wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 5

Doceń moją pracę = skomentuj.

Do końca tygodnia było dziwnie. Ron śmiertelnie się na mnie obraził za to, że nie odwzajemniam jego uczuć i udawał, że mnie nie zna. Nie mogłam go winić, miał złamane serce, nie chciał mnie znać. Męczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś (niedługo) to zrozumie i znów będziemy się przyjaźnić.
Przez to, że między nami widoczne było napięcie, nasza czteroosobowa paczka już nie spędzała ze sobą tyle czasu, co dawniej. Ginny i Harry poświęcili się dla sprawy i rozdzielali, żebym ani ja, ani Ron nie byli samotni, nie zważając na to, że przez to spędzali mniej czasu razem jako para. Byłam im za to wdzięczna, bo równie dobrze mogliby stanąć po jego stronie i zostawić mnie samą albo w ogóle zignorować całą sprawę. Ale wiedziałam, że nigdy by tego nie zrobili, bo byli prawdziwymi przyjaciółmi. Przyjaciółmi na całe życie, którzy są przy tobie zawsze kiedy ich potrzebujesz, nie oczekując niczego w zamian.
Starałam się skupić na nauce i na tajemniczym świetle na 7 piętrze, jednak przez ostatnie dni go już nie widziałam. A przychodziłam na to piętro nawet wtedy, kiedy nie musiałam patrolować zamku. Czasami nawet siadałam na środku korytarza i wpatrywałam się w otaczające mnie ściany z przymrużonymi oczami, jakby szukając jakiejś wskazówki. Powoli jednak traciłam nadzieję, a nie mogłam siedzieć tam całymi dniami, bo musiałam się uczyć. To ostatni rok szkoły, nie mogłam go zawalić. Jednak było ciężko, również przez to, że brakowało mi wypoczynku, spokojnego snu. Koszmary w dalszym ciągu nie ustępowały, ale robiły się dziwniejsze, zaczęły wplątywać się w nie sceny z ostatnich dni, jak Malfoy, czy Ron. Raz nawet śnił mi się profesor Winslet, który kazał mi zabić Dumbledora. To tylko wskazywało na to, że moja wyobraźnia jest nieźle porypana.
Tak naprawdę nigdy nie myślałam, żeby po prostu pójść do mugolskiego psychologa. No bo co bym mu powiedziała? Nie chciałam kłamać, a nie mogłam mu przecież powiedzieć o tym, że śni mi się znęcająca się nade mną zła czarownica. Prawdopodobnie od razu wylądowałabym w zakładzie psychiatrycznym.
Ale mogłam iść z tym do McGonagall. Może ona by mi pomogła.
W piątek po lekcjach powiedziałam Harremu, żeby w końcu spędził trochę czasu ze swoją dziewczyną, a sama ruszyłam w stronę gabinetu dyrektorki. Zapukałam do drzwi i odczekałam chwilę, a nie słysząc nic po chwili ostrożnie nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka. Cisza. Nie zauważyłam nigdzie czarownicy, więc otworzyłam szerzej drzwi i wślizgnęłam się do gabinetu.
-Pani profesor? – zapytałam w przestrzeń, rozglądając się wokół, ale nikt mi nie odpowiedział.
W tym momencie powinnam wyjść i wrócić kiedy kobieta będzie miała dla mnie czas, ale coś kazało mi zostać. Prawie bezszelestnie zamknęłam za sobą ogromne drzwi, a mówiąc „prawie” mam na myśli to, że huknęły z taką siłą, że zatrząsnął się kubek z kawą na biurku. Przymknęłam na sekundę oczy, ale nic nie spadło, nic się nie potłukło, nikt nie zaczął na mnie krzyczeć. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam przyglądać się regałom. Było tu masę książek. Głównie starych, poniszczonych, tych, których zapach najbardziej uwielbiałam.
Nie lubiłam nowych, nieskazitelnie czystych egzemplarzy, które często znajdywałam w mugolskich bibliotekach. Książka powinna mieć historię, którą można nie tylko usłyszeć, ale również poczuć. Poczuć każdym zmysłem. Wypełnić płuca zapachem starego papieru, poczuć opuszkiem palca szorstką kartkę. To jest prawdziwa magia.
Wzięłam głęboki wdech i mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, czując znajomy zapach przyżółkłych kartek. Stanęłam na palcach i sięgnęłam ręką do regału, wyciągając z niego pierwszą lepszą książkę. Dotknęłam piętami ziemi i złapałam egzemplarz w obie dłonie, przyglądając się tytułowi.
Księga Snu.
Zaśmiałam się pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że nic nie dzieje się bez przyczyny i już miałam otworzyć książkę, gdy usłyszałam czyjś głos.
-Na Merlina, panno Granger! – wykrzyknęła doniosłym głosem McGonagall, powodując, że aż podskoczyłam, cudem utrzymując książkę w rękach. Otworzyłam usta z zamiarem wytłumaczenia się z wszystkiego, ale wtedy spojrzałam na nią i nie potrafiłam powiedzieć ani słowa.
