Nie odważyłam się spojrzeć na Rona. Nie odważyłam się
spojrzeć na nikogo, patrzyłam tylko tępo w swoją ławkę, starając się przetrawić
informację, że będę z nim w parze. Panowała niezręczna cisza, bo wszyscy
doskonale wiedzieli, że między naszą dwójką panują obecnie niezbyt przyjazne
stosunki. W końcu kiedy nauczyciel kontynuował przydzielanie, podniosłam wzrok
i spojrzałam na niego. Miałam dziwne przeczucie, że zrobił to specjalnie. Tak
jakby chciał zrobić mi na złość. A może zaliczał się do tego typu nauczycieli,
którzy nie lubili uczniów jej typu?
Daj spokój Hermiona, dostajesz paranoi, ten biedny profesor
nawet jeszcze nie zdążył skojarzyć naszych twarzy z nazwiskami. Poza tym, po co
miałby to robić? To nie nastolatek, który żyje skandalami.
Zastanawiałam się, jak przetrwamy tą lekcję. Ja nie byłam
tutaj ważna, ale wiedziałam, że dla Rona to będzie koniec świata. Nie dość, że
w moim towarzystwie, to jeszcze te pająki. Dobrze wiedziałam, jak potężną fobię
miał rudzielec na ich punkcie. Wiedziałam, że będę musiała mu pomóc i
wiedziałam, że nie będzie chciał mojej pomocy.
-Widzimy się za równe dwie godziny, każde pięć minut
spóźnienia kosztuje was jedną ocenę w dół. – oznajmił Winslet, spoglądając na
zegarek. Stał w promieniach słońca przy tej samej skale, przy której w trzeciej
klasie przywaliłam Malfoyowi. Spojrzałam na blondyna, powstrzymując się od
wybuchnięcia śmiechem. Patrzył w to samo miejsce, mocno zaciskając szczękę. A
potem, jakby wyczuwając, że na niego patrzę, spojrzał w moją stronę. Na szczęście
ocknęłam się na tyle szybko, że zdążyłam jeszcze odwrócić wzrok, zanim go
zauważył. Stałam obok Rona, ale w dalszym ciągu na siebie nie patrzyliśmy, nie
mówiąc już o tym, że się do siebie w ogóle nie odezwaliśmy. Bolało mnie to, co
się działo. Byłam tak do niego przyzwyczajona, zresztą do reszty moich
przyjaciół też, że nie mogłam znieść tego, że są na mnie źli. Spuściłam wzrok
na elastyczne, niemal przezroczyste magiczne pudełko, które trzymałam w dłoni.
-Możecie ruszać.
Ocknęłam się i rozejrzałam po rówieśnikach, którzy ruszyli
biegiem do Zakazanego Lasu, jakby to była sprawa życia i śmierci. Popatrzyłam
na miejsce, w którym przed chwilą stał Ron, a teraz zniknął. Dopiero po chwili
zauważyłam, że ruszył w stronę lasu, nie patrząc w ogóle na to, czy idę za nim.
Wyglądał na zdeterminowanego.
No dobra, dzisiaj mam szansę to naprawić.
Ruszyłam biegiem za nim, czując napływ pozytywnej energii.
Nadzieja, że wszystko będzie dobrze. Nie odwrócił się ani razu, szedł cały czas
dziarskim krokiem. Byłam już blisko niego, gdy wchodziliśmy do lasu i
zauważyłam jego zawahanie, ale nawet nie zwolnił, tylko szedł dalej. Zupełnie,
jakby chciał mi pokazać, że jest już mężczyzną i nie potrzebuje mojej pomocy.
-Ron, poczekaj. – odezwałam się z nadzieją, że się chociaż
odwróci, ale tak jak myślałam, kompletnie mnie zlekceważył. Westchnęłam i
podbiegłam do niego, zamykając mu drogę.
-Jezu Ron serio, jak nie chcesz ze mną rozmawiać, to nie,
ale ustalmy chociaż jakiś plan działania, bo myślę, że oboje nie chcemy się
tutaj plątać po nocy. – popatrzyłam na niego z oczekiwaniem.
-Nie. – burknął tylko dobrze znanym mi tonem Fochniętego
Rona, po czym wyminął mnie i ruszył dalej. Natomiast ja zachowałam się, jak
mała smarkula, bo tupnęłam nogą i wydałam z siebie jakiś jęk, który tak naprawdę
bardziej przypominał ryk zarzynanej świni. Znów ruszyłam za nim i szłam tak ze
wzrokiem wlepionym w jego plecy, podczas gdy on w dalszym ciągu ignorował moją
obecność. Miałam ochotę rzucić się mu do stóp i powiedzieć, że wcale nie
przyjaźnię się ze ślizgonami, a potem błagać o przebaczanie.
