Jednak zeszło mi dłużej niż sądziłam, ale rozdział
powinien wam się spodobać. No i w dodatku jest dłuższy niż wszystkie pozostałe.
Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni :D
----------------------------
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi dzielące dormitoria,
zastygłem w bezruchu, odwrócony tyłem do wnętrza salonu. Coś było nie tak. Powoli
podniosłem głowę i spojrzałem na ścianę przed sobą, próbując osiągnąć stan
trzeźwości umysłu, po czym spokojnie obróciłem się o 180 stopni, spoglądając na
mojego ojca, opierającego się pośladkami o parapet, a w palcach obracającego
różdżkę. Doskonale wiedziałem, ze tak naprawdę go tu nie ma, bo miał areszt
domowy, aczkolwiek sama obecność hologramu podniosła mi ciśnienie. Jeszcze ten
jego wyćwiczony, ironiczny uśmieszek, który zawsze miałem ochotę zedrzeć mu z
twarzy.
-Witaj Draco. – odezwał się normalnym, spokojnym głosem,
patrząc na mnie chłodno. Tak samo, jak patrzył na mnie całe życie.
-Mówiłem ci, że nie chcę rozmawiać. – odparłem tym samym,
wyuczonym tonem, po czym ignorując go poszedłem do barku. Postawiłem na górze
głupią odżywkę do włosów, po czym otworzyłem drzwiczki w poszukiwaniu whisky.
-Draco, rodzina cię potrzebuje. – powiedział, próbując
najwyraźniej wziąć mnie na litość. Haha, dobrze wiedział, że groźbami nic nie
załatwi, bo nie ma nade mną już takiej władzy, jak kiedyś. Nie może mi nic
zrobić. Nawet mnie dotknąć.
Prychnąłem, nalewając sobie trunku do szklanki.
-Rodzina? – zapytałem ironicznie, nie odrywając wzroku od
szkła.
-Wszystkiego się dowiesz, ale musisz odwiedzić Malfoy
Manor jak najszybciej. To nie jest dobra droga przekazywania tajnych
informacji.
-Tajne informacje?! – wybuchnąłem, odwracając się
gwałtownie, strącając przy okazji cholerną odżywkę do włosów, która rozlała się
po drewnianej podłodze, pozostawiając po sobie mdły, miodowy zapach. Lucjusz
spojrzał zaciekawiony na tubkę i uniósł brwi.
-A cóż to?
-Jakie kurwa tajne informacje? – zignorowałem jego
pytanie, wypijając duszkiem całą zawartość szklanki i postawiłem ją z hukiem na
barku.
-Draco, przyjedź do domu i…
-Ja nie mam domu – przerwałem mu, posyłając ojcu gorzkie
spojrzenie i ruszyłem do sypialni – Możesz już odejść – dodałem jeszcze, po
czym zamknąłem za sobą drzwi z trzaskiem, rzucając się na łóżko. Odpowiedziała
mi cisza, więc najprawdopodobniej ojciec dał sobie spokój i zniknął.
Z samego rana obudziło mnie uporczywe stukanie w szybę.
Na początku je ignorowałem, ale stawało się coraz bardziej irytujące, więc w
końcu mruknąłem jakieś przekleństwo pod nosem i rzuciłem w furii poduszką przed
siebie. Spojrzałem w stronę okna, gdzie oczywiście na parapecie po zewnętrznej
stronie stała sobie sowa i uporczywie uderzała dziobem o szybę. Z pomrukiem
niezadowolenia wstałem i podszedłem do okna, otwierając je uchylnie i
zabierając szybko list, zanim zwierzę zdążyło mnie udziobać. Zamknąłem okno i
chciałem odejść z powrotem na łóżko, ale sowa wciąż uderzała dziobem o szybę,
najwyraźniej domagając się przysmaku. Odwróciłem wzrok, patrząc na nią
złowrogo, powodując, że momentalnie odleciała w popłochu, zostawiając za sobą
unoszące się w powietrzu pojedyncze pióra. Przewróciłem oczami i usiadłem na
łóżku, spoglądając na list. Przysięgam, jeśli znów jest od ojca…
Ale ku mojemu zaskoczeniu na kopercie napisane było
„Dragon”, co świadczyło o tym, że musi to być list od Blaise’a. Otworzyłem z
zaciekawieniem kopertę, zastanawiając się co też znowu on wymyślił. W środku
była tylko mała kartka, a na niej nabazgrane na szybko:
14:00, Cieplarnia
Uniosłem brwi, unosząc również kącik ust do góry.
Wiedziałem, że na ostatni dzień w Hogwarcie wymyślą coś ciekawego przed imprezą.
Aż byłem ciekaw co też takiego kryło się w Cieplarni. Z tej adrenaliny od razu
się rozbudziłem i poszedłem wziąć szybki prysznic.
Wychodząc z sypialni od razu uderzył we mnie zapach
miodu. Skrzywiłem się i posprzątałem rozlaną odżywkę do włosów machnięciem
różdżki. Już miałem wychodzić z pomieszczenia, gdy zatrzymałem się i spojrzałem
na drzwi, dzielące mnie od dormitorium Gryfonki. Nie wiem co mnie tchnęło, ale
wróciłem po list od Blaise’a, dopisałem na nim:
„PS: Zużyłem całą odżywkę”
Po czym wsunąłem go w szczelinę pod drzwiami.
A, niech nudna Granger też ma coś z życia.
