sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 13

Jednak zeszło mi dłużej niż sądziłam, ale rozdział powinien wam się spodobać. No i w dodatku jest dłuższy niż wszystkie pozostałe. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni :D

----------------------------
 
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi dzielące dormitoria, zastygłem w bezruchu, odwrócony tyłem do wnętrza salonu. Coś było nie tak. Powoli podniosłem głowę i spojrzałem na ścianę przed sobą, próbując osiągnąć stan trzeźwości umysłu, po czym spokojnie obróciłem się o 180 stopni, spoglądając na mojego ojca, opierającego się pośladkami o parapet, a w palcach obracającego różdżkę. Doskonale wiedziałem, ze tak naprawdę go tu nie ma, bo miał areszt domowy, aczkolwiek sama obecność hologramu podniosła mi ciśnienie. Jeszcze ten jego wyćwiczony, ironiczny uśmieszek, który zawsze miałem ochotę zedrzeć mu z twarzy.
-Witaj Draco. – odezwał się normalnym, spokojnym głosem, patrząc na mnie chłodno. Tak samo, jak patrzył na mnie całe życie.
-Mówiłem ci, że nie chcę rozmawiać. – odparłem tym samym, wyuczonym tonem, po czym ignorując go poszedłem do barku. Postawiłem na górze głupią odżywkę do włosów, po czym otworzyłem drzwiczki w poszukiwaniu whisky.
-Draco, rodzina cię potrzebuje. – powiedział, próbując najwyraźniej wziąć mnie na litość. Haha, dobrze wiedział, że groźbami nic nie załatwi, bo nie ma nade mną już takiej władzy, jak kiedyś. Nie może mi nic zrobić. Nawet mnie dotknąć.
Prychnąłem, nalewając sobie trunku do szklanki.
-Rodzina? – zapytałem ironicznie, nie odrywając wzroku od szkła.
-Wszystkiego się dowiesz, ale musisz odwiedzić Malfoy Manor jak najszybciej. To nie jest dobra droga przekazywania tajnych informacji.
-Tajne informacje?! – wybuchnąłem, odwracając się gwałtownie, strącając przy okazji cholerną odżywkę do włosów, która rozlała się po drewnianej podłodze, pozostawiając po sobie mdły, miodowy zapach. Lucjusz spojrzał zaciekawiony na tubkę i uniósł brwi.
-A cóż to?
-Jakie kurwa tajne informacje? – zignorowałem jego pytanie, wypijając duszkiem całą zawartość szklanki i postawiłem ją z hukiem na barku.
-Draco, przyjedź do domu i…
-Ja nie mam domu – przerwałem mu, posyłając ojcu gorzkie spojrzenie i ruszyłem do sypialni – Możesz już odejść – dodałem jeszcze, po czym zamknąłem za sobą drzwi z trzaskiem, rzucając się na łóżko. Odpowiedziała mi cisza, więc najprawdopodobniej ojciec dał sobie spokój i zniknął.

Z samego rana obudziło mnie uporczywe stukanie w szybę. Na początku je ignorowałem, ale stawało się coraz bardziej irytujące, więc w końcu mruknąłem jakieś przekleństwo pod nosem i rzuciłem w furii poduszką przed siebie. Spojrzałem w stronę okna, gdzie oczywiście na parapecie po zewnętrznej stronie stała sobie sowa i uporczywie uderzała dziobem o szybę. Z pomrukiem niezadowolenia wstałem i podszedłem do okna, otwierając je uchylnie i zabierając szybko list, zanim zwierzę zdążyło mnie udziobać. Zamknąłem okno i chciałem odejść z powrotem na łóżko, ale sowa wciąż uderzała dziobem o szybę, najwyraźniej domagając się przysmaku. Odwróciłem wzrok, patrząc na nią złowrogo, powodując, że momentalnie odleciała w popłochu, zostawiając za sobą unoszące się w powietrzu pojedyncze pióra. Przewróciłem oczami i usiadłem na łóżku, spoglądając na list. Przysięgam, jeśli znów jest od ojca…
Ale ku mojemu zaskoczeniu na kopercie napisane było „Dragon”, co świadczyło o tym, że musi to być list od Blaise’a. Otworzyłem z zaciekawieniem kopertę, zastanawiając się co też znowu on wymyślił. W środku była tylko mała kartka, a na niej nabazgrane na szybko:
14:00, Cieplarnia
Uniosłem brwi, unosząc również kącik ust do góry. Wiedziałem, że na ostatni dzień w Hogwarcie wymyślą coś ciekawego przed imprezą. Aż byłem ciekaw co też takiego kryło się w Cieplarni. Z tej adrenaliny od razu się rozbudziłem i poszedłem wziąć szybki prysznic.
Wychodząc z sypialni od razu uderzył we mnie zapach miodu. Skrzywiłem się i posprzątałem rozlaną odżywkę do włosów machnięciem różdżki. Już miałem wychodzić z pomieszczenia, gdy zatrzymałem się i spojrzałem na drzwi, dzielące mnie od dormitorium Gryfonki. Nie wiem co mnie tchnęło, ale wróciłem po list od Blaise’a, dopisałem na nim:
„PS: Zużyłem całą odżywkę”
Po czym wsunąłem go w szczelinę pod drzwiami.
A, niech nudna Granger też ma coś z życia.