W głębi duszy wiedziałam, że wcale nie uważałam, że oni są
źli, skoro jeszcze rano byłam gotowa stanąć na linii ostrzału siadając z nimi
przy śniadaniu.
Boże błogosław Lavender za to, że mnie powstrzymała.
-Ron, gdzie byliście wczoraj w nocy? - zapytałam miękko, wciąż idąc za nim.
Zaszywaliśmy się coraz głębiej w las i przestałam słyszeć rozmowy rówieśników.
Miałam nadzieję, że się nie zgubimy. Rozejrzałam się niepewnie wokół, ale tak
naprawdę nie wiem po co, skoro nie miałam zaktualizowanej mapy Zakazanego Lasu
w głowie na tą okazję i i tak nie miałabym pojęcia gdzie jesteśmy.
-A co cię to obchodzi? – warknął tylko, ani trochę nie
zwalniając.
-Dużo mnie to obchodzi, bo jestem twoją przyjaciółką! –
wykrzyknęłam w końcu, wyrzucając ręce do góry i stanęłam w miejscu.
Dość tego.
Ron odwrócił się i spojrzał na mnie cały czerwony na twarzy
z furii.
-Straciłaś miano przyjaciółki z chwilą, kiedy zaczęłaś
szlajać się ze ślizgonami! - odpowiedział takim samym tonem.
-Ron…
-Gdzie TY byłaś wczorajszej nocy, przyjaciółko?! – wysyczał
ostatnie słowo z taką siłą, że aż się cofnęłam, czując potężny sztylet, wbity
prosto w serce. Nie mogłam złapać oddechu. Hm, może ten sztylet jednak był
wbity w płuco? Tak, myślę, ze to mogło być prawe płuco. Zaraz zrobię się cała
purpurowa, a za 30 sekund umrę. Zwalczyłam chęć rozpłakania się, jak małe
dziecko.
-Nie muszę ci się tłumaczyć! Sam postanowiłeś się do mnie
nie odzywać!
-Pewnie, nie da się wytłumaczyć tego, że robisz maślane
oczka do Malfoya.
-Nie robię… -
zaczęłam – I w ogóle: CO?!
Ron przewrócił teatralnie oczami.
-Nie zgrywaj niewiniątka Hermiono, widziałem jak
chichotałaś, najwidoczniej świetnie się bawiłaś z naszymi wrogami!
-Obudź się Ron, wojna się skończyła! Nie ma żadnych wrogów!
– Cóż, to nie do końca była prawda.
-Malfoy zawsze będzie naszym wrogiem. Już zapomniałaś, jak
jego ciotka cię torturowała? Zapomniałaś, jak robił z twojego życia piekło
przez 7 LAT?!
Zamilkłam. Nie zapomniałam. Jak mogłam zapomnieć, skoro
śniło mi się to codziennie. Nie wiedziałam jak z tego wybrnąć. Co mogłam mu
powiedzieć, żeby nie był jeszcze bardziej rozjuszony?
-Pamiętasz moje sny? Te koszmary, które…
-Pamiętam.
-Dalej je mam.
-Serio? – jego głos złagodniał. Wyraz twarzy też. Czyli jest
nadzieja.
-Tak. I McGonagall powiedziała, że może pomóc mi oswojenie
wroga, czy coś takiego. Przezwyciężenie swojego strachu. Dlatego to robię.
Dlatego poszłam z nimi do tej głupiej jaskini. – To tylko po części była
prawda, ale tej części z tajemniczym zielonym światłem na 7 piętrze i
nieistniejących, a jednak istniejących drzwiach nie musiał wiedzieć. I o tym,
że właściwie polubiłam Blaise’a i Pansy też nie.
-Ja… Sprawiałaś wrażenie, że świetnie się bawisz. –
powiedział w końcu gorzko.
Wzruszyłam ramionami.
-Wcale nie bawiłam się źle, na pewno lepsze to, niż
siedzenie samemu w dormitorium, bo przypuszczam, że na waszą wycieczkę nie
zostałabym zaproszona.
-Na litość boską, byliśmy tylko u Hagrida, bo nam się
nudziło. Nie moja wina, że mamy takiego pecha, że Filch znalazł akurat nas, a
nie tych, komu się to bardziej należało.
-Niby dlaczego nam się to bardziej należało?! Wy też
złamaliście regulamin!
-Ale przynajmniej ja nie zdradziłem swoich przyjaciół,
szlajając się z kimś takim, jak Malfoy!
-Do cholery jasnej Ron, dlaczego mnie tak traktujesz?! Sam
mnie odepchnąłeś od siebie!
-Bo złamałaś mi serce!