Dyrektorka miała na sobie różowy, pluszowy szlafrok, a na głowie turban z ręcznika. Jej cera była bledsza niż zwykle, zapewne dlatego, że usunęła cały makijaż z twarzy. Nie miała też okularów. Wyglądała zwyczajnie. Tak zwyczajnie, że mogłaby być moją londyńską, miłą sąsiadką, która zapraszałaby moich rodziców w niedzielę na kawę w ogródku.
Nauczycielka zeszła po schodach w kapciach i zabrała okulary z biurka, po czym je założyła. Dopiero wtedy się ocknęłam.
-Ja przepraszam, chciałam po prostu z panią porozmawiać, a gdy zauważyłam, że pani nie ma, ja chciałam wyjść, naprawdę, ale wszystkie te książki i to wszystko. To wszystko mnie tak zaciekawiło, że nie mogłam tak po prostu…
-Uspokój się dziecko. – przerwała mi w połowie zdania kobieta już spokojnym głosem i usiadła za biurkiem, patrząc na mnie znad okularów.  – O czym chciałaś ze mną porozmawiać?
Przełknęłam ślinę i ostrożnie odłożyłam Księgę Snu na swoje miejsce, po czym podeszłam do biurka i usiadłam dopiero w momencie, kiedy kiwnęła głową, że mogę to zrobić. Cóż, kultura przede wszystkim. Przez dłuższą chwilę się nie odzywałam, bo za bardzo nie wiedziałam jak to powiedzieć. I czy w ogóle to mówić. Siedziałam tak parę minut ze spuszczoną głową i bawiłam się palcami, a kobieta wciąż cierpliwie czekała, aż zacznę. W końcu jednak wzięłam głębszy wdech i podniosłam wzrok.
-Mam sny. Codziennie te same. Straszne sny, z których każdego dnia budzę się z krzykiem i boję się zasnąć z powrotem. – przerwałam, przełykając ślinę – Pani profesor, ja naprawdę mam już tego dosyć. To odbija się na mojej nauce i nie potrafię się na niczym skupić.
McGonagall westchnęła i spojrzała uważnie w moją stronę.
-Od kiedy masz te sny?
-Odkąd tylko wojna się skończyła.
-I przez cały ten czas ani razu nie przespałaś całej nocy? – zapytała, lekko zdziwiona.
Kiwnęłam twierdząco głową, czując się nieco niezręcznie, kiedy tak wwiercała we mnie spojrzenie.
-Hermiono… Pewnie oczekujesz ode mnie, że powiem ci, że są jakieś zaklęcia, jakieś zioła albo eliksiry, które by ci pomogły, ale prawdę mówiąc masz trzy opcje. Pierwszą jest wymazanie tych wspomnień z pamięci.
Pokręciłam przecząco głową.
-Nie, nie chcę zapominać o wojnie. Czuję, że to nie w porządku wobec ofiar, one powinny utkwić w naszej pamięci.
-Tak też myślałam. – odparła nauczycielka, posyłając mi lekki uśmiech – Jest pewien eliksir, ale tak naprawdę nie jest on bezpieczny. Istnieje szansa na to, że wszystko będzie dobrze i przestaniesz mieć koszmary, ale równie dobrze mogą powstać skutki uboczne, takie jak zaburzenia pracy mózgu, problemy z pamięcią, wzrokiem, słuchem, koordynacją ruchów…
-A trzecia opcja? – zapytałam z nadzieją, że może jednak mam jakąś szansę, żeby się od tego uwolnić.
-Cóż. – westchnęła – Trzecia opcja to po prostu przezwyciężenie swojego strachu. W twoim przypadku byłoby to pokonanie przeciwnika.
-Ale ja nie mam możliwości pokonania przeciwnika. Voldemort już dawno został zgładzony, a Bellatrix tkwi w Azkabanie…
-Nie chodzi mi o fizyczne pokonanie go, ale o to, żebyś w swojej podświadomości zdała sobie sprawę z tego, że to, czego się bałaś już ci nie zagraża. Niestety sama musisz znaleźć odpowiedź na pytanie „Jak to zrobić?”.
Westchnęłam.
Naprawdę miałam nadzieję, że nauczycielka mi pomoże, podczas gdy powiedziała mi coś, co już w rzeczywistości wiedziałam. Podziękowałam jednak i posyłając jej jeszcze blady uśmiech przeprosiłam za najście i wyszłam. Stwierdziłam, że nie będę już szukać swoich przyjaciół, dam im trochę czasu dla siebie. Planowałam iść do swojego dormitorium i zaszyć się w salonie w książką, ale wchodząc na swoje piętro stwierdziłam, że nie chcę chować się w pokoju. Ruszyłam więc z powrotem na dół i wyszłam ze szkoły. Gdy tylko otworzyłam drzwi, uderzył we mnie podmuch zimnego powietrza, powodując gęsią skórkę na mojej skórze. Miałam na sobie tylko bluzę i dżinsy, ale nie chciało mi się znowu wychodzić na górę, żeby zabrać kurtkę. Przycisnęłam do piersi swój czerwony notes i poszłam na błonia. Niewiele osób kręciło się na zewnątrz, może dlatego, że było tak zimno. Nie oglądając się za dużo na innych skierowałam się pod wierzbę bijącą. Zakradłam się kawałek od drzewa i wyciągnęłam z kieszeni różdżkę.