Hermiona

Jak zwykle niewyspana siedziałam przy śniadaniu, kręcąc mozolnie łyżeczką w kubku z kawą. Śledziłam wzrokiem Malfoya, który skutecznie unikał mojego spojrzenia, zastanawiając się po co była mu Mapa Huncwotów. Nikt nie spieszył się, jedząc śniadanie, jednak i tak wyróżniałam się wśród radosnych uczniów, którzy podekscytowani byli dzisiejszym meczem Gryffindor kontra Slytherin oraz tym, że jutro wyjadą na wycieczkę do Durmstrangu. A ja siedziałam kręcąc w kółko łyżeczką i zastanawiając jak to się stało, że teraz zamiast jechać z przyjaciółmi, ja zostaję w Hogwarcie razem z blond arystokratą, próbując rozwiązać zagadkę. Wiedziałam, że od jutra zaczniemy intensywnie pracować. Przynajmniej miałam taką nadzieję, bo prawdę mówiąc nie zdziwiłabym się, jeśli Malfoy zrobiłby mnie w konia i jutro zniknął na cały tydzień. Będę musiała go przypilnować. W szkole na czas wyjazdu zostawał zarówno Snape jak i Winslet, więc mogliśmy równocześnie mieć na nich oko. Co prawda niby wykluczyliśmy, że mógłby to być Snape, ponieważ nie było go widać na Mapie Huncwotów, ale Winsleta też tam nie było, więc równie dobrze mogło istnieć jakieś zaklęcie (lub eliksir) maskujący, o którym wcześniej nie słyszałam.
-…No i wieczorem jest impreza w Pokoju Życzeń. Podobno nawet załatwili pierwszorocznych, którzy będą pilnować, żeby Filch tam nie węszył.
Zerknęłam na Rona, który żywo opowiadał dalej jak to będzie super na imprezie. Czyli to dlatego Malfoy chciał mieć mapę. Żeby móc sprawdzać, czy w pobliżu nie kręci się McGonnagal.
-A jak jeszcze wygramy dzisiejszy mecz to już w ogóle się tak schlejemy! – oznajmił radośnie i klepnął Harrego w plecy trochę za mocno, bo ten aż wypluł kawałek pomidora, który wylądował na moim pustym talerzu. Spojrzałam na czerwoną papkę zniesmaczona i wtedy dopiero wszyscy zauważyli, że nic nie zjadłam.
-Sorki Miona. – wybąknął speszony Harry i zabrał mój talerz, a zamiast niego pojawił się nowy. Razem z kanapką, którą położyła na nim Ginny.
-Musisz jeść. – powiedziała tylko, nie zadając żadnych pytań dlaczego tego nie robię, czy coś się stało lub coś w tym guście. Już żadne z nich nie zadawało tych pytań, bo wszyscy wiedzieli, że to przez sny. Może i dobrze, że nie pytali. Wtedy musiałabym za każdym razem ich okłamywać, zatajając fakt, że dzieje się coś niedobrego na siódmym piętrze.
Wzięłam niechętnie kanapkę do rąk, zanurzając w niej zęby i dopiero wtedy przyjaciele spokojnie kontynuowali rozmowę. Ja natomiast ugryzłam jedynie malutki kawałeczek kanapki i po kryjomu zaklęciem sprawiłam, że zniknęła. Powoli przeżuwając chleb zerknęłam jeszcze raz w stronę stołu Ślizgonów i zamarłam w bezruchu, momentalnie robiąc się cała czerwona ze wstydu. Malfoy siedział, opierając policzek na zaciśniętej dłoni i wpatrywał się we mnie ze zmrużonymi oczami. Spodziewałam się, że będzie miał a ustach wymalowany ten chytry uśmieszek, jednak on spoglądał na mnie poważnie, jakby naprawdę zastanawiał się dlaczego nie jem, a nie cieszył się, że ma kolejny powód do kpiny. Przełknęłam z trudem ślinę, próbując wyglądać niewinnie i odwróciłam czym prędzej wzrok od niego.

Nie lubiłam meczów Quidditcha. Zdecydowanie bardziej wolałam chodzić na mecze piłki nożnej. Na początku wcale tego nie lubiłam, zazwyczaj spałam przez całe 90 minut, nie mając pojęcia nawet jakie drużyny grają. Ale że mój tata nie miał syna, to musiał zabierać na mecze mnie,  nawet jeśli miałam 6 lat i wolałam bawić się lalkami. Przyznam, że polubiłam te wypady dopiero wtedy, gdy już zaczynałam dojrzewać i dostrzegać coś atrakcyjnego w mężczyznach. Wtedy też zdałam sobie sprawę z tego, że wielu piłkarzy jest przystojnych. Więc coraz chętniej chodziłam z tatą na mecze, szczególnie podczas wakacji, gdy wracałam z Hogwartu z powrotem do mugolskiego świata. On był zadowolony, że może pochwalić się córeczką przy znajomych na stadionie, a ja byłam zadowolona, że miałam popatrzeć na graczy. Nawet nie pamiętam w którym momencie piłka nożna przestała być dla mnie tylko piłkarzami, a zaczęła być również grą.
Ale prawdę mówiąc w Quidditchu nie było nic ciekawego. Nie było na co popatrzeć, bo przecież wszyscy grali w tych grubych szatach. Rzucali tymi wielkimi piłkami tam i z powrotem, celując czasem w siebie zamiast do celu. No i te cholerne miotły, których tak bardzo nie lubiłam.
Nie był to lęk wysokości, tylko po prostu nie potrafiłam zaufać temu urządzeniu.
Siedziałam więc znudzona na trybunach w towarzystwie kilku Gryfonek, najwidoczniej bardzo podekscytowanych meczem, a ja czekałam, aż się skoczy. Wkrótce gracze wyszli na boisko, a tłum oszalał i jedynymi osobami, które nie klaskały, nie skakały ani nie piszczały euforycznie byli nauczyciele i ja. Cała trójka moich przyjaciół wchodząc na boisko odnalazła mnie wzrokiem i pomachała, dając znać, że mnie widzą. Odmachałam, przyklejając do twarzy na chwilę uśmiech, a po usłyszeniu gwizdka rozpoczynającego grę wyciągnęłam książkę i oddałam się lekturze, po kryjomu chowając ją pod szatą.