-Ale dobrze wiesz, że nie chciałam! – poczułam, jak głos mi
się łamie – To nie moja wina, Ron, wiesz o tym. Kocham cię, ale nie jestem w
tobie zakochana. Tak wyszło. Co wcale nie znaczy, że mi na tobie nie zale… -
urwałam nagle, słysząc szelest liści. Zmrużyłam oczy, widząc jakieś poruszenie
za Ronem i nagle otworzyłam je szeroko, widząc cztery pająki wielkości
samochodów osobowych. I byłam pewna, że było ich więcej poza zasięgiem mojego
wzroku.
-Ron… Nie odwra… - ale nie zdążyłam dokończyć, bo rudzielec
się odwrócił. Pisnął i szybko spojrzał z powrotem na mnie z miną, jakby miał
się zaraz rozpłakać. Oddychał szybko i głośno, a nogi miał jakby wrośnięte w
ziemię, kiedy wpatrywał się we mnie błagalnym wzrokiem.
No teraz nagle mu przeszły fochy.
-Ron… Oddychaj głęboko. Nie ruszaj się.
-Ale jeden mi chyba wlazł na nogę… - jęknął cicho i zadrżał
ze strachu. Wyglądał tak krucho. Przełknęłam ślinę i powoli wyciągnęłam różdżkę
z kieszeni, po czym uniosłam dłonie do góry jakby w obronnym geście i
spojrzałam na Rona.
-Nie ruszaj się. – powtórzyłam i zrobiłam dwa, spokojne
kroki w tył, na co rudzielec zareagował kolejnym atakiem histerii.
-No chyba mnie tu nie zostawisz? – wymamrotał łamiącym się
głosem z lekką nutą wyrzutów. Pokręciłam przecząco głową. Spojrzałam na
akromantule, które nie ruszały się z miejsca, jakby były sparaliżowane. Po
prostu stały i wpatrywały się w coś (prawdopodobnie we mnie).
-Spokojnie… - powiedziałam i opuściłam powoli ręce w dół,
wciąż patrząc na pająki. Starałam się zignorować przyspieszone bicie serca, aż
nagle zauważyłam co one robią. Zmarszczyłam brwi, widząc, jak potężne stwory
położyły się na ziemi.
O co tutaj chodzi?
-Co jest? Co zrobiłaś? – zapytał Ron, ale zignorowałam go,
patrząc wciąż na leżące akromantule. Właściwie nie wiedziałam, czy one
siedziały, czy leżały, ale wyglądało to tak, jakbym ja ich do tego
zmusiła. Spojrzałam w końcu na
przyjaciela i bezgłośnie gestem ręki pokazałam mu, żeby podszedł do mnie.
Chłopak niepewnie ruszył w moja stronę, a za nim, tak jak myślałam, pająki.
Szły powoli i nie było widać w nich ani śladu agresji. Gdy chłopak stanął obok
mnie, złapał mnie mocno za rękę i odwrócił się przodem do potworów. Czułam, jak
cały się trząsł. A przecież musieliśmy któregoś złapać do pudełka i wcale nie
mieliśmy na to już zbyt wiele czasu. Znów uniosłam dłoń do góry, pokazując,
żeby pająki się zatrzymały i momentalnie stanęły w miejscu.
-Hermiona, co ty robisz? – rudzielec spojrzał na mnie z
szeroko otwartymi oczami. Serce biło mi, jak oszalałe.
-Ja chyba.. Chyba one mnie słuchają. – bąknęłam, będąc zbyt zafascynowana, żeby na
niego spojrzeć. – Ron, unieś rękę tak, jak ja, a potem ją powoli opuść na dół.
Zrobił to, co mu kazałam, ale akromantule stały w dalszym
ciągu w tej samej pozycji. Czy to możliwe, żebym miała jakiś specjalny dar?
Tak, jak Harry, który był wężousty, może ja potrafiłam dogadać się z
pajęczakami? Opuściłam rękę i oboje obserwowaliśmy, jak akromantule zginają niezliczoną
ilość kończyn i w końcu dotykają odwłokami ziemi. Ron aż wstrzymał powietrze.
-Kurde, Miona! Umiesz oswoić pająki! – powiedział z
przejęciem i popatrzył na mnie z rozdziawioną paszczą.
Tak. Chyba umiem.
-Ron, nie możemy tego nikomu mówić. Oprócz Harrego, to co
innego. Ale poza nim, nikt nie może się o tym dowiedzieć. – powiedziałam
ostrzegawczo, patrząc na niego poważnie. W jego oczach zniknęły iskierki furii.
-Czemu?
-Ktoś to może wykorzystać przeciwko nam. Po prostu na razie
nic nie mówmy, ok? Jesteśmy dobrzy w nic nie mówieniu nikomu. – uśmiechnęłam
się lekko.
-Ok.
Przełknęłam ślinę.
-I między nami jest w porządku? – zapytałam, a rudzielec po
chwili ciszy posłał mi słaby uśmiech i pokiwał głową.
-W porządku.