-Immobulus. – szepnęłam i chowając z powrotem różdżkę, ruszyła pod drzewo. Wolałam nie narażać się na walkę z potężną rośliną i jej śmiercionośnymi gałęziami. Rozejrzałam się jeszcze po drodze, czy nie ma w pobliżu nikogo znajomego, po czym usiadłam pod drzewem. Wierzba była całkiem daleko od zamku, większość osób po prostu była zbyt leniwa, żeby tu przychodzić, a inni się bali. Specjalnie przyszłam tutaj, żeby mieć spokój.
Często robiłam tak w swoim mugolskim domu. Odkąd byłam małą dziewczynką, często gdy pokłóciłam się z rodzicami albo po prostu chciałam pobyć sama, wychodziłam ukradkiem z domu i biegłam wzgórze, gdzie znajdowało się moje ulubione drzewo. Też było wierzbą, z tym, że jej gałęzie opadały w dół, tworząc kurtynę z liści. Dawało to wrażenie prywatności, mogłam przez chwilę chociaż odciąć się od rzeczywistości. Od zawsze byłam marzycielką, dlatego tak bardzo kochałam książki. Przenosiły mnie w inny świat.
Usiadłam pod drzewem i otworzyłam notes, wyciągając długopis, zasunięty za okładkę.

Drogi Pamiętniku.
McGlonojad prezentowała się tak uroczo w różowym szlafroku, że brakowało jej tylko tacy z babeczkami, a wyglądałaby jak perfekcyjna babcia. Niestety zbyt wiele mi nie pomogła. Powiedziała tylko, że aby moje koszmary się skończyły, muszę pokonać swojego wroga. Przecież nie dam rady pokonać Bellatrix. Jest w Azkabanie, tak pilnie strzeżona, że to niemożliwe, żeby zdołała stamtąd uciec. Miałam wrażenie, że to nie o to chodzi, bo wcale nie czułam się zagrożona z jej strony. Wiedziałam też, że Voldemort nie wróci. Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, świat magiczny jest bezpieczny i teraz już mogę wieść spokojne życie. Ale ja wiedziałam, że tak nie jest. Tajemnicze zielone światło na siódmym piętrze mówiło samo za siebie. Być może rozwiązanie tej zagadki jest moim „pokonaniem wroga”? Koniecznie muszę przyjrzeć się tej sprawie bliżej. Nawet sama nie wiem dlaczego nikomu o tym nie powiedziałam. Miałam dzisiaj idealną okazję, żeby przekazać tą informację dyrektorce, ale tego nie zrobiłam. Czemu? Nie wiem. Nawet o tym wcześniej nie myślałam. Czyżbym sama chciała to rozwiązać? A może chciałam sobie przez to wmówić, że to nic takiego i ja pewnie przesadzam. Nie chciałam o tym mówić też żadnemu z moich przyjaciół. Nie chciałam psuć im świetnych nastrojów, nie chciałam też psuć im ostatniego roku szkoły. Po raz pierwszy było tak spokojnie. Przez wszystkie lata coś się działo, zawsze musieliśmy wpaść w tarapaty. Tyle razy ocieraliśmy się o śmierć.
Ale prawdę mówiąc, to były najpiękniejsze lata mojego życia. One ukształtowały mój charakter, mój temperament. Dzięki temu jestem tak odważna i nabrałam dużo więcej pewności siebie. Chociaż może to złe słowo. Zależy jak na to spojrzeć. Byłam pewna tego co robię, po co to robię, byłam pewna swojego celu i zawsze do niego dążyłam. Ale pod względem pewności tego, jak wyglądam, już nie było tak kolorowo. Nigdy się nad tym dłużej nie zastanawiałam. Wiadomo, każda nastolatka dochodzi do takiego momentu, że pewnego dnia staje przed lustrem i zaczyna wymieniać co jej się w sobie nie podoba. Zaczyna porównywać się do innych. Zaczyna mieć kompleksy i dążyć do ideału, którego tak naprawdę nigdy nie osiągnie. A potem nadchodzi taki dzień, kiedy staje przed lustrem, uśmiecha się do siebie i mówi „Kocham siebie taką, jaka jestem”. Ja jestem czymś pomiędzy.
Może powinnam coś zmienić?
To mój ostatni rok nauki, może powinnam zacząć patrzeć na siebie inaczej, niż tylko na wysokość IQ. 

Zamrugałam, patrząc na kartkę i to, co przed chwilą napisałam. Podniosłam wzrok, spojrzałam przed siebie, na rozciągające się w oddali wzgórza. Słońce zachodziło tuż za jednym z nich, dając pomarańczowo-różową poświatę na tafli jeziora. Zasunęłam długopis za kartkę i z impetem zamknęłam pamiętnik, po czym szybko wstałam i biegiem ruszyłam z powrotem do zamku. Prawie zderzyłam się z Deanem w drzwiach głównych. Chłopak uśmiechnął się szeroko na mój widok i już miał zacząć swoją gadkę, ale ja tylko posłałam mu uśmiech i pobiegłam na schody. Nie zważałam na nic, nawet na głupkowaty komentarz Malfoya, którego spotkałam po drodze. Ale nawet nie zwróciłam na niego uwagi, już nie mówiąc o tym, że nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem.