Co jakiś czas zerkałam na tabelę wyników lub podnosiłam wzrok gdy tłum zaczynał zbyt głośno skandować. Czasem szukałam też wzrokiem Harrego, by zobaczyć , czy wszystko z nim w porządku, biorąc pod uwagę, że inni zawodnicy bardzo lubili go faulować. Szczególnie Malfoy, który akurat przemknął tuż przed moim nosem, rozwiewając kartki książki tak, że nie wiedziałam już na której stronie byłam i powodując kolejną falę pisków wśród innych dziewczyn, nawet Gryfonek.
Zdrajczynie.
Byłam niemal pewna, że zrobił to specjalnie, w końcu uwielbiał pławić się we własnej sławie. Właściwie to było ciekawe, że po tym jaką miał przeszłość, rodzinę i powiązania z Voldemortem, wciąż był obrzydliwie bogaty i wciąż cieszył się wysokim zainteresowaniem ze strony płci pięknej. Interesujące. W sumie myślałam, że jego sława znacznie opadnie, ale prawdę mówiąc razem z Harrym wciąż byli najpopularniejszymi i najbardziej pożądanymi chłopakami w szkole.
-GRANGER! – usłyszałam nagle krzyk, wyrywający mnie z zamyślenia i podskakując na miejscu podniosłam wzrok przed siebie. Otworzyłam szeroko oczy i zamarłam w miejscu, widząc jak tłuczek niebezpiecznie zbliża się w moją stronę. Jedyne co zdążyłam zrobić to schylić głowę w dół, ale piłka i tak drasnęła mnie w czoło. Gdy było już po wszystkim odwróciłam się za siebie, gdzie zobaczyłam jakiegoś chłopczyka, trzymającego się w agonii za nos, a wszędzie na jego twarzy była krew. I pomyśleć, że mogłabym być na jego miejscu. Nasze spojrzenia się spotkały i popatrzył na mnie przerażony, a potem przeniósł wzrok na moje czoło, z którego akurat kapnęła kropelka krwi na moją książkę.
O Jezu.
Bardziej przejęłam się zakrwawionym świętym papierem niż krwawiącym czołem. Niemal od razu chciałam zabrać się za czyszczenie książki, ale wtedy wyrosła przede mną spod ziemi McGonada i spojrzała zniesmaczona na moje czoło.
-Panno Granger, proszę zabrać pana Darrena do Skrzydła Szpitalnego.
Na początku nie zareagowałam, bo jeszcze ogłuszona przeniosłam wzrok na boisko, gdzie niedaleko siedział na miotle Malfoy i wyglądał, jakby obserwował teren w poszukiwaniu złotego znicza, ale wtedy zerknął na mnie i napotykając mój wzrok, bez mrugnięcia okiem złapał za miotłę i wystrzelił przed siebie.
I to mi wystarczyło, żeby wiedzieć,  że to o on mnie zawołał. Dzięki Malfoyowi nie złamałam sobie nosa.
-Pano Granger, dobrze się pani czuje? – zapytała jeszcze raz dyrektorka, pstrykając palcami przed  moją twarzą. Pokręciłam przecząco głową i wstałam.
-Wszystko w porządku, już idziemy. – odparłam, posyłając jej nieśmiały uśmiech i wyciągnęłam rękę do chłopca, jednak widząc, że jest cała we krwi zrezygnowałam, kładąc dłoń na jego plecach i ruszyliśmy do Skrzydła Szpitalnego.

Pani Pomfrey całkiem szybko nastawiła zaklęciem złamany nos chłopcu, zatamowała krwawienie z mojej niewielkiej rany i przykleiła plasterek, wcześniej pytając jeszcze czy chcę ten z gwiazdkami czy normalny, na co ja zareagowałam tylko niedowierzającym spojrzeniem. Żartownisia zachichotała tylko i przykleiła mi zwykły plaster.
-Wszystko ok? – zapytałam chłopca, który spoglądał na mnie przestraszony, gdy siedzieliśmy obok siebie na szpitalnych łóżkach. Kiwnął jedynie głową, nie mówiąc ani słowa. Najwidoczniej się mnie bał, bo byłam w ostatniej klasie, kiedy on wyglądał na co najwyżej trzecią. – Wybacz, to przeze mnie twój nos ucierpiał. Ja powinnam dostać tym tłuczkiem w twarz. – powiedziałam, patrząc na niego z troską.
-Nic się nie dzieje, to nie twoja wina. – bąknął tylko i kiedy Pani Pomfrey z nami skończyła, szybko ulotnił się do dormitorium. Ja ruszyłam do swojego pokoju, nie chcąc już wracać na mecz. Kiedy dotarłam do dormitorium, skierowałam się od razu do łazienki w celu zobaczenia swojej rany, jednak coś wcześniej przykuło moją uwagę. Schyliłam się po kartkę przy drzwiach dzielących moje dormitorium i Malfoya. Od razu zauważyłam, że pierwsze zdanie było nabazgrane byle jak, a post scriptum pięknie wykaligrafowane. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając sobie Malfoya używającego mojej odżywki na swój tleniony łeb.
Byłam ciekawa co też miało dziać się o 14 w cieplarni. Dzisiaj były odwołane wszystkie zajęcia z powodu jutrzejszego wyjazdu, więc jak wiadomo uczniowie musieli wymyślić sobie jakieś zajęcie. Ale cieplarnia?
