto na mnie i nieznacznie pokręcił przecząco głową. Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem, jednak on popatrzył na mnie lodowatym spojrzeniem i pociągnął Rona w przeciwną stronę, świecąc sobie drogę latarkami. Miałam ochotę krzyknąć za nimi, żeby się zatrzymali, że to nie tak, że wszystko im wyjaśnię, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam, bo wiedziałam, że tym samym mogę obudzić jakiegoś nauczyciela i narazić wszystkich nas na kłopoty. Załatwię to jutro.
Tej nocy koszmary były jeszcze gorsze niż zwykle, wymieszane z ostatnimi zdarzeniami, a ból był tak realistyczny, że w końcu obudziłam się w środku nocy z gorączką. Potrzebowałam kogoś, do kogo mogłabym się przytulić i po prostu wypłakać, ale zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam już kogoś takiego. Byłam pewna, że Ginny stanie po ich stronie, zresztą nie mogłam jej winić, bo wiem, jak to wyglądało.
To wyglądało jak zdrada. I sama nie wiem czy to właśnie nie było zdradą. No bo od kiedy świetnie bawię się ze znienawidzonymi ślizgonami? I to dwa dni z rzędu!
Podkuliłam nogi pod brodę i zaczęłam się kołysać w przód i tył.
Kiedy rano wyszłam z dormitorium, natknęłam się na Malfoya, który popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami.
-Powiedziałbym, że ładnie wyglądasz… Ale wyglądasz okropnie. – powiedział, po czym posłał mi ironiczny uśmiech i odszedł korytarzem. Przewróciłam oczami i spojrzałam w dół, na swoją sukienkę w kwiatki. Była ładna i wiedziałam, że wyglądam w niej całkiem nieźle, ale wiedziałam tez, że Malfoyowi chodziło o wory pod oczami i bladą cerę.

W Wielkiej Sali panowało poruszenie, wszyscy szeptali między sobą i wskazywali na McGonagall, która chodziła wokół podium ze wzrokiem wbitym w zegarek na ręce. Podeszłam z przyzwyczajenia do swojego stałego miejsca, ale zaraz tego pożałowałam, bo przyjaciele obrzucili mnie złośliwymi spojrzeniami i odwrócili się tyłem do mnie. Westchnęłam i wycofałam się z ich towarzystwa. Odruchowo spojrzałam na stół Slytherinu, przy którym siedzieli Malfoy, Blaise i Pansy. Odwróciłam wzrok znów na stół Gryffindoru, ale nagle wydało mi się, że nigdzie nie ma dla mnie miejsca. Znów popatrzyłam na Slytherin, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w ich stronę. Malfoy nagle podniósł wzrok i zbladł, widząc, że idę w jego stronę. Miałam wrażenie, że nawet wstrzymał oddech. Ja też to zrobiłam, bo wiedziałam, z czym wiąże się przyłączenie się do stołu innego domu. Będąc już jakieś dwa metry od niego, usłyszałam za sobą głos.
-Hermiona, usiądź z nami!
Zatrzymałam się i spojrzeliśmy na siebie z arystokratą, niemal równocześnie oddychając z ulgą. Odwróciłam się i posyłając uśmiech Lavender, ruszyłam w jej stronę. Ledwo usiadłam i dyrektorka weszła na podium, chrząknęła i rozejrzała się po uczniach, którzy momentalnie ucichli.
-W dniu wczorajszym w nocy naruszono regulamin szkoły. – przerwała, rozglądając się po Sali, a ja zamarłam, ściskając w dłoni łyżeczkę do herbaty – Grupa uczniów nielegalnie opuściła zamek.
Z trudem przełknęłam ślinę, wymieniłam krótkie spojrzenia z Lavender i ostrożnie zerknęłam w stronę ślizgonów, którzy starali się wyglądać na niewzruszonych, ale ja wiedziałam, że tez byli w szoku.
Przecież nikt nas nie widział! Nie zostawiliśmy żadnych śladów, jedyne co, to… Harry i Ron. Spojrzałam w ich stronę, nie będąc w stanie uwierzyć, że mogliby na mnie nakablować. Jednak oni unikali mojego wzroku. Zacisnęłam ręce w pięści, ciskając w nich niewidzialnymi błyskawicami z oczu. Jak oni mogli mi to zrobić?!
-Panowie Potter i Weasley jak zwykle nie potrafią usiedzieć w miejscu, w związku z czym Gryffindor traci 50 punktów.
Rozległa się fala sprzeciwu, wszyscy zaczęli coś mówić, szeptać, patrzeć na dwójkę moich przyjaciół takim samym wzrokiem, jak ja patrzyłam na nich przed chwilą, a ja pomimo ulgi, patrzyłam na nich teraz w osłupieniu.
Gdzie oni byli? I dlaczego dali się złapać? Przecież tyle razy łamaliśmy regulamin i nigdy nikt nam nic za to nie zrobił. A może poszli mnie szukać? Nie, niemożliwe. Przecież Ron jest śmiertelnie obrażony. Mimo tego wiedziałam, że by na mnie nie nakablowali, więc zrobiło mi się głupio, że choć przez chwilę pomyślałam, że mogliby to zrobić.
-CISZA!!!! – wrzasnęła McGonagall tak, że aż wszyscy podskoczyli ze strachu (oprócz Malfoya, przecież on się niczego nie boi) – Pozostaje jeszcze jedno pytanie… Gdzie w tym czasie byli prefekci naczelni? – zapytała, patrząc na mnie, a potem na blondyna. Przełknęłam ślinę. Już miałam jej powiedzieć, że w łóżkach przecież, ale nie wiedziałam, czy dyrektorka wie o tym, że też wyszliśmy, czy nie. Poza tym nasz patrol nie obowiązywał w nocy, więc tak naprawdę nie wiedziałam o co jej chodzi. Mści się na nas, bo sama nie potrafiła ich dopilnować? Poza tym wielkie mi halo, co chwilę ktoś łamie regulamin…
I nagle zrozumiałam, że McGonagall uważa, że świat magiczny wciąż nie jest bezpieczny.
-Każdy z prefektów naczelnych traci po 20 punktów ze swojego domu. – znów fala sprzeciwu – To wszystko, co chciałam powiedzieć. Następna osoba, która złamie regulamin będzie odpowiedzialna za jeszcze większą utratę punktów. Miłego dnia.
Gdy tylko wyszła, w Sali zapanował jeszcze większy chaos, a ja powoli osunęłam się na krześle, żeby się schować przed wściekłymi nastolatkami.