Hermiona
Jak zwykle niewyspana siedziałam przy śniadaniu, kręcąc
mozolnie łyżeczką w kubku z kawą. Śledziłam wzrokiem Malfoya, który skutecznie
unikał mojego spojrzenia, zastanawiając się po co była mu Mapa Huncwotów. Nikt
nie spieszył się, jedząc śniadanie, jednak i tak wyróżniałam się wśród
radosnych uczniów, którzy podekscytowani byli dzisiejszym meczem Gryffindor kontra
Slytherin oraz tym, że jutro wyjadą na wycieczkę do Durmstrangu. A ja
siedziałam kręcąc w kółko łyżeczką i zastanawiając jak to się stało, że teraz
zamiast jechać z przyjaciółmi, ja zostaję w Hogwarcie razem z blond
arystokratą, próbując rozwiązać zagadkę. Wiedziałam, że od jutra zaczniemy
intensywnie pracować. Przynajmniej miałam taką nadzieję, bo prawdę mówiąc nie
zdziwiłabym się, jeśli Malfoy zrobiłby mnie w konia i jutro zniknął na cały
tydzień. Będę musiała go przypilnować. W szkole na czas wyjazdu zostawał
zarówno Snape jak i Winslet, więc mogliśmy równocześnie mieć na nich oko. Co
prawda niby wykluczyliśmy, że mógłby to być Snape, ponieważ nie było go widać
na Mapie Huncwotów, ale Winsleta też tam nie było, więc równie dobrze mogło
istnieć jakieś zaklęcie (lub eliksir) maskujący, o którym wcześniej nie
słyszałam.
-…No i wieczorem jest impreza w Pokoju Życzeń. Podobno
nawet załatwili pierwszorocznych, którzy będą pilnować, żeby Filch tam nie
węszył.
Zerknęłam na Rona, który żywo opowiadał dalej jak to
będzie super na imprezie. Czyli to dlatego Malfoy chciał mieć mapę. Żeby móc
sprawdzać, czy w pobliżu nie kręci się McGonnagal.
-A jak jeszcze wygramy dzisiejszy mecz to już w ogóle się
tak schlejemy! – oznajmił radośnie i klepnął Harrego w plecy trochę za mocno,
bo ten aż wypluł kawałek pomidora, który wylądował na moim pustym talerzu.
Spojrzałam na czerwoną papkę zniesmaczona i wtedy dopiero wszyscy zauważyli, że
nic nie zjadłam.
-Sorki Miona. – wybąknął speszony Harry i zabrał mój
talerz, a zamiast niego pojawił się nowy. Razem z kanapką, którą położyła na
nim Ginny.
-Musisz jeść. – powiedziała tylko, nie zadając żadnych
pytań dlaczego tego nie robię, czy coś się stało lub coś w tym guście. Już
żadne z nich nie zadawało tych pytań, bo wszyscy wiedzieli, że to przez sny.
Może i dobrze, że nie pytali. Wtedy musiałabym za każdym razem ich okłamywać,
zatajając fakt, że dzieje się coś niedobrego na siódmym piętrze.
Wzięłam niechętnie kanapkę do rąk, zanurzając w niej zęby
i dopiero wtedy przyjaciele spokojnie kontynuowali rozmowę. Ja natomiast
ugryzłam jedynie malutki kawałeczek kanapki i po kryjomu zaklęciem sprawiłam,
że zniknęła. Powoli przeżuwając chleb zerknęłam jeszcze raz w stronę stołu
Ślizgonów i zamarłam w bezruchu, momentalnie robiąc się cała czerwona ze
wstydu. Malfoy siedział, opierając policzek na zaciśniętej dłoni i wpatrywał
się we mnie ze zmrużonymi oczami. Spodziewałam się, że będzie miał a ustach
wymalowany ten chytry uśmieszek, jednak on spoglądał na mnie poważnie, jakby
naprawdę zastanawiał się dlaczego nie jem, a nie cieszył się, że ma kolejny
powód do kpiny. Przełknęłam z trudem ślinę, próbując wyglądać niewinnie i
odwróciłam czym prędzej wzrok od niego.
Nie lubiłam meczów Quidditcha. Zdecydowanie bardziej
wolałam chodzić na mecze piłki nożnej. Na początku wcale tego nie lubiłam,
zazwyczaj spałam przez całe 90 minut, nie mając pojęcia nawet jakie drużyny
grają. Ale że mój tata nie miał syna, to musiał zabierać na mecze mnie, nawet jeśli miałam 6 lat i wolałam bawić się
lalkami. Przyznam, że polubiłam te wypady dopiero wtedy, gdy już zaczynałam
dojrzewać i dostrzegać coś atrakcyjnego w mężczyznach. Wtedy też zdałam sobie
sprawę z tego, że wielu piłkarzy jest przystojnych. Więc coraz chętniej chodziłam
z tatą na mecze, szczególnie podczas wakacji, gdy wracałam z Hogwartu z
powrotem do mugolskiego świata. On był zadowolony, że może pochwalić się
córeczką przy znajomych na stadionie, a ja byłam zadowolona, że miałam popatrzeć
na graczy. Nawet nie pamiętam w którym momencie piłka nożna przestała być dla
mnie tylko piłkarzami, a zaczęła być również grą.
Ale prawdę mówiąc w Quidditchu nie było nic ciekawego.
Nie było na co popatrzeć, bo przecież wszyscy grali w tych grubych szatach.
Rzucali tymi wielkimi piłkami tam i z powrotem, celując czasem w siebie zamiast
do celu. No i te cholerne miotły, których tak bardzo nie lubiłam.
Nie był to lęk wysokości, tylko po prostu nie potrafiłam
zaufać temu urządzeniu.
Siedziałam więc znudzona na trybunach w towarzystwie kilku
Gryfonek, najwidoczniej bardzo podekscytowanych meczem, a ja czekałam, aż się
skoczy. Wkrótce gracze wyszli na boisko, a tłum oszalał i jedynymi osobami,
które nie klaskały, nie skakały ani nie piszczały euforycznie byli nauczyciele
i ja. Cała trójka moich przyjaciół wchodząc na boisko odnalazła mnie wzrokiem i
pomachała, dając znać, że mnie widzą. Odmachałam, przyklejając do twarzy na
chwilę uśmiech, a po usłyszeniu gwizdka rozpoczynającego grę wyciągnęłam
książkę i oddałam się lekturze, po kryjomu chowając ją pod szatą.