Rzuciłam notes na łóżko i otworzyłam szafę na całą szerokość, po czym usiadłam zaraz obok pamiętnika i spojrzałam na swoje ubrania.
Same swetry.
Same. Cholerne. Swetry.
Westchnęłam i po chwili przyglądania się swoim ciuchom w końcu wstałam i zaczęłam je po kolei ściągać z wieszaków i wyrzucać za siebie. Zostawiłam jedynie dwa ulubione swetry, jedną parę dżinsów i kilka koszulek. Odwróciłam się i spojrzałam na ubrania, leżące na łóżku, po czym uśmiechnęłam się szeroko do siebie, zebrałam je do kupy i ochoczo wrzuciłam do kominka w salonie. Zadowolona z siebie przyglądałam się, jak wszystkie moje ciuchy płoną. Nie wiem ile to trwało, straciłam poczucie czasu, wpatrując się w swoją przeszłość, ale kiedy ogień nieco przygasł, wyszłam z dormitorium, wciąż uśmiechając się do siebie.
Jutro poproszę Ginny, żeby poszła ze mną na zakupy, skoro mamy weekend i kwestię swojego wyglądu będę miała za sobą.
No bo naprawdę, jestem pełnoletnia i muszę w końcu zacząć wyglądać jak dziewczyna. A przynajmniej spróbować. Jeśli będę się źle czuła, po prostu z powrotem przerzucę się na swetry, ale jak na razie byłam przekonana, że ten rok to rok zmian.
Zostało mi jeszcze rozwiązanie zagadki ze światłem na siódmym piętrze, więc ruszyłam w tamtą stronę, co jakiś czas odwracając się, żeby sprawdzić, czy ktoś idzie za mną, ale było całkiem pusto. Nie wiedziałam nawet która jest godzina, ale na pewno przegapiłam kolację, więc zadowolę się zapasem ciastek, które miałam w sypialni. Zresztą wcale nie byłam głodna. Odkąd mam te koszmary, kompletnie brak mi apetytu i jem właściwie już tylko z rozsądku.
Ruszyłam znanym już na pamięć korytarzem przekonana, że posiedzę sobie znów na chłodnej posadzce i porozglądam się wokół, szukając czegoś dziwnego. Jednak nagle znów rozbłysło zielone światło zza zakrętu. W pierwszej sekundzie stanęłam jak wryta, otwierając szeroko oczy, ale prawie od razu się ocknęłam i rzuciłam się biegiem do zakrętu. Oczywiście nie zdążyłam wyhamować i wpadłam na ścianę, ale nie zwróciłam na to uwagi, patrząc w lewo, gdzie powinien być sprawca. Jednak nikogo nie było, światło zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, jak zwykle. Ale zauważyłam coś nowego. Zmrużyłam oczy i zobaczyłam, że na ścianie na wprost, gdzie krótki korytarz rozwidlał się w dwie przeciwległe strony, pojawił się ledwo widoczny kontur drzwi, który z każdą sekundą bledł coraz bardziej. Ruszyłam w tamtą stronę, ale nie zdążyłam postawić nawet jednego kroku, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Podskoczyłam przerażona i w ułamku sekundy odwróciłam się przodem do napastnika, mierząc w niego różdżką. Westchnęłam jednocześnie z ulgi i wściekłości, widząc przed sobą uśmiechniętego od ucha do ucha Blaise’a.
-Z czego się tak cieszysz Blaise? – syknęłam, będąc wściekła, że przeszkodził mi w rozwiązaniu zagadki.
Może zdążyłabym jeszcze otworzyć te drzwi, gdyby się nie pojawił?
-Cieszę się, że cię widzę, maleńka. – odparł, obejmując mnie ramieniem. Był na tyle bezczelny, że nie zwrócił uwagi ani na to, że grożę mu różdżką, ani na to, że nie jestem zbyt zadowolona z jego obecności.
-Co tu robiłaś, słonko? Widziałem jakieś światło. – dopowiedział, patrząc na mnie z góry przenikliwym spojrzeniem, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że przyłapał mnie na gorącym uczynku. Starając się wyglądać nonszalancko, wzruszyłam ramionami.
-Widziałam szczura i się przestraszyłam, więc rzuciłam na niego Drętwotę. – odparłam, posyłając mu lekki uśmiech. Chłopak obrócił nas i ruszył ze mną przy swoim boku w przeciwną stronę od tajemniczych drzwi. Posłałam im jeszcze tęskne spojrzenie, ale wiedziałam, że nie mogę mu nic powiedzieć, więc udawałam, że wszystko jest w porządku.
-Z tego co wiem Drętwota nie świeci się na zielono. – powiedział, uśmiechając się pod nosem.
Otworzyłam usta,a le od razu je zamknęłam.
Kurcze, faktycznie nie świeciła na zielono.
-Wiesz, testuję nowe techniki. – odpowiedziałam mu w końcu pewnym głosem, mając nadzieję, że mi uwierzy. On jednak zaśmiał się i przysunął mnie bliżej siebie, powodując, że poczułam się jak jego młodsza siostra.