Ostatnią lekcję mieliśmy z Winsletem i już nie mogłam się doczekać, aż się skończy, żebym mogła pogadać z chłopakami co oni kombinują i gdzie wczoraj byli. I wyjaśnić im, że wcale nie przyjaźnię się ze ślizgonami. Chociaż wygląda to zupełnie inaczej i wiem, że nie miałabym nic przeciwko tej przyjaźni, gdyby nie to, że nienawidzę Malfoya. Myślałam, że będę mogła spokojnie wyłączyć się na lekcji i pozapisywać teorie, co knuli Ron i Harry, ale Winslet miał dla nas inne plany.
-Z racji tego, że to dzisiejsza wasza ostatnia lekcja, urządzimy sobie wycieczkę do Zakazanego Lasu. Spokojnie, wszystko mam uzgodnione, dostaliśmy pozwolenie. Przydzielę was w pary i będziecie musieli na własną rękę poradzić sobie z akromantulami i przynieść je do mnie. Na stoliku – wskazał ręką na stół – leżą magiczne, elastyczne pudełka. Im większa akromantula, tym wyższą dostaniecie ocenę. A jeśli ktoś spróbuje wrócić bez niczego, każę mu wracać i szukać w nocy, więc nawet tego nie próbujcie. – powiedział, posyłając nam szeroki uśmiech, jakby cała ta sytuacja go bawiła.
Uciszając kolejną tego dnia falę sprzeciwu i pomruków, w końcu zaczął przydzielać nas w pary, a ja zaczęłam się modlić.
Tylko nie Malfoy.
-Panna Granger i…
Tylko nie Malfoy.
-Pan Ron Weasley.
Zamarłam.
To już chyba wolałam Malfoya.


Szczerze mówiąc, nie wiem co będzie z tym blogiem. Wiem, że dopiero zaczęłam, fabuła się jeszcze nie rozwinęła, ale myślałam, że będę miała to fanfiction jako zajęcie na wakacje, a potem spokojnie zacznę studia. Pierwotnie w tym momencie miałam być koło 20 rozdziału i zbliżać się do końca. W rzeczywistości jednak właściwie w ogóle nie mam czasu na to, żeby pisać. No bo naprawdę, żeby czekać miesiąc na taki rozdział jak ten, który długością, ani rozwinięciem akcji nie grzeszy, to sama bym się wkurzyła. Więc nie wiem czy coś z tego będzie. Bo to nie jest to, że ja nie mam weny, wenę mam. Mam wymyśloną całą fabułę i wiem prawie wszystko, co mam pisać, ale po prostu nie mam na to czasu. Wiem, że grono czytelników nie jest duże, ale proszę, dajcie znać czy wam zależy na tym, żebym to kontynuowała i czy jesteście w stanie czekać miesiąc na dodanie rozdziału.