Odłożyłam kartkę na stół i ruszyłam do łazienki. Tam zobaczyłam mizernie wyglądający plaster na środku czoła. Pod nim były zaledwie dwie rysy, bo pielęgniarka zdążyła zatamować krwawienie i przyspieszyć tworzenie się skrzepu. Przykleiłam więc plaster z powrotem, dociskając go przez uderzenie się w czoło wewnętrzną stroną dłoni i wróciłam do salonu. Była dopiero 12, więc przez dwie godziny mogłam zanurzyć się z powrotem w mojej upaćkanej krwią lekturze.

Równo o 14 ruszyłam w stronę cieplarni zaciekawiona co też Malfoy wymyślił. Do mojej głowy dotarła absurdalna myśl, że może się we mnie zakochał i przygotował romantyczną niespodziankę ze świecami i w ogóle. Ale przecież:
1.       To Malfoy.
2.       O tej porze świece byłyby bez sensu.
Ale i tak musiałam przyznać, że zdziwił mnie fakt, że Malfoy uratował mnie przed rozkwaszeniem sobie nosa, ryzykując tym samym nie zauważenie złotego znicza oraz naderwanie swojej reputacji. Zresztą, skoro zauważył, że leci w moją stronę tłuczek, to musiał mnie obserwować, tak? Musiał widzieć, że tam siedzę, a przecież wcale nie afiszowałam się swoją obecnością na meczu. Ten człowiek był chodzącą zagadką.

Gdy dotarłam do cieplarni, zdziwił mnie widok Neville’a, który stał w progu i zbierał pieniądze od kolejnych osób, po czym machał im, że mogą wejść. Co tu się…
-Hermiona! – prawie pisnął Neville, chowając za siebie plik banknotów i momentalnie purpurowiejąc na twarzy. Zmrużyłam oczy, zaglądając do środka, ale nic nie zobaczyłam, poza tym co było tam zawsze. Ale nie było też żadnych uczniów, więc musiałabym być głupia, żeby nie zauważyć, że rzucono na pomieszczenie zaklęcie maskujące.
-Co tu się dzieje?
-Sss-skąd wiedziałaś żeby tu przyjść?
Hm. No przecież nie powiem, że Malfoy mnie zaprosił.
-Blaise dał mi znać.
Neville ukrył zdziwienie na twarzy i odchrząknął.
-Cóż, w ttt-takim razie zapraszam. Mam nadzieję, że mnie nie podkablujesz za to.
-No coś ty Neville, co takiego to może być żebym miała na ciebie kablować? – zaśmiałam się i weszłam do środka cieplarni, gdzie od razu odrzucił mnie charakterystyczny, gęsty zapach i uczniowie tłoczący się z jednego pomieszczenia do drugiego.
To była plantacja marihuany.
Neville Longbottom uprawiał marihuanę na terenie szkoły.
MARIHUANĘ!
Chwilę mi zajęło, zanim się ocknęłam z szoku.
-Miona! Wygraliśmy mecz!– usłyszałam obok i spojrzałam w tamtą stronę, widząc rudą przyjaciółkę, która trzymała w dłoni skręta.
Czy mi się to śni? Może jednak dostałam tym tłuczkiem w głowie i teraz mam halucynacje, bo przecież to niemożliwe, żeby Neville uprawiał marihuanę. I niemożliwe, żeby Ginny Weasley ją paliła.
-Co ty.. – zaczęłam, jednak byłam zbyt osłupiała, żeby dokończyć.
-Spokojnie, to nic takiego. Jutro wyjeżdżamy, trzeba zrobić coś szalonego. No i mówiłam już, że wygraliśmy? – zaciągnęła się, po czym podała mi skręta – Weź sobie bucha.
-Ginny…
-No dalej, Hermiona. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy w pociągu? Że to będzie nasz rok? Niech to będzie NASZ ROK. – powiedziała dobitnie otwierając szeroko oczy, podsuwając mi to cholerstwo jeszcze bliżej. Spojrzałam na nią podejrzanie, a ona nagle zobaczyła coś za mną, zmieniła minę na przerażoną i wciskając mi jeszcze tlącego się jointa, schowała się pod stołem.
-O cholera, Harry! – krzyknęła szeptem (o ile to w ogóle możliwe), patrząc w panice, jak on razem z Ronem z szerokimi uśmiechami wchodzą do cieplarni.
Nie no bez jaj.
Na pewno mam halucynacje albo jestem w śpiączce.
-Chwila. – powiedziała nagle ruda i podniosła się energicznie, poprawiając bluzkę i ruszyła z impetem w stronę swojego chłopaka. – Haroldzie Jamsie Potterze!
Chłopak spojrzał na nią lekko spłoszony, mamrotając pod nosem tylko jej imię, jednak po chwili przyjął taką samą postawę jak ona. Zresztą Ron miał podobną.
-Ginny, co ty tutaj robisz?
-Co ty tutaj robisz? Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
-Dlaczego ty mi nic nie powiedziałaś?
Dalej już nie słuchałam, bo przeniosłam wzrok na małe coś, co trzymałam w palcach. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby to zapalić. Nie mam pojęcia i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale zrobiłam to. Przyłożyłam jointa do ust i zaciągnęłam się lekko, niemal od razu zaczynając się krztusić. Ktoś poklepał mnie po plecach, ale to w niczym nie pomogło, bo oczy zaczęły mi łzawić.
-Proszę proszę, kogo ja widzę. – odezwał się Blaise i zabrał mi skręta. – Pokażę ci jak to się robi. – oznajmił i zaciągnął się, dopiero po chwili wypuszczając dym z ust. Przymknął na chwilę oczy i musiałam przyznać, że wyglądał seksownie w takiej pozie. Nie wiem czy to przez to, że zaczęło mi się kręcić w głowie, czy nagle zwariowałam i Blaise zaczął mi się podobać, ale w tym momencie zrobiło mi się gorąco.  