Uśmiechnęłam się szeroko, czując, jak kamień spada mi z
serca. Udało się. Podałam Ronowi pudełko i kazałam mu je otworzyć, a sama
powoli ruszyłam w stronę stworów. Postanowiłam, że nie weźmiemy największego z
nich, bo zaczną się pytania i będzie to aż nazbyt podejrzane, dlatego wybrałam
akromantulę wielkości kuchenki gazowej i podeszłam do niej. Przełknęłam ślinę,
obawiając się, że wyczuje zagrożenie i mnie zaatakuje, ale tak się nie stało. Stanęłam
naprzeciwko niej, a ona nawet nie drgnęła. Chociaż obrzydzała mnie potwornie i
miałam ochotę zwymiotować, widząc jej trzy pary oczu, zmusiłam się do tego, by
delikatnie dotknąć jej grzbietu. Było całkiem przyjemne w dotyku. Prawie jak
pluszowy miś, tylko, że tak naprawdę nie był ani misiem, ani pluszowym.
Cofnęłam rękę.
-Chodź ze mną. – szepnęłam i ruszyłam w stronę Rona, który
był blady jak ściana i rozciągnął pudełko nieobecnym wzrokiem. Miałam nadzieję,
że nie zemdleje, bo nie wiem, czy byłabym w stanie go unieść. Bez problemu
pająk wszedł do pudełka, jakby ufał mi bezgranicznie, a potem Ron go zamknął i
ze skrzywioną miną podał mi. Pudełko było ciężkie, więc położyłam je na ziemi i
wyciągnęłam różdżkę.
-Vingardium leviosa. – mruknęłam cicho i pozwalając, by
pudełko leciało za nami, ruszyliśmy z Ronem z powrotem do zamku.
Na szczęście nie mieliśmy większego problemu z odnalezieniem
drogi. Jedynym minusem było to, że spóźniliśmy się 5 minut na zbiórkę, więc od
razu wiedzieliśmy, że nasza ocena będzie obniżona, o ile nauczyciel nie
blefował. Gdy tylko wyszliśmy z lasu, wszystkie oczy zostały skierowane na nas.
Nie zajęło mi długo zorientowanie się, że byliśmy ostatni. Gdy dotarliśmy do
kręgu uczniów, zignorowałam krzywą minę profesora i zrobiłam małe rozeznanie.
Niektórzy byli bladzi jak ściana, Parvati Patil siedziała na ziemi i płakała, a
Lavender stała nad nią, klepiąc ją pocieszająco po ramieniu. Pansy była brudna
z błota na twarzy, ale zdawała się tym nie przejmować, a Blaise, który był z
nią w parze miał potarganą szatę. W każdym razie wszyscy wyglądali na
wykończonych, nawet Harry z Seamusem.
No, prawie wszyscy. Malfoy jak zwykle wyglądał nieskazitelnie,
jakby dopiero wyszedł spod prysznica. Stał, oparty o skałę i obracał w palcach
różdżkę, wpatrując się w nią ze skupieniem. Fala ciepła rozeszła się po moim
ciele.
Cóż, musiałam przyznać, że rozumiałam tak ogromne
zainteresowanie nim płci przeciwnej. Nawet nie chodziło o wygląd, chociaż
zawsze był tak elegancki i schludny, no i te włosy… Ale tak naprawdę to jego
tajemniczość przyciągała uwagę. Był niedostępny. Potrafił manipulować ludźmi.
Zawsze dostawał to, co chciał. Był samowystarczalny. Każda dziewczyna marzy o
facecie, który byłby silny nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Takim, przy
którym czułaby się bezpiecznie. Myślę, że gdyby ten tleniony łeb byłby zdolny
to jakichkolwiek uczuć, to byłby niezłym chłopakiem. Ale nie był, dlatego nawet
nie ma czym myśleć.
Ciekawa byłam z kim Malfoy w przyszłości się ożeni. Pewnie z
jakąś czystokrwistą arystokratką, która nigdy w życiu się nie zgarbiła,
zupełnie, jak on. Tatuś będzie zadowolony, mamusia będzie zadowolona, wszyscy
będą zadowoleni z tego stalowego związku, w którym nie będzie ani trochę
spontaniczności, ani radości z życia.
Odwróciłam wzrok od niego, bo wyczułam, że nauczyciel się
zbliża.
-Przyznam szczerze, że się zawiodłem. – westchnął, patrząc
na nasze pudełko – Myślałem, że chociaż jedna para z całej grupy zbierze jakiś
konkretny łup, ale nic z tego. Myślałem, – to powiedział już głośniej,
rozglądając się po wszystkich – że wykażecie się większą kreatywnością,
podczas, gdy większość z was przyniosła mi marne pajączki, które można złapać w
dłoni. Z przykrością stwierdzam, że okaz panny Granger i pana Weasleya jest
największy, więc dostaliby ocenę Wybitny, jednak zwracając uwagę na
to, że się spóźnili, dostaną marne Powyżej Oczekiwań. – powiedziawszy to, machnął
różdżką, powodując, że nasze pudełko zniknęło i dopiero teraz zorientowałam
się, że nie widziałam żadnego pudełka rówieśników. Profesor popatrzył jeszcze
raz na mnie i jego usta drgnęły w uśmiechu, po czym odwrócił się i odszedł do
zamku. Spojrzeliśmy na siebie z Ronem z nieodgadnionymi wyrazami twarzy, po
czym podszedł do nas Harry.