Co jakiś czas zerkałam na tabelę wyników lub podnosiłam
wzrok gdy tłum zaczynał zbyt głośno skandować. Czasem szukałam też wzrokiem
Harrego, by zobaczyć , czy wszystko z nim w porządku, biorąc pod uwagę, że inni
zawodnicy bardzo lubili go faulować. Szczególnie Malfoy, który akurat przemknął
tuż przed moim nosem, rozwiewając kartki książki tak, że nie wiedziałam już na
której stronie byłam i powodując kolejną falę pisków wśród innych dziewczyn,
nawet Gryfonek.
Zdrajczynie.
Byłam niemal pewna, że zrobił to specjalnie, w końcu
uwielbiał pławić się we własnej sławie. Właściwie to było ciekawe, że po tym
jaką miał przeszłość, rodzinę i powiązania z Voldemortem, wciąż był obrzydliwie
bogaty i wciąż cieszył się wysokim zainteresowaniem ze strony płci pięknej. Interesujące.
W sumie myślałam, że jego sława znacznie opadnie, ale prawdę mówiąc razem z
Harrym wciąż byli najpopularniejszymi i najbardziej pożądanymi chłopakami w
szkole.
-GRANGER! – usłyszałam nagle krzyk, wyrywający mnie z
zamyślenia i podskakując na miejscu podniosłam wzrok przed siebie. Otworzyłam
szeroko oczy i zamarłam w miejscu, widząc jak tłuczek niebezpiecznie zbliża się
w moją stronę. Jedyne co zdążyłam zrobić to schylić głowę w dół, ale piłka i
tak drasnęła mnie w czoło. Gdy było już po wszystkim odwróciłam się za siebie,
gdzie zobaczyłam jakiegoś chłopczyka, trzymającego się w agonii za nos, a
wszędzie na jego twarzy była krew. I pomyśleć, że mogłabym być na jego miejscu.
Nasze spojrzenia się spotkały i popatrzył na mnie przerażony, a potem przeniósł
wzrok na moje czoło, z którego akurat kapnęła kropelka krwi na moją książkę.
O Jezu.
Bardziej przejęłam się zakrwawionym świętym papierem niż krwawiącym
czołem. Niemal od razu chciałam zabrać się za czyszczenie książki, ale wtedy wyrosła
przede mną spod ziemi McGonada i spojrzała zniesmaczona na moje czoło.
-Panno Granger, proszę zabrać pana Darrena do Skrzydła
Szpitalnego.
Na początku nie zareagowałam, bo jeszcze ogłuszona
przeniosłam wzrok na boisko, gdzie niedaleko siedział na miotle Malfoy i
wyglądał, jakby obserwował teren w poszukiwaniu złotego znicza, ale wtedy
zerknął na mnie i napotykając mój wzrok, bez mrugnięcia okiem złapał za miotłę
i wystrzelił przed siebie.
I to mi wystarczyło, żeby wiedzieć, że to o on mnie zawołał. Dzięki Malfoyowi nie
złamałam sobie nosa.
-Pano Granger, dobrze się pani czuje? – zapytała jeszcze
raz dyrektorka, pstrykając palcami przed moją twarzą. Pokręciłam przecząco głową i
wstałam.
-Wszystko w porządku, już idziemy. – odparłam, posyłając
jej nieśmiały uśmiech i wyciągnęłam rękę do chłopca, jednak widząc, że jest
cała we krwi zrezygnowałam, kładąc dłoń na jego plecach i ruszyliśmy do
Skrzydła Szpitalnego.
Pani Pomfrey całkiem szybko nastawiła zaklęciem złamany
nos chłopcu, zatamowała krwawienie z mojej niewielkiej rany i przykleiła
plasterek, wcześniej pytając jeszcze czy chcę ten z gwiazdkami czy normalny, na
co ja zareagowałam tylko niedowierzającym spojrzeniem. Żartownisia zachichotała
tylko i przykleiła mi zwykły plaster.
-Wszystko ok? – zapytałam chłopca, który spoglądał na
mnie przestraszony, gdy siedzieliśmy obok siebie na szpitalnych łóżkach. Kiwnął
jedynie głową, nie mówiąc ani słowa. Najwidoczniej się mnie bał, bo byłam w
ostatniej klasie, kiedy on wyglądał na co najwyżej trzecią. – Wybacz, to przeze
mnie twój nos ucierpiał. Ja powinnam dostać tym tłuczkiem w twarz. –
powiedziałam, patrząc na niego z troską.
-Nic się nie dzieje, to nie twoja wina. – bąknął tylko i
kiedy Pani Pomfrey z nami skończyła, szybko ulotnił się do dormitorium. Ja
ruszyłam do swojego pokoju, nie chcąc już wracać na mecz. Kiedy dotarłam do
dormitorium, skierowałam się od razu do łazienki w celu zobaczenia swojej rany,
jednak coś wcześniej przykuło moją uwagę. Schyliłam się po kartkę przy drzwiach
dzielących moje dormitorium i Malfoya. Od razu zauważyłam, że pierwsze zdanie
było nabazgrane byle jak, a post scriptum pięknie wykaligrafowane. Mimowolnie
uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając sobie Malfoya używającego mojej odżywki
na swój tleniony łeb.
Byłam ciekawa co też miało dziać się o 14 w cieplarni. Dzisiaj
były odwołane wszystkie zajęcia z powodu jutrzejszego wyjazdu, więc jak wiadomo
uczniowie musieli wymyślić sobie jakieś zajęcie. Ale cieplarnia?