-Masz, spróbuj. – powiedział, oddając mi jointa. Na początku nie chciałam, ale ostatecznie mnie przekonał.
I tak oto zaczęłam uczyć się palić marihuanę.
Właściwie nie było w tym nic strasznego, nic takiego nie czułam, oprócz może lekkiego zwolnienia czasu.
-Będziesz później na imprezie? – zapytał, opierając się o stół i zasalutował Malfoyowi, który stał gdzieś w oddali w grupce zadymionych uczniów. Gdy nas zobaczył, uniósł brwi na mój widok i zaciekawiony ruszył w naszą stronę. Ja natomiast kiwnęłam twierdząco głową do Blaise’a.
-Tak, przyjdę na chwilę.
-Na chwilę? – wymamrotał niezbyt zadowolony odpowiedzią, po czym przysunął się do mnie i spojrzał mi w oczy. Jezu, jakie miał wielkie oczy. Zamrugałam kilkakrotnie i otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale dziwnie znieruchomiałam, patrząc tylko na niego i bojąc się co się stanie za chwilę.
Ale nic się nie stało, bo usłyszeliśmy chrząknięcie i oboje spojrzeliśmy na Malfoya, stojącego nad nami. Minę miał taką jak zawsze, na w pół ironiczną i poważną.
-Cześć Smoku. – odezwał się z radością Blaise, ale blondyn mu nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie.
-Nie sądziłem, że wpadniesz Granger.
-Ja właściwie też. – odparłam bez emocji.
On się tylko krótko zaśmiał i zabrał jointa ze stołu. Zaciągnął się powoli, patrząc mi w oczy, a później jeszcze wolniej wypuścił dym z płuc, robiąc z niego kółka. Zrobiło mi się jeszcze goręcej niż przy Blaisie parę minut wcześniej. A ten drań doskonale wiedział jak na mnie działał, bo na końcu posłał mi przebiegły uśmiech. Już chciałam rzucić jakąś ripostą na temat dzisiejszego meczu, ale zanim zdążyłam nawet otworzyć usta, ktoś wydarł się w oddali:
-CZERWONY ALARM, NADCHODZI SNAPE!
I wszyscy zaczęli biegać, zbierać jak najwięcej skrętów albo samej trawy do kieszeni i teleportować się. Zanim się ocknęłam, Blaise wrzucił mi kilka jointów do kieszeni szaty.
-Teleportuj się. – oznajmił jeszcze, a potem zniknął.
Więc teleportowałam się do własnego dormitorium, gdzie zakręciło mi się w głowie niemal od razu i spadłam na ziemie. Dobrze, że nikt tego nie widział, bo byłby wstyd. Powyciągałam te cholerstwa z kieszeni, a było ich 8 i ustawiłam w rządku na stole. Stanęłam nad nim i spojrzałam niepewnie na skręty, które wydawały mi się patrzyć na mnie z wyrzutem. Miałam tylko nadzieję, że Neville nie dorzucił do tego jeszcze jakichś narkotyków, bo wtedy to już by mu to nie uszło na sucho.

Podczas obiadu połowa uczniów (raczej ta starsza część, bo małolatów do cieplarni nie wpuszczano) jadła jak zwierzęta z powodu gasto, włącznie ze mną, a druga połowa patrzyła w osłupieniu. I wcale się im nie dziwię, bo na przykład taki Ron, który potrafił zjeść na raz całego kurczaka, dzisiaj zjadł je dwa. Aż dziwne, ze nauczyciele nie połapali się, że coś jest nie tak. Zresztą cały czas wokół nas unosił się zapach zioła. Chociaż nie byłam pewna, czy to po prostu mój organizm nie chciał więcej, ale w każdym razie cały czas go czułam.

Po posiłku przyszła do mnie Ginny, rozwaliła się na fotelu i zażyczyła sobie zrobienia fryzury na imprezę. Więc ją zrobiłam, przy okazji rozmawiając z nią na tematy typu „Skąd się wzięły na świecie krowy” albo „Na pewno są wśród nas kosmici”. Oczywiście ruda widząc idealnie ułożone na stole narzędzia zbrodni, postanowiła sobie zapalić jednego, co jakiś czas dając go też mi. Za każdym razem protestowałam, jednak ona za każdym razem mówiła coś w stylu „Chciałaś coś zmienić w swoim życiu”, „Nie bądź cały czas taką cnotką”.
-No dalej Hermiona, pozbądź się tego kujońskiego instynktu. – powiedziała znowu, a ja znowu wzięłam od niej bucha.
Jestem okropna, wiem.
Byłam tak odurzona, że nawet zgodziłam się wcisnąć w jedną z kusych małych czarnych Ginny, tak bardzo przylegającą do ciała, że czułam się w niej, jakbym była ubrana w boa dusiciela. Do tego jeszcze po bokach miała dziury (na początku byłam w szoku, że są zrobione specjalnie), a dekolt a plecach był większy niż na klatce piersiowej. Ginny zrobiła mi jeszcze jakiegoś niedbałego koka, z którego co chwilę coś się wysypywało, a potem zgarnęła ze trzy skręty do torebki i pociągnęła mnie za rękę na imprezę.
Nie czułam się, jakbym była pijana, wręcz przeciwnie. Po prostu wszystko zwolniło, więc miałam ochotę iść powoli przez ciemny korytarz na siódme piętro i rozmyślać o tym, czy Bóg jest, czy go nie ma, ale Ginny niestety się spieszyło do Harrego, więc byłyśmy na miejscu w przeciągu 5 minut. Prawdę mówiąc, była chyba dopiero 19 i miałam pewność, że będziemy jednymi z pierwszych osób, jednak w środku był już tłum. Klubowa muzyka, stoliki z chipsami i ponczem, półnagie ciała ocierające się o siebie i oczywiście marihuana. Wszędzie unosił się zapach zielska.