-Jakim cudem złapaliście takiego pająka? – zapytał, patrząc
to na mnie, to na rudzielca – Przecież Ron się panicznie boi wszystkiego, co ma
więcej, niż 4 kończyny.
-Hej! – zaprotestował przyjaciel, a Harry uśmiechnął się
szeroko do niego, parskając ze śmiechu.
-Właśnie musimy ci o czymś powiedzieć… - zaczęłam.
Zanim zaczęłam patrol, skończyłam jeszcze do biblioteki,
poszukać czegoś na temat zaklinaczy pająków, ale znalazłam tylko kilka książek
o pradawnych zwyczajach i szamanach, którzy byli władcami zwierząt. A szamanem
to ja raczej nie byłam, bez przesady. Szukałabym dalej, ale niestety obowiązki
wzywały, więc zarzuciłam na siebie czarną szatę i ruszyłam w stronę dormitorium Malfoya. Gdy
tylko stanęłam przed nim, mężczyzna z obrazu zmierzył mnie wzrokiem ze
zniesmaczoną miną.
-Doprawdy, jak można… - zaczął, ale zignorowałam go, waląc
pięścią w obraz tuż obok jego głowy.
-Malfoy pospiesz się! – krzyknęłam, a mężczyzna pokręcił z
dezaprobatą głową.
-I jeszcze te maniery…
W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich obiekt moich
wrzasków. Oczywiście bez koszulki, bo jakże by inaczej. Całą swoją siłą woli
powstrzymałam się od gapienia się na jego ciało i wbiłam w niego jedno ze
swoich najbardziej surowych spojrzeń.
-Nie wiem jak ty, ale ja bym chciała już mieć za sobą ten
patrol i iść spać.
W odpowiedzi posłał mi ironiczny uśmieszek i odwrócił się
tyłem do mnie. Ruszył w głąb pokoju, zostawiając za sobą zapach prawdopodobnie
najdroższych perfum świata, zmieszanych z trawą i ziemią. Idealna mieszanka. Uniósł
ręce do góry i przeciągnął się, napinając mięśnie pleców, a ja przewróciłam
oczami. Robił to specjalnie i myślał, że mi zaimponuje.
Faceci i ich idiotyczne sposoby przyciągnięcia uwagi
kobiety.
-Gdzie ci się tak spieszy Granger? Jakbym cię nie znał, to
pomyślałbym, że nie możesz się doczekać spędzenia ze mną czasu.
Prychnęłam.
-Na szczęście dobrze mnie znasz, bo wolałabym spędzić ten
czas ze Snape’em niż z tobą.
Usłyszałam cichy śmiech.
-Nie krępuj się, mi to nawet na rękę. – odparł, a chwilę
później pojawił się z powrotem w drzwiach w zwykłej czarnej koszulce, która
opinała jego ciało i czarnych spodniach. Nagle poczułam, że wyglądam przy nim
idiotycznie w szkolnej szacie. Miałam pod nią sukienkę w kwiatki, ale
stwierdziłam, że nie będę ściągać szaty. Jeszcze sobie pomyśli, że chcę dla
niego ładnie wyglądać, a w gruncie rzeczy było mi to obojętne, jak wyglądam.
Tylko po prostu to było frustrujące, kiedy ktoś wygląda tak fantastycznie w
czerni, a ty stoisz obok niego i wyglądasz, jak mop.
Blondyn wyszedł z dormitorium, pozwalając, by obraz się za
nim zamknął, po czym spojrzał z przymrużonymi oczami na notes, który trzymałam
w dłoniach. Odruchowo przycisnęłam go mocniej do siebie.
-Co to jest? – zapytał, kiwając głową w stronę czerwonego
zeszytu.
-A co cię to obchodzi? – syknęłam. Malfoy od razu podniósł
na mnie wzrok i przysunął się bliżej, patrząc na mnie z rozbawieniem.
-Jaka ty jesteś ostra, Granger.
Patrzyłam mu w oczy z wściekłością, próbując wymyślić jakąś
ripostę, ale chłopak mnie wyprzedził.
-Pamiętasz jeszcze co mówiłaś o tym języku? Jak to leciało…
- powiedział znowu, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Napawał się
tym, że mnie zdenerwował. Bezczelny typ. Rozwścieczył mnie jeszcze bardziej,
więc prychnęłam ze złością, mordując go wzrokiem.
