niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 11



Jeśli czytasz, zostaw proszę komentarz, chcę sprawdzić ilu z Was wciąż tu zagląda ;)


Jak się okazało, Blaise miał rację. Tak poprzesuwano nam zajęcia, że następnego dnia o 6 rano staliśmy wszyscy na niewielkim molo przy jeziorze. Nieprzyjemny chłód późnej jesieni i przytłaczająca, gęsta mgła dawały mroczny nastrój, który odczuwali chyba wszyscy. Czułam się jakaś niespokojna, zupełnie jakby zaraz mieli się zjawić dementorzy. Niestety Winslet się nie pojawiał, a my staliśmy tak na drewnianej konstrukcji, która kołysała się niebezpiecznie, co chwilę grożąc zawaleniem. Chowając dłonie do rękawów bluzy, zerknęłam na zgniło zieloną taflę jeziora, modląc się w duchu, żeby nie kazał nam pływać. Bardzo nie chciałam zanurzać się w tej wodzie, wciąż mając w głowie zamglone wspomnienia z Turnieju Magicznego. Dodatkowo w tylnej kieszeni moich spodni wciąż tkwiła Mapa Huncwotów i nie wiem co by się z nią stało, gdyby się zmoczyła. Prawdę mówiąc, wcale nie chciałam się dowiedzieć. Może dlatego starałam się unikać kontaktu wzrokowego z Harrym odkąd spotkaliśmy się na dziedzińcu wraz z Ronem, by wspólnie wyruszyć nad jezioro. Chyba nie byłabym w stanie na niego spojrzeć, bo czułabym się zobowiązana do powiedzenia mu całej prawdy na jednym wdechu.
Uniosłam wzrok znad wody i spojrzałam na Malfoya, który stał niewzruszony zimnem i wpatrywał się z zamyśleniem w horyzont, ignorując Blaise’a, który cały czas do niego mówił. Mogłam się domyślić o czym tak rozmyśla, bo te same myśli krążyły wciąż po mojej głowie. Mroczny Znak. Drzwi. Szkoła w niebezpieczeństwie. Właściwie nie wiedziałam, czy jemu to na rękę, czy może tak jak ja martwi się o losy przyjaciół, ale nie przeszkadzało mi to. Cieszyłam się jedynie, że nie jestem z tym wszystkim sama.
Zauważyłam, ze mrugnął, co świadczyło o tym, że wyswobodził się z transu, zorientował się, że go obserwuję i zaraz na mnie spojrzy. Na szczęście refleks mnie nie zawiódł i zdążyłam spuścić wzrok, zanim na mnie popatrzył. A popatrzył na pewno. Czułam jego spojrzenie na sobie, pełne nieodgadnionych emocji.

Wreszcie pojawił się Winslet, wchodząc żwawym krokiem na molo i tym samym powodując, że drewno zaskrzypiało ostrzegawczo pod jego ciężarem. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się z kim dzisiaj będę w parze. Miałam ogromną nadzieję, że nie z Harrym. Błagam, tylko nie Harry.
Profesor stanął w końcu na jednym paliku, by być widocznym dla wszystkich uczniów i uśmiechnął się do nas szeroko.
-Witajcie. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego dzisiaj zaczynamy tak wcześnie. – zrobił dłuższą przerwę, po czym wybuchnął perlistym śmiechem – Cóż, tajemnica!
Przewróciłam oczami, otulając się ciaśniej bluzą.
-Ale wyjaśnię wam powód. Dzisiaj każda z par będzie musiała schwytać do pudełek chociaż jedną druzgotkę. Pudełka leżą na trawie, są to takie same pojemniki, jakie dostaliście na akromantule.
Znowu to samo? On chyba żartował. Mieliśmy porywać biedne zwierzęta?!
-Panie profesorze, to nielegalne! – wybuchłam oburzona, a wszyscy odwrócili swoje twarze w moją stronę. Nie przejęłam się tym zbytnio, a nawet przez wzrost ciśnienia przestało mi być zimno.
-Panno… Gretchen. – powiedział, posyłając mi ten swój doklejony uśmiech, który rozwścieczył mnie jeszcze bardziej.
-Granger. – wysyczałam, zaciskając dłonie w pięści i ignorując Malfoya, który parsknął śmiechem gdzieś w oddali.
-Niech będzie i Granger. Robimy te ćwiczenia tylko po to, żeby was nauczyć samodzielnego radzenia sobie w sytuacjach beznadziejnych i wykorzystywania tego. – popukał się czubkiem różdżki po skroni – po zakończeniu zajęć wypuszczę druzgotki z powrotem na wolność, zupełnie jak to zrobiłem z akromantulami. Panno Granger, nie jestem sadystą.