Odłożyłam kartkę na stół i ruszyłam do łazienki. Tam
zobaczyłam mizernie wyglądający plaster na środku czoła. Pod nim były zaledwie
dwie rysy, bo pielęgniarka zdążyła zatamować krwawienie i przyspieszyć
tworzenie się skrzepu. Przykleiłam więc plaster z powrotem, dociskając go przez
uderzenie się w czoło wewnętrzną stroną dłoni i wróciłam do salonu. Była
dopiero 12, więc przez dwie godziny mogłam zanurzyć się z powrotem w mojej
upaćkanej krwią lekturze.
Równo o 14 ruszyłam w stronę cieplarni zaciekawiona co
też Malfoy wymyślił. Do mojej głowy dotarła absurdalna myśl, że może się we
mnie zakochał i przygotował romantyczną niespodziankę ze świecami i w ogóle.
Ale przecież:
1. To
Malfoy.
2. O
tej porze świece byłyby bez sensu.
Ale i tak musiałam przyznać, że zdziwił mnie fakt, że
Malfoy uratował mnie przed rozkwaszeniem sobie nosa, ryzykując tym samym nie
zauważenie złotego znicza oraz naderwanie swojej reputacji. Zresztą, skoro
zauważył, że leci w moją stronę tłuczek, to musiał mnie obserwować, tak? Musiał
widzieć, że tam siedzę, a przecież wcale nie afiszowałam się swoją obecnością
na meczu. Ten człowiek był chodzącą zagadką.
Gdy dotarłam do cieplarni, zdziwił mnie widok Neville’a,
który stał w progu i zbierał pieniądze od kolejnych osób, po czym machał im, że
mogą wejść. Co tu się…
-Hermiona! – prawie pisnął Neville, chowając za siebie
plik banknotów i momentalnie purpurowiejąc na twarzy. Zmrużyłam oczy,
zaglądając do środka, ale nic nie zobaczyłam, poza tym co było tam zawsze. Ale
nie było też żadnych uczniów, więc musiałabym być głupia, żeby nie zauważyć, że
rzucono na pomieszczenie zaklęcie maskujące.
-Co tu się dzieje?
-Sss-skąd wiedziałaś żeby tu przyjść?
Hm. No przecież nie powiem, że Malfoy mnie zaprosił.
-Blaise dał mi znać.
Neville ukrył zdziwienie na twarzy i odchrząknął.
-Cóż, w ttt-takim razie zapraszam. Mam nadzieję, że mnie
nie podkablujesz za to.
-No coś ty Neville, co takiego to może być żebym miała na
ciebie kablować? – zaśmiałam się i weszłam do środka cieplarni, gdzie od razu
odrzucił mnie charakterystyczny, gęsty zapach i uczniowie tłoczący się z
jednego pomieszczenia do drugiego.
To była plantacja marihuany.
Neville Longbottom uprawiał marihuanę na terenie szkoły.
MARIHUANĘ!
Chwilę mi zajęło, zanim się ocknęłam z szoku.
-Miona! Wygraliśmy mecz!– usłyszałam obok i spojrzałam w
tamtą stronę, widząc rudą przyjaciółkę, która trzymała w dłoni skręta.
Czy mi się to śni? Może jednak dostałam tym tłuczkiem w
głowie i teraz mam halucynacje, bo przecież to niemożliwe, żeby Neville
uprawiał marihuanę. I niemożliwe, żeby Ginny Weasley ją paliła.
-Co ty.. – zaczęłam, jednak byłam zbyt osłupiała, żeby
dokończyć.
-Spokojnie, to nic takiego. Jutro wyjeżdżamy, trzeba
zrobić coś szalonego. No i mówiłam już, że wygraliśmy? – zaciągnęła się, po
czym podała mi skręta – Weź sobie bucha.
-Ginny…
-No dalej, Hermiona. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy w
pociągu? Że to będzie nasz rok? Niech to będzie NASZ ROK. – powiedziała dobitnie
otwierając szeroko oczy, podsuwając mi to cholerstwo jeszcze bliżej. Spojrzałam
na nią podejrzanie, a ona nagle zobaczyła coś za mną, zmieniła minę na
przerażoną i wciskając mi jeszcze tlącego się jointa, schowała się pod stołem.
-O cholera, Harry! – krzyknęła szeptem (o ile to w ogóle
możliwe), patrząc w panice, jak on razem z Ronem z szerokimi uśmiechami wchodzą
do cieplarni.
Nie no bez jaj.
Na pewno mam halucynacje albo jestem w śpiączce.
-Chwila. – powiedziała nagle ruda i podniosła się
energicznie, poprawiając bluzkę i ruszyła z impetem w stronę swojego chłopaka.
– Haroldzie Jamsie Potterze!
Chłopak spojrzał na nią lekko spłoszony, mamrotając pod
nosem tylko jej imię, jednak po chwili przyjął taką samą postawę jak ona.
Zresztą Ron miał podobną.
-Ginny, co ty tutaj robisz?
-Co ty tutaj robisz? Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
-Dlaczego ty mi nic nie powiedziałaś?
Dalej już nie słuchałam, bo przeniosłam wzrok na małe
coś, co trzymałam w palcach. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby to zapalić. Nie
mam pojęcia i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale zrobiłam to.
Przyłożyłam jointa do ust i zaciągnęłam się lekko, niemal od razu zaczynając
się krztusić. Ktoś poklepał mnie po plecach, ale to w niczym nie pomogło, bo
oczy zaczęły mi łzawić.
-Proszę proszę, kogo ja widzę. – odezwał się Blaise i
zabrał mi skręta. – Pokażę ci jak to się robi. – oznajmił i zaciągnął się,
dopiero po chwili wypuszczając dym z ust. Przymknął na chwilę oczy i musiałam
przyznać, że wyglądał seksownie w takiej pozie. Nie wiem czy to przez to, że
zaczęło mi się kręcić w głowie, czy nagle zwariowałam i Blaise zaczął mi się
podobać, ale w tym momencie zrobiło mi się gorąco.