-Po prostu nie chcesz się przyznać, że rzuciłaś w niego Avadą. – odparował widocznie zadowolony z siebie, że odkrył mój brudny sekrecik. Już chciałam zaprotestować, ale stwierdziłam, że przecież nie mam żadnej lepszej wymówki, więc już wolę, żeby tak myślał. Nie odpowiedziałam mu, uznając, że to jest odpowiedzią samą w sobie, ale w tym samym momencie zaczęłam się zastanawiać gdzie on do cholery mnie prowadzi.
-Gdzie idziemy? – zapytałam go, próbując wyswobodzić się z jego uścisku, ale bezskutecznie. Blaise wciąż się uśmiechał, patrząc przed siebie. Spojrzałam w tamtą stronę i zauważyłam na końcu korytarza szatańskie blond włosy.
Westchnęłam.
-Co wy kombinujecie? – zapytałam zrezygnowana.
-Zupełnie nic. Wybieramy się ze Smokiem na bilarda, a skoro nam się przyplątałaś, to pójdziesz z nami.
-Ona nie idzie z nami! – usłyszeliśmy donośny głos Malfoya, który wymierzał we mnie palec z odległości kilku metrów. Kiedy dotarliśmy do niego, wymieniliśmy ze sobą przenikliwe, pełne nienawiści spojrzenia, ale Blaise widocznie miał wszystko gdzieś, bo wciąż beztrosko uśmiechał się, jak małe dziecko.
-Och Smoku, nie bądź taki niemiły. Nawet nie zapytałeś koleżanki czy chce iść z nami. A może ma ochotę pograć w bilarda? – powiedział w końcu mulat, patrząc na przyjaciela karcącym wzrokiem i cmoknął, kręcąc głową z dezaprobatą.
-Proszę cię. Wiadomo, że ta szlama nie będzie chciała z nami nigdzie iść. – odparł blondyn, patrząc na Blaise’a, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Był tak pewny tego, że nie pójdę, że po prostu musiałam to zrobić. Musiałam.
-Właściwie… Chętnie zagrałabym w bilarda. – powiedziałam w końcu, patrząc z uśmiechem na Blaise’a, po czym przeniosłam wzrok na arystokratę i uśmiechnęłam się do niego szeroko, unosząc brwi. Jeśli był zaskoczony, to nie dał tego po sobie poznać. Patrzył na mnie ze spokojem, wymalowanym perfekcyjnie na twarzy, ale po jego stalowym, chłodnym spojrzeniu widziałam, że jest wściekły, że zepsuję mu wieczór. A ja miałam dzięki temu jeszcze lepszy humor. Wiedziałam, że Malfoy się odegra, ale szczerze mówiąc, nie przejmowałam się tym zupełnie. Już od tylu lat prowadzimy wojnę między sobą, że czasami nawet zaczynało mi to bawić. Na przykład teraz. Ciskał we mnie błyskawicami, tylko dlatego, że idę zagrać z nim w bilarda.
Zaprowadzili mnie do Pokoju Życzeń, a gdy ogromne drzwi otworzyły się i Blaise wpuścił mnie pierwszą do środka, oniemiałam z wrażenia. Ogromne pomieszczenie wyglądało jak typowy bar. Bordowe ściany, barek z alkoholem, stoliki, a na środku bilard, z przygotowanymi bilami i kijami do gry. Można było tutaj poczuć się jak w zwykłym, mugolskim barze, pomijając fakt, że w pomieszczeniu nie było nikogo poza naszą trójką.
-I jak, podoba ci się? – usłyszałam zadowolony głos mulata. Potwierdziłam i jeszcze raz rozejrzałam się wokół, po chwili zauważając, że chłopcy kierują się w stronę baru. Blaise wskoczył za ladę i wcielił się w rolę barmana, przygotowując dla Malfoya jakiś drink. Blondyn usiadł na krześle barowym po drugiej strony lady, a ja po chwili wahania podeszłam do niego i usiadłam obok. Podwinęłam rękawy bluzy, starając się ignorować wściekłe spojrzenie arystokraty.
-Co robisz, Blaise?
-Kamikaze. Dla ciebie też zrobię.
Już otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale Blaise mnie wyprzedził.
-Jeśli chcesz przebywać w naszym towarzystwie, to musisz z nami też pić. Chyba, że wymiękasz mała? – zapytał, wciąż nalewając różnych dziwnych substancji do szklanek.
-Właśnie mała, wymiękasz? – usłyszałam cichy, spokojny głos Malfoya i spojrzałam w jego stronę, omal nie odskakując, widząc jak blisko mnie jest. Pochylał się niebezpiecznie nade mną i posyłał mi ten ironiczny, głupi uśmieszek. Zdecydowanie naruszał moją przestrzeń intymną. Nie wiem dlaczego wstrzymałam oddech, być może bałam się, że jeśli zacznę oddychać, to uduszę się od jego perfum. Przypuszczam, że były jakieś zaczarowane, bo kiedy poczułam je w pociągu kiedy jechaliśmy do Hogwartu, miałam wrażenie, że zostałam sparaliżowana. Zdecydowanie nie chciałam drugi raz dawać mu tej satysfakcji. Przełknęłam ślinę i uniosłam lekko głowę, aby sprawiać wrażenie pewniejszej siebie.
-Oczywiście, że nie wymiękam. Dawaj to Karmimaze, Blaise.