-A pamiętasz jeszcze, jak mówiłeś, żebym się z tobą
wykąpała? – zapytałam, zmieniając taktykę i widząc jego na moment zdziwioną
minę, uśmiechnęłam się szeroko i wzruszyłam niewinnie ramionami.
-Nie mówiłem tego. – mruknął tylko, a na jego twarzy z
powrotem pojawił się cień pogardy.
-Ależ mówiłeś, Malfoy. Strasznie chciałeś zaciągnąć mnie do
Łazienki Prefektów. A potem zapytałeś czemu mi się nie podobasz. – odparłam,
unosząc z rozbawieniem brwi do góry. Arystokrata tylko przewrócił oczami i
ruszył korytarzem.
-Nie igraj ze mną, Granger. – powiedział jeszcze, na co się
zaśmiałam i pobiegłam za nim w podskokach.
-Sam zacząłeś.
Przez chwilę szliśmy w ciszy, a ja zadowolona z siebie
kiwałam się na boki, uśmiechając się do każdej napotkanej osoby.
-I tak ci się podobam. – bąknął cicho, zupełnie, jakby
próbował przekonać sam siebie, że tak jest. Powiedział to prawie szeptem,
dlatego zrozumiałam, że miałam tego nie słyszeć. Nie miałam ochoty więcej z nim
rozmawiać, więc zignorowałam jego słowa. Był tak pewny siebie, że nie
dopuszczał do siebie myśli, że dla kogoś mógłby być nieatrakcyjny. A jak można
być atrakcyjnym z takim charakterem? Idiota.
Gdy dotarliśmy w końcu na siódme piętro, uprzednio wyganiając
kilkoro uczniów do dormitoriów, poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić.
-To co, rozdzielamy się? – odparłam, starając się wyglądać
na zmęczoną i znudzoną.
-Ta. – przytaknął tylko i nie zaszczycając mnie nawet jednym
spojrzeniem, ruszył w przeciwną stronę, wpychając ręce do kieszeni. Spojrzałam
na niego i kiedy mój wzrok niebezpiecznie zjechał w dół jego pleców,
wzdrygnęłam się, potrząsnęłam głową i czym prędzej się oddaliłam. Ruszyłam tam
gdzie zawsze, z zamiarem odnalezienia tych głupich drzwi. Musiał być tam jakiś
włącznik. Wyciągnęłam różdżkę, czując, jak adrenalina krąży w moich żyłach.
Przełknęłam ślinę i odwróciłam się gwałtownie, nagle mając wrażenie, że ktoś za
mną idzie, ale było pusto. I cicho. Jak zwykle. Gdy prawie już dotarłam na
miejsce, znów rozbłysło światło. Co dziwne, ono rozbłyskiwało prawie zawsze o
tej samej porze. Rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. Wiedziałam, że jestem
bliżej odkrycia prawdy. W biegu wyciągnęłam z kieszeni różdżkę, a serce biło
mi, jak oszalałe. Wpadłam w zakręt i spojrzałam w miejsce gdzie powinny teraz
być drzwi. Były tam. Prawdziwe, wyraźne. A przed nimi stała jakaś postać.
Prawdopodobnie mężczyzna. Był odwrócony tyłem do mnie, całkowicie przykryty
szatą, na głowie miał kaptur.
Malfoy.
To musiał być Malfoy.
Przełykając ślinę ruszyłam cicho w jego stronę, ściskając w
ręce różdżkę. Mężczyzna pchnął drzwi i z gracją wkroczył w ciemność, więc
przyspieszyłam. Musiałam wejść tam za nim. W końcu dowiem się, co on kombinuje.
Drzwi zamknęły się za nim szybko i bezszelestnie, po czym powoli zaczęły
blaknąć. Były na wyciągnięcie ręki. Już miałam postawić kolejny krok, gdy nagle
poczułam, jak czyjaś ręka odciąga mnie do tyłu. Zostałam boleśnie przyparta do
ściany, a potem ktoś przyłożył przedramię do mojej szyi, skutecznie
uniemożliwiając mi ucieczkę. Spojrzałam na sprawcę i zamarłam. Pochylony nade
mną stał Malfoy, w tej samej czarnej koszulce, w której widziałam go przed
chwilą.
-Malfoy? – wychrypiałam szeptem, nie mogąc uwierzyć, że to
on stoi przede mną. Zerknęłam na drzwi, które zdążyły już zniknąć. Ale skoro
nie on tam wszedł, to kto? I po co? Ogarnęła mnie wściekłość. Byłam tak blisko
rozwiązania zagadki, a ten debil musiał mi przeszkodzić! Spojrzałam na niego
morderczym wzrokiem, a on je odwzajemnił równie groźnym, stalowym spojrzeniem.