Sama nie potrafiłam stwierdzić, czy mi się podobał, czy raczej powodował u mnie mdłości. Czy to możliwe żebym jednocześnie uwielbiała ten zapach i go nienawidziła?
Ginny zaraz zniknęła, zostawiając mnie samą, a ja ruszyłam prosto do stołu z chipsami. Najpierw wzięłam jednego, rozglądając się wokół, potem drugiego. Potem stwierdziłam, że to bez sensu, więc zabrałam całą miskę ze sobą i skierowałam się na jedną z kanap, niemal od razu w kogoś wpadając.
-Miona, super wyglądasz! – odezwał się Dean, pożerając mnie wzrokiem.
Był tak samo zjarany jak ja, a może nawet i bardziej.
Albo ja byłam bardziej.
Kręci mi się w głowie.
-Dzięki – wymamrotałam z pełną buzią chipsów i ruszyłam dalej do kanapy. Jednak on nie dał mi spokoju i znów w sekundzie pojawił się obok mnie, siadając na miękkiej sofie i zabierając jednego chipsa z miski.
-Co tam? Dawno nie rozmawialiśmy.
-Ciekawe jak ktoś wpadł na taki wynalazek.
-Jaki wynalazek? – zapytał chłopak, patrząc na mnie zaciekawiony.
-Chipsy. – odparłam, jakbym właśnie powiedziała „EUREKA!” i uniosłam jeden chips na wysokość swoich oczu. Zaczęłam go obracać wokół, przyglądając się mu z fascynacją. No kurde, jak ktoś wpadł na to, żeby stworzyć chipsy?
Takie dobre, a takie niedobre.
Nie, jeszcze raz.
Takie dobre, a takie niezdrowe, o.
-Może się napijesz? – zapytał chłopak, a ja spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.
-TAK.
Dean zaśmiał się i zjadł chipsa z mojej ręki, po czym poszedł do stolika nalać mi ponczu. Czekałam na niego w nieskończoność, jedząc jednego, wyjątkowo smacznego chipsa, aż w końcu się pojawił z dwoma szklankami. Jedną podał mi i od razu wypiłam zawartość, krzywiąc się nieco od smaku wódki. Już miałam powiedzieć, żeby przyniósł mi jeszcze jedną, ale wtedy pojawił się ktoś przed nami. Spojrzałam na niego zaciekawiona, a Dean na jego widok niemal od razu mnie przeprosił, zabrał pustą szklankę i oddalił się jak najdalej od nas.
-Co mu zrobiłeś? – zapytałam zrezygnowana, patrząc tęsknie za Deanem.
-Nikt cię nie nauczył, że nie miesza się zioła z alkoholem? Chciał cię wykorzystać. – powiedział zirytowany, jednak po jego twazry było widać, że jest bardzo wyluzowany. Aż nienaturalnie wyluzowany.
-Może ci poleję, co? – zapytałam, myśląc, że to totalna bzdura, jednak sekundę później poczułam różnicę natychmiastową. Zaczęło mi się trochę kręcić w głowie i ciężej było mi utrzymać ją w pionie. Ale wciąż czułam się spokojna.
-Już piłem. – odparł, posyłając mi tajemniczy uśmiech i usiadł koło mnie na kanapie.
Przyglądałam się mu przez chwilę, podjadając chipsy, zastanawiając się, jak można mieć tak idealnie wyrysowaną twarz.
-Ładny jesteś. – wydukałam, wciąż na niego patrząc i nie widziałam w tym zdaniu niczego dziwnego, w przeciwieństwie do Malfoya, który spojrzał na mnie na wpół zdziwiony i rozbawiony.
-Miło z twojej strony Granger. Chciałbym powiedzieć o tobie to samo, ale sama rozumiesz. – odparł, próbując mnie sprowokować, jednak ja kompletnie zignorowałam.
-Chodź ze mną tańczyć. – powiedziałam, odkładając na bok miskę z chipsami i wstałam.
-Chyba żartujesz Granger.
-Nie żartuję, chodź.
-Nie.
-To nie było pytanie, tylko rozkaz.
Wstałam z kanapy i złapałam go za rękę, próbując go ściągnąć z sofy, ale to było na nic, nawet nie drgnął.
-Czy ktoś mi może pomóc? Nie? Dobra. Poradzę sobie sama – bąknęłam i zaczęłam ciągnąć go za obie ręce. W końcu Malfoy westchnął teatralnie i wstał, uprzednio powstrzymując mnie przed upadkiem.
-Jak moja reputacja na tym ucierpi, to popamiętasz. – syknął jeszcze nad moim uchem i pociągnął mnie a parkiet. Od razu parę osób spojrzało na nas z zaciekawieniem, że najwięksi wrogowie teraz ze sobą tańczą, ale wszyscy byli pod wpływem, więc obyło się bez żadnych większych problemów.
-Właściwie Malfoy, dzisiaj już twoja reputacja ucierpiała, kiedy krzyczałeś moje imię na meczu.
-Wiem, że chciałabyś, żebym krzyczał twoje imię w innej sytuacji… - powiedział nagle zmienionym głosem, pochylając się nade mną i obejmując mnie w talii – Ale to nigdy nie nastąpi.
-Nie ubolewam. – odparłam tylko, starając się zignorować jego zmysłowość, ale nie dało się. Nie w tym stanie w którym byłam. Ten zapach zioła, pomieszanego z jego perfumami dawały tak niesamowitą mieszankę, że miałam ochotę rzucić się na niego jak zwierzę.