-Kamikaze, słonko. Kamikaze. – poprawił mnie mulat, śmiejąc się przy tym cicho, po czym postawił przed nami po szklance niebieskiego napoju. Wyglądało ładnie, pachniało ładnie. Nie mogło tak źle smakować, no nie? Nie. Smakowało okropnie, szczególnie, że aby nie być gorszą, wypiłam to całkiem szybko i poczułam niemal od razu, jak alkohol rozpala mi wnętrzności. Ale starałam się nie dać niczego po sobie poznać, więc uśmiechnęłam się do Blaise’a i podsunęłam puste naczynie w jego stronę. Już chciał nalać nam po jeszcze jednym, ale od razu zaprotestowałam, mówiąc, że przecież mieliśmy grać.
-Założę się, że nie umiesz nawet porządnie trafić w bilę. – burknął blondyn, wstając z krzesła i kierując się w stronę stołu. Uśmiechnęłam się do siebie przebiegle.
I tu się mylił. Tata uczył mnie grać od dziecka, byłam najlepsza wśród swoich mugolskich znajomych.
-Może zrobimy tak, że najpierw zagracie wy we dwójkę, a wygrany zagra ze mną. Zobaczymy jak ty sobie poradzisz, Smoku. – wysyczałam ostatnie słowo, patrząc wyzywająco w stronę arystokraty. Oboje się zgodzili na taki układ i niemal od razu zaczęli grać, a ja usiadłam sobie kawałek dalej na stole i przyglądałam się im. Dzięki Bogu nie zwracali na mnie uwagi. Musiałam szybko wytrzeźwieć, bo już czułam, że alkohol miesza mi w głowie. Rany, dlaczego ja musiałam mieć taką słabą głowę?
Spojrzałam na Blaise’a.
Ten to na pewno coś kombinował. Ostatnio zaczął podejrzanie się do mnie przymilać, być może również robił na złość Malfoyowi, bo nie sądziłam, żebym tak prostu nagle zaczęła mu się podobać. A może po prostu chciał być miły?
Rany boskie, w ogóle co ja tutaj robię, siedzę sobie w najlepsze ze ślizgonami. ZE ŚLIZGONAMI! Czułam się, jakbym zdradzała Dom Lwa. Zapragnęłam wstać i wyjść, a potem zaszyć się we własnym dormitorium z Historią Hogwartu. Ale nie, nie dam temu idiocie satysfakcji. Nie pozwolę mu wygrać.
Już przestawało mi szumieć w uszach, więc byłam szczęśliwa, że zdążę wytrzeźwieć, zanim ci dwaj skończą grać.
Oni byli dziwni. Śmiali się, jak dwójka najlepszych przyjaciół, którymi zresztą byli, a sekundę później na ich twarzach widziałam pełne skupienie i wyglądali, jakby od tej gry zależało całe ich życie. Wyciągnęłam szyję i zauważyłam, że zostały im po dwie kule do zbicia plus czarna. Czyli szli łeb w łeb. Blaise miał ruch, stał przy tym kiju, wiercił się, jakby miał wiewiórę w gaciach, aż w końcu uderzył i pomarańczowa bila w paski trafiła do dziury w przeciwnym rogu. Jednak z ostatnią już nie miał tyle szczęścia. Teraz czas na Księcia z Bajki. Ale nie jednej z tych fajnych bajek, gdzie jakiś przystojniak na białym koniu ratuje równie piękną księżniczkę, a potem żyją długo i szczęśliwie, mając jeszcze piękniejsze dzieci. On był niczym siejąca zagładę Królowa Śniegu.
Książę Śniegu.
Nawet mu to pasowało, szczególnie przez te cholerne włosy, które teraz przeczesał dłonią i pociągnął lekko. Przygryzłam dolną wargę. Nie to, żeby coś, naprawdę. Ale nie wiedzieć czemu naprawdę zapragnęłam dotknąć tej jego czupryny.
O CZYM JA MYŚLĘ?!
Oczywiście chciałabym tylko sprawdzić, czy ma odrosty, żeby w końcu rozwiązać zagadkę, czy to tleniony blond, czy naturalny.
Malfoy zbił wszystkie bile, nie trafiając jednak w czarną, a w pasiastą bilę Blaise’a, zmniejszając tym samym swoje szanse na wygrane. Właściwie nie kibicowałam żadnemu z nich, nie wiedziałam, który byłby gorszy, ale wiedziałam, że mam spore szanse, żeby wygrać z nimi obydwoma. Machali tymi kijami jeszcze z dobre 5 minut, aż w końcu blondasek wygrał i oparł się nonszalancko o stół i spojrzał na mnie wyzywająco, unosząc brwi.
Jezus, te włosy, one były całe potargane.
-Uczesałbyś się. – palnęłam, nawet nie kontrolując tego, co mówię, powodując, że Blaise parsknął śmiechem i podszedł do Malfoya, przylizując mu dłońmi włosy do czoła. Draco jednak niemal natychmiast złapał go za ręce i z łatwością odepchnął od siebie posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, na co przyjaciel zareagował kolejnym parsknięciem. Zeskoczyłam ze stołu, dumna z siebie, że nie zakręciło mi się w głowie, ale wtedy Blaise powiedział, że za jego przegraną musimy się napić i cały mój plan prysł.