-Masz, spróbuj. – powiedział, oddając mi jointa. Na
początku nie chciałam, ale ostatecznie mnie przekonał.
I tak oto zaczęłam uczyć się palić marihuanę.
Właściwie nie było w tym nic strasznego, nic takiego nie
czułam, oprócz może lekkiego zwolnienia czasu.
-Będziesz później na imprezie? – zapytał, opierając się o
stół i zasalutował Malfoyowi, który stał gdzieś w oddali w grupce zadymionych
uczniów. Gdy nas zobaczył, uniósł brwi na mój widok i zaciekawiony ruszył w
naszą stronę. Ja natomiast kiwnęłam twierdząco głową do Blaise’a.
-Tak, przyjdę na chwilę.
-Na chwilę? – wymamrotał niezbyt zadowolony odpowiedzią,
po czym przysunął się do mnie i spojrzał mi w oczy. Jezu, jakie miał wielkie
oczy. Zamrugałam kilkakrotnie i otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale
dziwnie znieruchomiałam, patrząc tylko na niego i bojąc się co się stanie za
chwilę.
Ale nic się nie stało, bo usłyszeliśmy chrząknięcie i
oboje spojrzeliśmy na Malfoya, stojącego nad nami. Minę miał taką jak zawsze,
na w pół ironiczną i poważną.
-Cześć Smoku. – odezwał się z radością Blaise, ale
blondyn mu nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie.
-Nie sądziłem, że wpadniesz Granger.
-Ja właściwie też. – odparłam bez emocji.
On się tylko krótko zaśmiał i zabrał jointa ze stołu.
Zaciągnął się powoli, patrząc mi w oczy, a później jeszcze wolniej wypuścił dym
z płuc, robiąc z niego kółka. Zrobiło mi się jeszcze goręcej niż przy Blaisie
parę minut wcześniej. A ten drań doskonale wiedział jak na mnie działał, bo na
końcu posłał mi przebiegły uśmiech. Już chciałam rzucić jakąś ripostą na temat
dzisiejszego meczu, ale zanim zdążyłam nawet otworzyć usta, ktoś wydarł się w
oddali:
-CZERWONY ALARM, NADCHODZI SNAPE!
I wszyscy zaczęli biegać, zbierać jak najwięcej skrętów
albo samej trawy do kieszeni i teleportować się. Zanim się ocknęłam, Blaise
wrzucił mi kilka jointów do kieszeni szaty.
-Teleportuj się. – oznajmił jeszcze, a potem zniknął.
Więc teleportowałam się do własnego dormitorium, gdzie
zakręciło mi się w głowie niemal od razu i spadłam na ziemie. Dobrze, że nikt
tego nie widział, bo byłby wstyd. Powyciągałam te cholerstwa z kieszeni, a było
ich 8 i ustawiłam w rządku na stole. Stanęłam nad nim i spojrzałam niepewnie na
skręty, które wydawały mi się patrzyć na mnie z wyrzutem. Miałam tylko
nadzieję, że Neville nie dorzucił do tego jeszcze jakichś narkotyków, bo wtedy
to już by mu to nie uszło na sucho.
Podczas obiadu połowa uczniów (raczej ta starsza część,
bo małolatów do cieplarni nie wpuszczano) jadła jak zwierzęta z powodu gasto,
włącznie ze mną, a druga połowa patrzyła w osłupieniu. I wcale się im nie
dziwię, bo na przykład taki Ron, który potrafił zjeść na raz całego kurczaka,
dzisiaj zjadł je dwa. Aż dziwne, ze nauczyciele nie połapali się, że coś jest
nie tak. Zresztą cały czas wokół nas unosił się zapach zioła. Chociaż nie byłam
pewna, czy to po prostu mój organizm nie chciał więcej, ale w każdym razie cały
czas go czułam.
Po posiłku przyszła do mnie Ginny, rozwaliła się na fotelu
i zażyczyła sobie zrobienia fryzury na imprezę. Więc ją zrobiłam, przy okazji
rozmawiając z nią na tematy typu „Skąd się wzięły na świecie krowy” albo „Na
pewno są wśród nas kosmici”. Oczywiście ruda widząc idealnie ułożone na stole
narzędzia zbrodni, postanowiła sobie zapalić jednego, co jakiś czas dając go
też mi. Za każdym razem protestowałam, jednak ona za każdym razem mówiła coś w
stylu „Chciałaś coś zmienić w swoim życiu”, „Nie bądź cały czas taką cnotką”.
-No dalej Hermiona, pozbądź się tego kujońskiego instynktu.
– powiedziała znowu, a ja znowu wzięłam od niej bucha.
Jestem okropna, wiem.
Byłam tak odurzona, że nawet zgodziłam się wcisnąć w
jedną z kusych małych czarnych Ginny, tak bardzo przylegającą do ciała, że
czułam się w niej, jakbym była ubrana w boa dusiciela. Do tego jeszcze po
bokach miała dziury (na początku byłam w szoku, że są zrobione specjalnie), a
dekolt a plecach był większy niż na klatce piersiowej. Ginny zrobiła mi jeszcze
jakiegoś niedbałego koka, z którego co chwilę coś się wysypywało, a potem
zgarnęła ze trzy skręty do torebki i pociągnęła mnie za rękę na imprezę.
Nie czułam się, jakbym była pijana, wręcz przeciwnie. Po
prostu wszystko zwolniło, więc miałam ochotę iść powoli przez ciemny korytarz
na siódme piętro i rozmyślać o tym, czy Bóg jest, czy go nie ma, ale Ginny
niestety się spieszyło do Harrego, więc byłyśmy na miejscu w przeciągu 5 minut.