Wyobraziłam sobie Malfoya lwa i mnie w roli gazeli. A potem odwrotnie.
Nigdy więcej nie zapalę zielska.
Ale on też był w takim stanie. Bądźmy szczerzy, nigdy by ze mną nie tańczył, nigdy by nie flirtował, gdyby nie był pod wpływem czegoś. Więc skoro oboje nie jesteśmy sobą, to czemu by z tego nie skorzystać?
Spojrzałam mu w oczy. Patrzył tak samo jak zawsze, miał chłodne spojrzenie, ale gdzieś głęboko głęboko krył się w jego oczach inny Malfoy. Ten, którego chciałabym poznać. Ten którego widziałam gdy zemdlałam kiedy odrzuciło nas od drzwi na siódmym piętrze. I ten , którego widziałam, gdy druzgotki  prawie mnie zjadły na obiad.
-Czemu się tak gapisz? – zapytał nagle, ale nie odpowiedziałam mu, tylko oparłam czoło o jego klatkę piersiową. Nagle czas się zatrzymał i przez moment czułam się bezpiecznie. Nie tak bezpiecznie jak przy Ronie. To był zupełnie inny poziom bezpieczeństwa, ale do końca nie potrafiłam tego wyjaśnić. Czułam jak mięśnie blondyna poruszają się i nieznacznie przyciska mnie mocniej do siebie. Wzięłam głęboki wdech, ignorując to, że kręciło mi się w głowie od jego perfum jeszcze bardziej. W końcu wiedziałam, że mnie trzyma.
Coś mnie ciągnęło do Malfoya. To nie było to, co ciągnęło wszystkie dziewczyny, czyli wygląd, sława i pieniądze. Podobało mi się w nim to, że był tajemniczy. Że miał dwie twarze i naprawdę bardzo pragnęłam poznać tę drugą. Podobało mi się to, że był taki stanowczy i, nie oszukujmy się, był prawdziwym mężczyzną. Może nie do końca gentelmanem, ale mężczyzną. W przeciwieństwie do Rona, który tak naprawdę w związku pełnił rolę kobiety, a to ja nosiłam spodnie.
Oczywiście gdybym nie była pijana i zjarana to w życiu bym nie przyznała, że mi się podoba. No bo w sumie to jednocześnie go nie lubię. Czy to miało jakikolwiek sens?
-Granger – wychrypiał nagle, powodując że dreszcz przeszedł przez moje ciało. Uniosłam wzrok na jego twarz. Nasz taniec właściwie przypominał bujanie się z lewej na prawo, zupełnie wyróżniając się wśród ocierających się o siebie nastolatków.
Przez moment zapragnęłam tańczyć tak samo. Nigdy tego nie robiłam, a kiedyś trzeba spróbować nie?
Przysunęłam więc palec wskazujący do ust, pokazując mu tym samym, żeby był cicho i odsunęłam się nieznacznie od niego, tylko po to, by obrócić się tyłem. Przyciągnęłam go za rękę bliżej siebie i zaczęłam subtelnie kręcić biodrami mniej więcej na wysokości jego krocza. Musiał pochylić się nade mną, bo czułam jego oddech na swojej szyi, coraz szybszy z każdym moim ruchem. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam schodzić coraz niżej, wciąż poruszając się w rytm muzyki.
-Granger. – wymamrotał znów ostrzegawczo, jednak zignorowałam to i już kucając obróciłam się w jego stronę i podniosłam się utrzymując z nim kontakt wzrokowy i ocierając się swoim ciałem o jego. Jego oczy nagle pociemniały i już wiedziałam, że wygrałam. Przygryzłam dolną wargę, starając się ukryć szeroki uśmiech, który wkradał się na moją twarz.
-Cholera Granger. – syknął bardziej do siebie niż do mnie, po czym pociągnął mnie za rękę z dala od tańczącego tłumu.
Nie protestowałam.
Właściwie byłam cholernie ciekawa co zrobi.
I miałam ochotę śpiewać.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nucę pod nosem, dopóki nie wyszliśmy z Pokoju Życzeń na korytarz i nastąpiła cisza. Arystokrata zaciągnął mnie za róg i przycisnął do zimnej ściany, oddychając ciężko. Przez krótki moment staliśmy nieruchomo, więc wsunęłam swoje zimne dłonie pod jego koszulkę i przejechałam nimi po wyrzeźbionym torsie. Malfoy spojrzał na mnie drapieżnie i niemal natychmiast przylgnął ustami do mojej szyi, wplatając rękę w moje włosy (pewnie rozwalił je jeszcze bardziej). Pisnęłam niekontrolowanie pod nosem, czując jego miękkie wargi na swojej skórze, które z każdym dotykiem pozostawiały ognisty ślad. Całował mnie z taką delikatnością o jaką nigdy w życiu bym go nie posądziła. Zassał się nagle w skórę tuż przy linii obojczyka, a ja nie protestowałam, tylko odchyliłam głowę do tyłu i szepnęłam cicho:
-Draco…
Momentalnie przestał, jakby nagle wytrzeźwiał.
A ja chciałam więcej i więcej!