A, chyba że tak.
Poczułam, jak robię się czerwona jak burak. Bąknęłam tylko jakieś ciche przeprosiny i schowałam się za Ronem.
-Wracając do tematu. Kto wie czym są druzgotki i jakie są ich mocne i słabe strony? – zapytał, ale nikt się nie odezwał. Ja oczywiście znałam odpowiedź na to pytanie, ale wolałam już nie zabierać głosu.

Nie było żadnych reguł. Po prostu mieliśmy dostarczyć mu druzgotki przed 8, żebyśmy mogli iść spokojnie na śniadanie. Po wstępnym omówieniu tematu w końcu Winslet przeszedł do rzeczy i dobrał nas w pary. Wylądowałam z Cindy w dwójce. Właściwie w ogóle nie znałam ślizgonki, wiedziałam tylko, że istnieje, że spała z Malfoyem (jak większość dziewczyn w szkole), że mogłam coś o niej wspomnieć ostatnio Dafne i że nie należała do zbyt inteligentnych osób. Zerknęłam na nią, a ona podeszła do mnie, wyraźnie przekonana, że odwalę całą robotę i nie będzie musiała nic robić. Nie mogła się bardziej mylić.
-Macie czas do 8. – powiedział jeszcze Winslet, po czym zniknął.
Większość rzuciła się biegiem po pudełka, które leżały na stałym gruncie. Ktoś nawet popchnął kogoś do wody, żeby być szybciej przy pojemnikach. Istne piekło rozpętało się na molo. Cindy już miała ruszać za nimi, ale złapałam ją za rękę, zatrzymując w miejscu. Westchnęłam, po czym wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam w nią w jedno z przeźroczystych, mieniących się pudeł.
-Accio!
Jak na zawołanie przedmiot uniósł się w powietrze i zmierzał w naszą stronę. Dwa metry dalej jakieś pudło robiło to samo. Spojrzałam obok siebie, gdzie Malfoy stał w podobnej pozycji co ja, a obok niego Blaise, uśmiechając się do mnie szeroko. Odwzajemniłam uśmiech i wtedy też blondyn spojrzał na mnie unosząc brwi, bo najwidoczniej myślał, że uśmiecham się do niego. Przewróciłam oczami, po czym odwróciłam wzrok i podałam Cindy pojemnik. Przynajmniej do czegoś się przyda.
-Od razu mówię Granger, ty skaczesz do wody, ja poobserwuję sytuację z zewnątrz.
Jak na zawołanie parę razy coś chlupnęło, gdy uczniowie skakali do wody jeden po drugim. Kilka innych osób pobiegło z powrotem w stronę zamku, zapewne w poszukiwaniu skrzeloziela. Dwie godziny to mało czasu, a druzgotki to podstępne, wredne stworzenia. Rozejrzałam się wokół, żeby zobaczyć co wymyślili Harry i Ron. Nie byli razem w parze, ale wiedziałam, że oni głębiej to przemyślą.
W tym samym momencie zobaczyłam, jak Ron skacze do wody.
No, przynajmniej Harry to przemyśli. Szczególnie, że był już w takiej sytuacji. Ale niestety, nie było go w pobliżu.
Na molo pozostawało coraz mniej osób, a przeciągu minuty została nas garstka. Spojrzałam na Cindy, pochylając się do niej.
-Nikt nie będzie skakał do wody. – powiedziałam cicho – Wymyślimy coś lepszego.
Dziewczyna popatrzyła na mnie przez chwilę, jakby oczekiwała, że będę kontynuować.
-No, czyli co? – zapytała w końcu zniecierpliwiona.
-Jeszcze nie wiem. – odparłam i uniosłam wzrok na dwójkę ślizgonów, z którymi ostatnio spędzam dużo czasu. Ewidentnie mieli plan, bo rozmawiali przyciszonymi głosami, a po chwili Blaise ruszył w stronę zamku, a Malfoy poszedł w przeciwną stronę, wzdłuż jeziora.
Hangar na łodzie. Łódź! Blaise poszedł pewnie po przynętę, a Malfoy poszedł po łódź. Plan idealny! Musiałam tylko być tam przed nim. Gdybym tylko umiała latać na miotle…
-Cindy! – popatrzyłam na nią nagle z szerokimi oczami, powodując, że aż cofnęła się krok do tyłu, patrząc na mnie jak na wariatkę. – Gdzie masz swoją miotłę?