Prawdę mówiąc, była chyba dopiero 19 i miałam pewność, że będziemy jednymi z
pierwszych osób, jednak w środku był już tłum. Klubowa muzyka, stoliki z
chipsami i ponczem, półnagie ciała ocierające się o siebie i oczywiście
marihuana. Wszędzie unosił się zapach zielska.
Sama nie potrafiłam stwierdzić, czy mi się podobał, czy
raczej powodował u mnie mdłości. Czy to możliwe żebym jednocześnie uwielbiała
ten zapach i go nienawidziła?
Ginny zaraz zniknęła, zostawiając mnie samą, a ja
ruszyłam prosto do stołu z chipsami. Najpierw wzięłam jednego, rozglądając się
wokół, potem drugiego. Potem stwierdziłam, że to bez sensu, więc zabrałam całą
miskę ze sobą i skierowałam się na jedną z kanap, niemal od razu w kogoś
wpadając.
-Miona, super wyglądasz! – odezwał się Dean, pożerając
mnie wzrokiem.
Był tak samo zjarany jak ja, a może nawet i bardziej.
Albo ja byłam bardziej.
Kręci mi się w głowie.
-Dzięki – wymamrotałam z pełną buzią chipsów i ruszyłam
dalej do kanapy. Jednak on nie dał mi spokoju i znów w sekundzie pojawił się
obok mnie, siadając na miękkiej sofie i zabierając jednego chipsa z miski.
-Co tam? Dawno nie rozmawialiśmy.
-Ciekawe jak ktoś wpadł na taki wynalazek.
-Jaki wynalazek? – zapytał chłopak, patrząc na mnie
zaciekawiony.
-Chipsy. – odparłam, jakbym właśnie powiedziała „EUREKA!”
i uniosłam jeden chips na wysokość swoich oczu. Zaczęłam go obracać wokół,
przyglądając się mu z fascynacją. No kurde, jak ktoś wpadł na to, żeby stworzyć
chipsy?
Takie dobre, a takie niedobre.
Nie, jeszcze raz.
Takie dobre, a takie niezdrowe, o.
-Może się napijesz? – zapytał chłopak, a ja spojrzałam na
niego z szeroko otwartymi oczami.
-TAK.
Dean zaśmiał się i zjadł chipsa z mojej ręki, po czym
poszedł do stolika nalać mi ponczu. Czekałam na niego w nieskończoność, jedząc
jednego, wyjątkowo smacznego chipsa, aż w końcu się pojawił z dwoma szklankami.
Jedną podał mi i od razu wypiłam zawartość, krzywiąc się nieco od smaku wódki.
Już miałam powiedzieć, żeby przyniósł mi jeszcze jedną, ale wtedy pojawił się
ktoś przed nami. Spojrzałam na niego zaciekawiona, a Dean na jego widok niemal
od razu mnie przeprosił, zabrał pustą szklankę i oddalił się jak najdalej od
nas.
-Co mu zrobiłeś? – zapytałam zrezygnowana, patrząc
tęsknie za Deanem.
-Nikt cię nie nauczył, że nie miesza się zioła z
alkoholem? Chciał cię wykorzystać. – powiedział zirytowany, jednak po jego
twazry było widać, że jest bardzo wyluzowany. Aż nienaturalnie wyluzowany.
-Może ci poleję, co? – zapytałam, myśląc, że to totalna
bzdura, jednak sekundę później poczułam różnicę natychmiastową. Zaczęło mi się
trochę kręcić w głowie i ciężej było mi utrzymać ją w pionie. Ale wciąż czułam
się spokojna.
-Już piłem. – odparł, posyłając mi tajemniczy uśmiech i
usiadł koło mnie na kanapie.
Przyglądałam się mu przez chwilę, podjadając chipsy,
zastanawiając się, jak można mieć tak idealnie wyrysowaną twarz.
-Ładny jesteś. – wydukałam, wciąż na niego patrząc i nie
widziałam w tym zdaniu niczego dziwnego, w przeciwieństwie do Malfoya, który
spojrzał na mnie na wpół zdziwiony i rozbawiony.
-Miło z twojej strony Granger. Chciałbym powiedzieć o
tobie to samo, ale sama rozumiesz. – odparł, próbując mnie sprowokować, jednak
ja kompletnie zignorowałam.
-Chodź ze mną tańczyć. – powiedziałam, odkładając na bok
miskę z chipsami i wstałam.
-Chyba żartujesz Granger.
-Nie żartuję, chodź.
-Nie.
-To nie było pytanie, tylko rozkaz.
Wstałam z kanapy i złapałam go za rękę, próbując go
ściągnąć z sofy, ale to było na nic, nawet nie drgnął.
-Czy ktoś mi może pomóc? Nie? Dobra. Poradzę sobie sama –
bąknęłam i zaczęłam ciągnąć go za obie ręce. W końcu Malfoy westchnął
teatralnie i wstał, uprzednio powstrzymując mnie przed upadkiem.
-Jak moja reputacja na tym ucierpi, to popamiętasz. –
syknął jeszcze nad moim uchem i pociągnął mnie a parkiet. Od razu parę osób
spojrzało na nas z zaciekawieniem, że najwięksi wrogowie teraz ze sobą tańczą,
ale wszyscy byli pod wpływem, więc obyło się bez żadnych większych problemów.
-Właściwie Malfoy, dzisiaj już twoja reputacja
ucierpiała, kiedy krzyczałeś moje imię na meczu.
-Wiem, że chciałabyś, żebym krzyczał twoje imię w innej
sytuacji… - powiedział nagle zmienionym głosem, pochylając się nade mną i
obejmując mnie w talii – Ale to nigdy nie nastąpi.
-Nie ubolewam. – odparłam tylko, starając się zignorować
jego zmysłowość, ale nie dało się. Nie w tym stanie w którym byłam. Ten zapach
zioła, pomieszanego z jego perfumami dawały tak niesamowitą mieszankę, że
miałam ochotę rzucić się na niego jak zwierzę.