Oparł się rękoma po obydwóch stronach mojej głowy i popatrzył na mnie, najwidoczniej próbując się uspokoić. Miał ciemne oczy, drapieżne, jakby był tym cholernym lwem, a ja gazelą. Serce biło mi jak oszalałe, jednak nie potrafiłam wyjaśnić tego, co się działo między nami. Nie byłam pewna, czy był wściekły czy podniecony. Powietrze pomiędzy nami zgęstniało, otoczka marihuany zniknęła i zapach jego perfum stał się jeszcze bardziej intensywny. Pochylił się nade mną i oparł czoło o moje. Nawet nie pisnęłam, chociaż poczułam ból pod plastrem na środku czoła. Spojrzałam mu w oczy, zastanawiając się co musi dziać się w jego głowie, ale je zamknął. Wyglądał bardzo spokojnie, chociaż widziałam, że w środku targają nim emocje i pewnie toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. Staliśmy tak przez parę sekund, aż w końcu otworzył oczy i odepchnął się od ściany.
-Chyba powinnaś iść spać Granger. – powiedział znowu tym samym, nieco ironicznym tonem, co zawsze. Nawet jego spojrzenie wróciło do normy.
-Z tobą? – zapytałam jeszcze zawadiacko, wystawiając koniuszek języka, ale on pokręcił przecząco głową.
-Nie jesteś sobą Granger. Idziesz spać, zanim zrobisz coś głupiego.
Zrobiłam minę obrażonego dziecka, marszcząc czoło i wysuwając wargi do przodu. Brakowało tylko tupnięcia nóżką.
-Nigdzie nie idę. – bąknęłam, mając nadzieję, że będziemy się bezsensownie kłócić aż w końcu mu się znudzi i sobie pójdzie, ale się przeliczyłam, bo chłopak po prostu wziął mnie na ręce i ruszył w stronę naszego piętra.
No tak, mogłam się tego spodziewać, on i jego władczy instynkt.
Ostatecznie jednak nie protestowałam, a nawet po drodze zaczęłam być senna, bo oboje nie odezwaliśmy się ani słowem. Zaniósł mnie do sypialni, położył na łóżku, a potem zdjął buty, na co zareagowałam jakimś niewyraźnym mamrotem pod nosem.
-Gdzie masz piżamę? – zapytał jeszcze, a ja nie podnosząc wzroku pokazałam mu ręką szafę. Po chwili rzucił obok mnie jakieś ubrania.
-Nie będę cię przebierał, bo jutro, jak już zaczniesz z powrotem być Granger to znowu mi przywalisz. Więc masz piżamę obok siebie, przebierz się i idź spać. – no, wrócił stary Malfoy.
Obróciłam się na plecy, zerwałam plaster z czoła i odrzuciłam go gdzieś na bok, po czym wskazałam na ranę palcem.
-Patrz! Jestem Wybrańcem! – uśmiechnęłam się szeroko sama do siebie.
Usłyszałam nad sobą parsknięcie śmiechem i to wcale nie był ironiczny śmiech, ale prawdziwy śmiech Malfoya, o którym pewnie jutro już nie będę pamiętać. A szkoda.
Po chwili usłyszałam, jak drzwi się zamykają i zostałam sama, otoczona jedynie zapachem jego perfum.

Niestety byłam tak zjarana, że nie pomyślałam wtedy o tym, żeby rzucić zaklęcie tłumiące dźwięki.

Bellatrix zaśmiała się melodyjnie, a ten chory dźwięk odbił się echem po pustych, betonowych ścianach.
-Nikt cię nie uratuje moja droga. Ani ten twój Potter, ani Weasley.
I znów się zaśmiała, odrzucając głowę do tyłu.
-Nie! Przestań się już śmiać! – krzyknęłam, starając się zagłuszyć jej śmiech, ale był coraz głośniejszy i coraz bardziej wdzierał się do mojej głowy. Zasłoniłam dłońmi uszy, ale to nic nie dało. Czułam, że zaraz moje głowa eksploduje, a ona wciąż się śmiała i wciąż odrzucała głowę do tyłu. Zacisnęłam mocno oczy i zaczęłam krzyczeć, czując potworny ból w uszach.
Zerwałam się z łóżka, wciąż jeszcze krzycząc i rozejrzałam się wokół. Znów ta ciemność. W moich oczach pojawiły się łzy i podciągnęłam kolana pod brodę, zwijając się w kłębek. Nagle drzwi do sypialni otworzyły się z impetem i znów krzyknęłam, kiedy zobaczyłam w nich jedynie światło, bijące od różdżki. Spojrzałam tam przerażona z szeroko otwartymi oczami i już miałam sięgać po własną różdżkę, gdy usłyszałam znajomy głos.
-Granger. – powiedział cicho i zamknął za sobą drzwi.
Miałam jeszcze większą ochotę się rozpłakać, więc przykryłam się cała kołdrą. To mi się dalej śni, on za chwilę mi coś zrobi.
-Obudź się, obudź się, obudź się… – zaczęłam powtarzać sama do siebie.
-Już dobrze, nie śpisz. – odezwał się wyjątkowo łagodnym głosem i dotknął moich pleców, przez co wzdrygnęłam się jeszcze bardziej. Jednak niepewnie wyciągnęłam głowę spod kołdry i spojrzałam na niego.
Był prawdziwy, czy nie był?
Pociągnęłam nosem, powstrzymując się ostatkiem sił przed wybuchnięciem płaczem. Malfoy usiadł na moim łóżku i odłożył różdżkę ze zgaszonym już światłem na stolik nocny, dzięki czemu nie widziałam jego twarzy.
-Chodź tu. – szepnął jeszcze, a ja niepewnie przysunęłam się do niego, opierając głowę o jego klatkę piersiową. Był tak spokojny i ciepły, że niemal od razu chciało mi się spać. W końcu tak dawno nie przespałam całej nocy. To mi się śniło. Na pewno to musiało mi się śnić.
-Zostań ze mną. – szepnęłam, czując jak głaszcze moje włosy. Jednak nie usłyszałam już odpowiedzi, bo oddałam się w objęcia Morfeusza.