-Co ty kombinujesz, Granger? – syknął, pochylając się nade
mną jeszcze bardziej i patrzył we mnie intensywnie, zupełnie, jakby w oczach
miał wykrywacz kłamstw. Instynktownie odsunęłam twarz maksymalnie od niego.
-Ja?! Co TY tu robisz? Miałeś być po drugiej stronie piętra!
– odparowałam, czując, jak jego ręka boleśnie wbija mi się w krtań.
-Kto to był? – zignorował moje pytanie i kiwnął głową w
stronę drzwi, które zdążyły już całkowicie zniknąć – Ten facet, kto to był?
-Nie wiem! Dowiedziałabym się, gdybyś mi nie przeszkodził. –
spojrzałam na niego z wyrzutem. Przez chwilę patrzył na mnie w ciszy, aż w
końcu opuścił rękę, ale się nie odsunął, więc w dalszym ciągu stałam,
przywierając plecami do ściany.
-Coś wiesz. To po to ci ten cholerny notes? To po to cały
czas tu łazisz? – zapytał.
Uniosłam brwi.
-Śledzisz mnie?
-Może.
-Malfoy, gdybym cię nie znała, to pomyślałabym, że jesteś
moim cichym wielbicielem.
-Nie czas na te gierki. – warknął, opierając dłonie na moich
ramionach. – Kto o tym jeszcze wie?
-Nikt, na razie nikomu nie… - nie pozwolił mi dokończyć, bo
odsunął się i ruszył korytarzem tam, skąd przyszedł. Otworzyłam szeroko oczy ze
zdziwienia i przerażenia, na myśl, że on, Draco Malfoy pójdzie z tym do
McGonagall. Oczywiście to było najrozsądniejsze wyjście, ale wtedy ja stanę się
podejrzaną, dlatego, że nie mówiłam nic wcześniej.
-Malfoy, nie! – rzuciłam się za nim i chwyciłam go mocno za
rękę, żeby się zatrzymał. Poskutkowało, ale od razu się wyrwał, zupełnie jakby
mój dotyk go parzył. Popatrzył na mnie zdziwiony.
-Co?
-Nie możesz tego nikomu powiedzieć. – szepnęłam.
-Niby czemu? – zaśmiał się ironicznie, a ja przełknęłam
ślinę.
-Bo rozsiejemy panikę w całej szkole. McGonagall zamknie szkołę,
ona jest pewna, że wciąż grozi nam niebezpieczeństwo. A tak naprawdę nie
wiadomo co to jest, kim jest ten facet i co on robi. Nie wyciągajmy pochopnych
wniosków.
-Czyli mam nic nie mówić, bo jakaś szlama mnie o to prosi?
Poczułam, jak się we mnie gotuje, zacisnęłam dłonie w
pięści, ale powstrzymałam się od przywalenia mu w twarz. Nie chciałam tego
przyznać, ale potrzebowałam go po swojej stronie. Zerknęłam na notes.
Wiedziałam, co trzeba zrobić. Harry i Ron nie mogli się dowiedzieć o tym, co
przed chwilą widzieliśmy. Dopiero odzyskałam ich zaufanie, znienawidziliby
mnie, gdyby się okazało, że nie powiedziałam im czegoś tak ważnego. Choć z
drugiej strony wolałam myśleć, że to wcale nie było ważne.
-Malfoy. – zaczęłam łagodnie –Powiem ci wszystko, co wiem.
Ale nie możesz tego nikomu powiedzieć, dopóki nie dowiemy się konkretnie, o co
w tym wszystkim chodzi.
Milczał, zerkając to na mnie, to na miejsce, gdzie przed
chwilą były drzwi.
-Proszę… - szepnęłam błagalnie, a on spojrzał na mnie i
widziałam w jego oczach, że coś się w nim złamało.
-No dobra. – mruknął w końcu. – Mów, co wiesz.
-Najpierw musisz mi obiecać.
-Nie będę niczego obiecywał szlamie. – warknął. Ten człowiek
zmienia nastrój szybciej, niż kobieta w ciąży.
-Malfoy do cholery, dorośnij w końcu. – odparłam takim samym
tonem i uderzyłam go w ramię, jakby to miało w czymś pomóc, ale kompletnie to
zignorował, więc pewnie nawet nic nie poczuł.
Posłał mi za to mordercze, stalowe spojrzenie.
-Dobra. Obiecuję. – syknął. – Ale jak zrobi się poważnie, to
nic mnie nie obchodzą te obietnice.
Pokiwałam energicznie głową. Wiedziałam, że nie mogę mu
ufać. Wiedziałam, że to Malfoy. Śmierciożerca. Wiedziałam, że jego obietnica
nie jest nic warta, ale musiałam coś zrobić. Nie mogłam pozwolić mu iść i
rozpowiedzieć to całej szkole. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak tylko
modlić się, żebym się myliła i że Malfoy jednak potrafił być człowiekiem.