Wyobraziłam sobie Malfoya lwa i mnie w roli gazeli. A
potem odwrotnie.
Nigdy więcej nie zapalę zielska.
Ale on też był w takim stanie. Bądźmy szczerzy, nigdy by
ze mną nie tańczył, nigdy by nie flirtował, gdyby nie był pod wpływem czegoś.
Więc skoro oboje nie jesteśmy sobą, to czemu by z tego nie skorzystać?
Spojrzałam mu w oczy. Patrzył tak samo jak zawsze, miał
chłodne spojrzenie, ale gdzieś głęboko głęboko krył się w jego oczach inny
Malfoy. Ten, którego chciałabym poznać. Ten którego widziałam gdy zemdlałam
kiedy odrzuciło nas od drzwi na siódmym piętrze. I ten , którego widziałam, gdy
druzgotki prawie mnie zjadły na obiad.
-Czemu się tak gapisz? – zapytał nagle, ale nie
odpowiedziałam mu, tylko oparłam czoło o jego klatkę piersiową. Nagle czas się
zatrzymał i przez moment czułam się bezpiecznie. Nie tak bezpiecznie jak przy
Ronie. To był zupełnie inny poziom bezpieczeństwa, ale do końca nie potrafiłam
tego wyjaśnić. Czułam jak mięśnie blondyna poruszają się i nieznacznie
przyciska mnie mocniej do siebie. Wzięłam głęboki wdech, ignorując to, że
kręciło mi się w głowie od jego perfum jeszcze bardziej. W końcu wiedziałam, że
mnie trzyma.
Coś mnie ciągnęło do Malfoya. To nie było to, co ciągnęło
wszystkie dziewczyny, czyli wygląd, sława i pieniądze. Podobało mi się w nim
to, że był tajemniczy. Że miał dwie twarze i naprawdę bardzo pragnęłam poznać
tę drugą. Podobało mi się to, że był taki stanowczy i, nie oszukujmy się, był
prawdziwym mężczyzną. Może nie do końca gentelmanem, ale mężczyzną. W
przeciwieństwie do Rona, który tak naprawdę w związku pełnił rolę kobiety, a to
ja nosiłam spodnie.
Oczywiście gdybym nie była pijana i zjarana to w życiu
bym nie przyznała, że mi się podoba. No bo w sumie to jednocześnie go nie
lubię. Czy to miało jakikolwiek sens?
-Granger – wychrypiał nagle, powodując że dreszcz
przeszedł przez moje ciało. Uniosłam wzrok na jego twarz. Nasz taniec właściwie
przypominał bujanie się z lewej na prawo, zupełnie wyróżniając się wśród
ocierających się o siebie nastolatków.
Przez moment zapragnęłam tańczyć tak samo. Nigdy tego nie
robiłam, a kiedyś trzeba spróbować nie?
Przysunęłam więc palec wskazujący do ust, pokazując mu
tym samym, żeby był cicho i odsunęłam się nieznacznie od niego, tylko po to, by
obrócić się tyłem. Przyciągnęłam go za rękę bliżej siebie i zaczęłam subtelnie
kręcić biodrami mniej więcej na wysokości jego krocza. Musiał pochylić się nade
mną, bo czułam jego oddech na swojej szyi, coraz szybszy z każdym moim ruchem. Uśmiechnęłam
się do siebie i zaczęłam schodzić coraz niżej, wciąż poruszając się w rytm
muzyki.
-Granger. – wymamrotał znów ostrzegawczo, jednak
zignorowałam to i już kucając obróciłam się w jego stronę i podniosłam się
utrzymując z nim kontakt wzrokowy i ocierając się swoim ciałem o jego. Jego
oczy nagle pociemniały i już wiedziałam, że wygrałam. Przygryzłam dolną wargę,
starając się ukryć szeroki uśmiech, który wkradał się na moją twarz.
-Cholera Granger. – syknął bardziej do siebie niż do
mnie, po czym pociągnął mnie za rękę z dala od tańczącego tłumu.
Nie protestowałam.
Właściwie byłam cholernie ciekawa co zrobi.
I miałam ochotę śpiewać.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nucę pod
nosem, dopóki nie wyszliśmy z Pokoju Życzeń na korytarz i nastąpiła cisza. Arystokrata
zaciągnął mnie za róg i przycisnął do zimnej ściany, oddychając ciężko. Przez
krótki moment staliśmy nieruchomo, więc wsunęłam swoje zimne dłonie pod jego
koszulkę i przejechałam nimi po wyrzeźbionym torsie. Malfoy spojrzał na mnie
drapieżnie i niemal natychmiast przylgnął ustami do mojej szyi, wplatając rękę
w moje włosy (pewnie rozwalił je jeszcze bardziej). Pisnęłam niekontrolowanie
pod nosem, czując jego miękkie wargi na swojej skórze, które z każdym dotykiem
pozostawiały ognisty ślad. Całował mnie z taką delikatnością o jaką nigdy w
życiu bym go nie posądziła. Zassał się nagle w skórę tuż przy linii obojczyka,
a ja nie protestowałam, tylko odchyliłam głowę do tyłu i szepnęłam cicho:
-Draco…
Momentalnie przestał, jakby nagle wytrzeźwiał.
A ja chciałam więcej i więcej!