Wszyscy uznaliśmy, że aby było sprawiedliwie, to oni wypiją po 4 szklanki ognistej whisky a ja jedną, ale miałam wrażenie, że ja po tej jednej czułam się gorzej niż oni czuliby się po ośmiu.
-Dobra, ale jaka nagroda za wygraną? – zapytał Blaise, patrząc uważnie na naszą dwójkę. Wymieniliśmy spojrzenia z arystokratą. Wzruszyłam ramionami.
-Może po prostu przegrany stawia kremowe piwo wygranemu? – zapytałam, mając nadzieję, że się zgodzą i nie wymyślą czegoś w stylu biegania nago wokół zamku, bo jakbym czasem przegrała, to będę skończona.
-Słabe. – mruknął Malfoy – Ja proponuję, żeby przegrany wypił na raz całą butelkę ognistej.
Oszalał.
-Smoku, nie wiadomo co się z nią stanie, jak tyle wypije… - zaczął Blaise, ale od razu mu przerwałam. Nie przegram.
-Dobra. Przegrany stawia wygranemu kremowe piwo i pije całą butelkę whisky. – powiedziałam, patrząc pewnie na blondyna, a on w odpowiedzi oczywiście posłał mi jeden z tych swoich ironicznych uśmieszków.
Graliśmy długo. Starałam się trzymać fason i nawet nie szło mi tak źle, zważając na to, że trochę byłam pijana. Trochę. Walka była zacięta, najpierw on wygrywał, bo mi się kręciło w głowie, potem stopniowo przestawało, a dobra passa Malfoya równocześnie się kończyła. W końcu wygrałam, o mały włos, a on nie zdawał się być tym jakoś zbytnio poruszony. Kiedy ja uśmiechałam się szeroko, ślizgon nie rzucał kijami, nie krzyczał, nie chciał mnie pobić, ale ze spokojem odebrał od równie zadowolonego co ja Blaise’a butelkę, odkręcił ją i wypił duszkiem całą zawartość, rzucając pustą butelką gdzieś na bok. Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami, a sekundę później chłopak osunął się na ziemię. Jeszcze bardziej przerażona spojrzałam na Blaise’a, który stał po drugiej stronie stołu bilardowego. Popatrzył na mnie z wyraźnym szokiem wypisanym na twarzy, po czym oboje, jak zsynchronizowani pobiegliśmy w stronę blondyna. Uspokoiłam się, widząc, że nie stracił przytomności, tylko patrzył nieobecnym wzrokiem na sufit i mamrotał coś do siebie.
-O kurwa, chyba pierwszy raz w życiu widzę go pijanego. – pisnął mulat i zaraz odskoczył, odchodząc gdzieś na bok. Za chwilę wrócił z aparatem. Zwykłym, mugolskim polaroidem, po czym strzelił fotkę leżącemu przyjacielowi, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Zapytałabym go skąd ma mugolski aparat, ale stwierdziłam, że może dzisiaj sobie to daruję.
-Chyba koniec imprezy, Blaise. Pomóż mi go podnieść.
-Oj daj spokój maleńka, daj mi się trochę nacieszyć tym widokiem. – odparł zadowolony, ale pomógł mi podnieść chłopaka do pozycji stojącej. Jak go postawiliśmy na nogi to stał. Nawet nie trzeba było go specjalnie podtrzymywać. A gdy posłał mi sarkastyczny uśmiech, to już byłam w stu procentach pewna, że wszystko z nim w porządku.
-Hermiona, ustaw się. – usłyszałam Blaise, a potem zauważyłam, jak obejmując Malfoya wyciągnął przed nas aparat i zrobił zdjęcie. Poczekał aż wyskoczy ono z aparatu, a potem podał mi je.
-Trzymaj, będziesz miała pamiątkę. – powiedział, patrząc na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłam go i wzięłam od niego zdjęcie. Zdecydowałam się nigdzie go nie chować, bo kolory nie zdążyły jeszcze się wyróżnić i zniszczyłabym całe zdjęcie. Wyprowadziliśmy Malfoya z Pokoju Życzeń i drzwi do niego zniknęły zaraz po tym, jak je minęliśmy.
-Nie zachowujcie się, jakbym był jakimś menelem. – mruknął w końcu blondyn i wyrwał się z naszego uścisku.
Dobra, idź sobie sam i obijaj się o ściany.
-I tak jutro niczego nie będzie pamiętał. – powiedział mi Blaise, przewracając oczami, po czym oboje obserwowaliśmy, jak Draco szedł chwiejnie parę kroków przed nami i podtrzymywał się ścian. Gdy dotarliśmy w końcu na 5 piętro, Malfoy przystanął przed Łazienką Prefektów, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
-Dobra, tutaj sobie już z nim poradzę. Możesz iść spać, Blaise. – powiedziałam w końcu, patrząc z lekkim uśmiechem na mulata.
-Jesteś pewna? A jak cię zgwałci na korytarzu? On jak jest pijany, to może być nieobliczalny. – odparł, patrząc uważnie to na mnie, to na swojego przyjaciela. Czyżby Blaise Zabini się o mnie martwił?