Westchnęłam i usiadłam na zimnej posadzce, opierając się plecami o ścianę.
Poklepałam miejsce obok siebie, starając się jednak na niego nie patrzeć i
skupiłam się na notesie. Otworzyłam go starannie na stronie, gdzie zaczynało
się moje śledztwo. Nie chciałam, żeby zobaczył moje wpisy do pamiętnika, bo
wtedy mógłby dowiedzieć się o snach, a to ostatnie, czego bym chciała. Otoczyła
mnie lekka mgiełka jego perfum z domieszką zapachu trawy, kiedy usiadł obok
mnie, ale postanowiłam to zignorować i otworzyłam notes na notatkach, które
zrobiłam w bibliotece. Nie było tego dużo.
-Najpierw widziałam zielone światło, więc szukałam czegoś na
temat tego, kiedy się ono pojawia. – zaczęłam – Ale niestety tylko w przypadku,
kiedy ktoś rzuci Avadę, w co szczerze wątpię, bo ten facet tu często bywa i nie
sądzę, żeby za każdym razem kogoś albo coś zabijał. No i zielone światło pojawia
się jeszcze w przypadku… - urwałam, patrząc na niego niepewnie, a on wbijał
wzrok przed siebie.
-Śmierciożerców. – dokończył za mnie szeptem.
Zapadła cisza i zrobiło się niezręcznie, więc przełknęłam
ślinę i kontynuowałam.
-Dlatego też myślałam, że to ty. Ale skoro nie ty, to trzeba
się zastanowić kto to. Idąc dalej, w dzień, w którym graliśmy w bilard
zobaczyłam drzwi. Już znikały, ale zdążyłam zauważyć zarys. Próbowałabym coś z
tym zrobić, ale wtedy przeszkodził mi Blaise i dalszy ciąg zdarzeń już znasz.
No, przynajmniej tyle, ile pamiętasz. – dodałam szeptem, tłumiąc śmiech i
zignorowałam jego mordercze spojrzenie – Więc próbowałam wyszukać te drzwi we
wszystkich książkach o tajemnych przejściach i pomieszczeniach w Hogwarcie, ale
nie mogłam nic znaleźć. Nic! Co dla jest totalnie dziwne. – pokazałam mu szkic
drzwi ze wzorkami dookoła, które układały się w słowa w jakimś dziwnym języku –
Myślałam, że może mi się to przewidziało, ale sam potwierdzisz, że te drzwi tam
są. I według mojej teorii, tylko… - urwałam, bo chłopak nagle wstał, wyciągnął
różdżkę i stanął przed drzwiami.
-Alohomora. – mruknął, ale nic się nie stało. Westchnęłam i
wstałam, po czym podeszłam do niego.
-Nie sądzę, że to coś dało…
- Sezam Materio.
Znowu nic.
-Daj spokój. Przyjdziemy jutro i coś wymyślimy. Poszukam
jeszcze czegoś w bibliotece.
-Nie. Skoro ten facet tam wszedł, to musi też wyjść, nie?
No też fakt.
-Więc poczekamy aż on wyjdzie i wtedy go napadniemy. –
powiedział jeszcze.
-Nie będziemy nikogo napadać! Przynajmniej nie na razie.
-To co niby zamierzasz zrobić?
-Jak już sobie pójdzie, to wtedy wejdziemy do środka przez
te drzwi zanim znikną.
Malfoy przewrócił oczami.
-A jak ten koleś będzie tam stał aż znikną?
Wzruszyłam ramionami.
-To następnym razem zrobimy po twojemu. – uśmiechnęłam się
słodko, na co blondyn popatrzył na mnie z politowaniem, ale się zgodził. Ledwie
schowaliśmy się z powrotem za zakręt, gdy drzwi nagle się zmaterializowały i
mężczyzna wyszedł na zewnątrz. Wychyliłam się nieco, żeby zobaczyć jego twarz,
ale albo miał na sobie maskę, albo czarną chustę, bo nie było nic widać. No
tak, to było do przewidzenia. Na szczęście nie czekał aż drzwi znikną, tylko
rozejrzał się pospiesznie na boki, po czym ruszył tam, skąd przyszedł. Gdy
tylko zniknął z pola widzenia, ruszyłam biegiem do drzwi z arystokratą u boku.
Drzwi wciąż tam były, dopiero zaczynały powoli blednąć. Adrenalina w moich
żyłach sprawiła, że nawet na sekundę się nie zawahałam, tylko pchnęłam drzwi, jednak efekt był odwrotny od zamierzonego. Poczułam nagle,
jak bolesny prąd przechodzi przez moje ciało, a później jakaś niewidzialna,
potężna siła odrzuciła mnie w przeciwną stronę. Ostatnie co poczułam, to moje
plecy, uderzające w chłodną ścianę, a później zapanowała całkowita ciemność.
Natchnęło mnie :D