Oparł się rękoma po obydwóch stronach mojej głowy i popatrzył
na mnie, najwidoczniej próbując się uspokoić. Miał ciemne oczy, drapieżne,
jakby był tym cholernym lwem, a ja gazelą. Serce biło mi jak oszalałe, jednak
nie potrafiłam wyjaśnić tego, co się działo między nami. Nie byłam pewna, czy
był wściekły czy podniecony. Powietrze pomiędzy nami zgęstniało, otoczka
marihuany zniknęła i zapach jego perfum stał się jeszcze bardziej intensywny. Pochylił
się nade mną i oparł czoło o moje. Nawet nie pisnęłam, chociaż poczułam ból pod
plastrem na środku czoła. Spojrzałam mu w oczy, zastanawiając się co musi dziać
się w jego głowie, ale je zamknął. Wyglądał bardzo spokojnie, chociaż
widziałam, że w środku targają nim emocje i pewnie toczył ze sobą jakąś
wewnętrzną walkę. Staliśmy tak przez parę sekund, aż w końcu otworzył oczy i
odepchnął się od ściany.
-Chyba powinnaś iść spać Granger. – powiedział znowu tym
samym, nieco ironicznym tonem, co zawsze. Nawet jego spojrzenie wróciło do
normy.
-Z tobą? – zapytałam jeszcze zawadiacko, wystawiając
koniuszek języka, ale on pokręcił przecząco głową.
-Nie jesteś sobą Granger. Idziesz spać, zanim zrobisz coś
głupiego.
Zrobiłam minę obrażonego dziecka, marszcząc czoło i
wysuwając wargi do przodu. Brakowało tylko tupnięcia nóżką.
-Nigdzie nie idę. – bąknęłam, mając nadzieję, że będziemy
się bezsensownie kłócić aż w końcu mu się znudzi i sobie pójdzie, ale się
przeliczyłam, bo chłopak po prostu wziął mnie na ręce i ruszył w stronę naszego
piętra.
No tak, mogłam się tego spodziewać, on i jego władczy
instynkt.
Ostatecznie jednak nie protestowałam, a nawet po drodze
zaczęłam być senna, bo oboje nie odezwaliśmy się ani słowem. Zaniósł mnie do
sypialni, położył na łóżku, a potem zdjął buty, na co zareagowałam jakimś
niewyraźnym mamrotem pod nosem.
-Gdzie masz piżamę? – zapytał jeszcze, a ja nie podnosząc
wzroku pokazałam mu ręką szafę. Po chwili rzucił obok mnie jakieś ubrania.
-Nie będę cię przebierał, bo jutro, jak już zaczniesz z
powrotem być Granger to znowu mi przywalisz. Więc masz piżamę obok siebie,
przebierz się i idź spać. – no, wrócił stary Malfoy.
Obróciłam się na plecy, zerwałam plaster z czoła i
odrzuciłam go gdzieś na bok, po czym wskazałam na ranę palcem.
-Patrz! Jestem Wybrańcem! – uśmiechnęłam się szeroko sama
do siebie.
Usłyszałam nad sobą parsknięcie śmiechem i to wcale nie
był ironiczny śmiech, ale prawdziwy śmiech Malfoya, o którym pewnie jutro już
nie będę pamiętać. A szkoda.
Po chwili usłyszałam, jak drzwi się zamykają i zostałam
sama, otoczona jedynie zapachem jego perfum.
Niestety byłam tak zjarana, że nie pomyślałam wtedy o
tym, żeby rzucić zaklęcie tłumiące dźwięki.
Bellatrix zaśmiała
się melodyjnie, a ten chory dźwięk odbił się echem po pustych, betonowych
ścianach.
-Nikt cię nie
uratuje moja droga. Ani ten twój Potter, ani Weasley.
I znów się
zaśmiała, odrzucając głowę do tyłu.
-Nie! Przestań się już
śmiać! – krzyknęłam, starając się zagłuszyć jej śmiech, ale był coraz
głośniejszy i coraz bardziej wdzierał się do mojej głowy. Zasłoniłam dłońmi uszy,
ale to nic nie dało. Czułam, że zaraz moje głowa eksploduje, a ona wciąż się
śmiała i wciąż odrzucała głowę do tyłu. Zacisnęłam mocno oczy i zaczęłam
krzyczeć, czując potworny ból w uszach.
Zerwałam się z łóżka, wciąż jeszcze krzycząc i rozejrzałam
się wokół. Znów ta ciemność. W moich oczach pojawiły się łzy i podciągnęłam
kolana pod brodę, zwijając się w kłębek. Nagle drzwi do sypialni otworzyły się
z impetem i znów krzyknęłam, kiedy zobaczyłam w nich jedynie światło, bijące od
różdżki. Spojrzałam tam przerażona z szeroko otwartymi oczami i już miałam
sięgać po własną różdżkę, gdy usłyszałam znajomy głos.
-Granger. – powiedział cicho i zamknął za sobą drzwi.
Miałam jeszcze większą ochotę się rozpłakać, więc
przykryłam się cała kołdrą. To mi się dalej śni, on za chwilę mi coś zrobi.
-Obudź się, obudź się, obudź się… – zaczęłam powtarzać
sama do siebie.
-Już dobrze, nie śpisz. – odezwał się wyjątkowo łagodnym
głosem i dotknął moich pleców, przez co wzdrygnęłam się jeszcze bardziej.
Jednak niepewnie wyciągnęłam głowę spod kołdry i spojrzałam na niego.
Był prawdziwy, czy nie był?
Pociągnęłam nosem, powstrzymując się ostatkiem sił przed
wybuchnięciem płaczem. Malfoy usiadł na moim łóżku i odłożył różdżkę ze
zgaszonym już światłem na stolik nocny, dzięki czemu nie widziałam jego twarzy.
-Chodź tu. – szepnął jeszcze, a ja niepewnie przysunęłam
się do niego, opierając głowę o jego klatkę piersiową. Był tak spokojny i
ciepły, że niemal od razu chciało mi się spać. W końcu tak dawno nie przespałam
całej nocy. To mi się śniło. Na pewno to musiało mi się śnić.
-Zostań ze mną. – szepnęłam, czując jak głaszcze moje włosy.
Jednak nie usłyszałam już odpowiedzi, bo oddałam się w objęcia Morfeusza.