-Potrafię zadbać o siebie. Poza tym, naprawdę sądzisz, że mógłby to zrobić? Przecież on nawet brzydzi się mnie dotknąć. – powiedziałam, przewracając oczami, a chłopak się zaśmiał.
-Też fakt. Dobra, to ja spadam, jakby coś się działo to wiesz gdzie mnie szukać. – oznajmił i przytulił mnie lekko na pożegnanie, po czym puszczając mi jeszcze oczko, odwrócił się i odszedł. Odprowadziłam go wzrokiem, a gdy zniknął za zakrętem, nagle zrobiło się dziwnie cicho. Pewnie było już grubo po północy i wszyscy spali. Przeniosłam wzrok na Malfoya, który stał oparty plecami o drzwi do łazienki, z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Jak się nie ruszał, to wcale nie wyglądał na pijanego.
-Chodźmy się wykąpać, Granger. – powiedział zmysłowym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wybuchłam krótkim śmiechem i oparłam się o przeciwległą ścianę.
-Jesteś kompletnie pijany, Malfoy.
-Ale przynajmniej mówię wyraźnie. To wszystko przez ciebie.
-Przeze mnie? Przecież to ty wymyśliłeś, że przegrany pije całą butelkę whisky. Nie moja wina, że przegrałeś. – odparłam, wzruszając ramionami, a on odepchnął się od ściany i powoli podszedł do mnie (i to całkiem prosto), a gdy stanął nade mną w odległości kilkunastu centymetrów, oparł się dłońmi o ścianę po obu bokach mojej głowy. Wciąż na mnie patrzył, tak samo jak zawsze. Tym przenikliwym, zimnym spojrzeniem. Nie ruszyłam się. Może powinnam go odepchnąć, może powinnam na siłę zaprowadzić go do dormitorium i położyć spać, ale tego nie zrobiłam. Nie mogłam się ruszyć.
-Dałem ci wygrać. – powiedział cicho, unosząc kącik ust do góry.
Zaśmiałam się.
Co za idiota.
-Daj spokój Malfoy, naprawdę aż tak boli cię to, że jestem po prostu lepsza? Naucz się przegrywać. – odparłam i już chciałam odejść, ale zagrodził mi drogę, więc z westchnieniem znów oparłam się plecami o ścianę i spojrzałam na niego. Pokręcił przecząco głową.
-Pomyśl logicznie, Granger. Niby dlaczego nagle zacząłem gorzej grać? Przecież dobrze wiedziałem, że będziesz tak uparta, że wypijesz tą cholerną whisky, a twój organizm tego nie zniesie i umrzesz nam tam na miejscu. Nie to, żeby zależało mi na tym, żebyś żyła, ale nie chciałem wylatywać ze szkoły ostatniego roku nauki.
Przewróciłam oczami.
Jasne, uważaj, bo ci uwierzę.
Stwierdziłam jednak, że nie będę mu odpowiadać. Nie było sensu, każde z nas próbowałoby dowieść swojej racji i znowu zaczęlibyśmy się kłócić. Patrzyłam więc na niego, chociaż po raz kolejny naruszał moją przestrzeń intymną, ale starałam się tym nie przejmować. Do czasu, kiedy do moich nozdrzy dotarł kuszący zapach jego perfum i musiałam powstrzymać się całym swoim rozsądkiem, żeby go nie dotknąć. Cholerne perfumy.
-Powiedz mi Granger. Dlaczego ja ci się nie podobam? – zapytał szeptem, patrząc na mnie uważnie.
-Co?! – wydusiłam z siebie, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia, ale on wciąż był spokojny.
-Pytam poważnie. Jesteś jedyną dziewczyną w całej szkole, która nie lata za mną, jak mały piesek. Dlaczego na mnie nie lecisz? – ponowił pytanie, pochylając się jeszcze bardziej nade mną.
Z trudem przełknęłam ślinę.
-Bo cię nienawidzę, Malfoy. Zresztą ty mnie też. A ja nie gustuję w zadufanych w sobie bufonach, dla których liczy się tylko kasa, alkohol i łatwe laski do przelecenia. – odpowiedziałam szeptem, patrząc na niego wręcz z wyrzutem.
Blondyn zamrugał kilkakrotnie, po czym się uśmiechnął, powodując, że po moim ciele przeszedł prąd. On się naprawdę uśmiechnął. To nie był ironiczny, krzywy uśmiech, który posyłał mi każdego dnia. To był prawdziwy, szczery uśmiech, który widziałam pierwszy raz w życiu. I był tak piękny, że mogłabym patrzeć na niego całymi dniami. Jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił.
-Tak myślałem. – mruknął jeszcze, po czym odepchnął się od ściany, posyłając mi ostatnie, znów chłodne spojrzenie i ruszył samodzielnie do własnego dormitorium.
Patrzyłam przez chwilę na niego, zastanawiając się, jak to możliwe, że ten człowiek jest taki trudny, po czym przeniosłam wzrok na zdjęcie, które wciąż trzymałam w ręce. Zdjęcie na którym był Blaise, ja i Malfoy.
Uśmiechnięty Malfoy.


Przepraszam, ze tyle musieliście czekać, ale w nagrodę macie długi rozdział :)