-Złamałam ją na pół na ostatnim meczu, zamówiłam nową, ale jeszcze nie przyszła i nie…
-Dobra, nieważne. W takim razie musisz skombinować trochę glonów i małych rybek. Spotkamy się przy hangarze na łodzie. – oznajmiłam i pobiegłam za Malfoyem, biorąc od niej błyszczące pudełko, które było tak lekkie, że właściwie nie czuło się jego ciężaru.
-Tylko szybko! – krzyknęłam jeszcze, powodując, że zdezorientowana Cindy w końcu się ocknęła i zabrała się do roboty.
Malfoy natomiast szedł spokojnie do czasu, kiedy zauważył, że biegnę za nim.
-O nie, szlamciu! Zawracaj! – krzyknął, stając w miejscu i mierząc palcem w oddalone od nas molo.
-Nie. – odkrzyknęłam ochoczo a parę sekund potem go dogoniłam. Chyba myślał, że będę chciała iść z nim, ale ja po prostu go wyminęłam i pobiegłam dalej, uśmiechając się do siebie przebiegle.
Niestety się przeliczyłam, bo chwilę potem usłyszałam:
-Levicorpus!
I zanim się obejrzałam, coś złapało mnie za nogi i zawisłam w powietrzu  głową w dół tak, że włosy zasłoniły mi całą twarz, a pudełko wyleciało mi z rąk. Malfoy zaśmiał się i spokojnym krokiem wyprzedził mnie, idąc dalej w stronę hangaru.
-Serio Malfoy? Serio?! – krzyknęłam jeszcze za nim, po czym z frustracją chciałam wyciągnąć z kieszeni różdżkę, ale zamiast niej wyleciała mapa. Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na kawałek papieru, leżący na wilgotnej, zimnej trawie. Spróbowałam sięgnąć po niego ręką, ale oczywiście bezskutecznie.
Kurde kurde kurde.
Żeby tylko Harry się tutaj nie pojawił.
Zaczęłam się niespokojnie wiercić, wciąż próbując sięgnąć mapy, ale nie dawało to żadnych efektów. W końcu wzięłam głębszy wdech zdając sobie sprawę z tego, że nie mogę panikować i sięgnęłam znów do kieszeni po różdżkę, tym razem wyciągając ją bez problemu.
-Co robisz, Hermiona?
Gdybym stała to pewnie bym podskoczyła.
A zamiast tego podskoczyło moje serce, a ja pisnęłam cicho ze strachu, wypuszczając różdżkę z dłoni i pozwalając, by ta spadła na ziemię tuż obok mapy. Odgarnęłam rękami kosmyki włosów, które przysłaniały mi widok i spojrzałam ze złością na Cindy. Ta tylko uśmiechnęła się do mnie, wysuwając w moją stronę potwornie śmierdzącą reklamówkę z glonami i rybkami.
-Szybko się uwinęłaś. – bąknęłam tylko.
-Ty natomiast nie.
-To może mi pomożesz?
-Może.
Prychnęłam.
-Bez łaski.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym beztrosko ruszyła za Malfoyem, wymachując naszą przynętą. Po kilku krokach jednak się zatrzymała i odwróciła z powrotem do mnie przodem.
-No dobra, pomogę ci. W sumie nie wiem co miałabym zrobić z tym paskudztwem. – powiedziała, unosząc rękę z reklamówką, a potem odczarowała mnie, powodując, że niewidzialna siła mnie puściła i uderzyłam głową o ziemię tuż obok moich rzeczy. Czym prędzej schowałam je do kieszeni, wzięłam pojemnik i pobiegłam za dziewczyną, w drodze oznajmiając, że idziemy po łódź. Kiedy byłyśmy już blisko hangaru, zobaczyłam Blaise’a z podobną reklamówką, jaką miała Cindy, biegnącego po schodach, przeskakując co trzeci z nich. Kiedy nas zobaczył, przyspieszył, a my zrobiłyśmy to samo. Po drodze jeszcze wyleciała mu ryba, ale zignorował ją.
-Blaise! – wrzasnęłam, jakby właśnie podrzucił mi do sypialni cuchnącą bombę, a ten tylko wybuchnął śmiechem, przeskoczył murek i rzucił się do łodzi. Dotarłyśmy do niej dwie sekundy za późno, bo już odpływali, a my nie dałybyśmy rady nawet do nich doskoczyć. Oczywiście drugiej nie było, bo jak się ma pecha to już po całości. Oboje rozbawieni patrzyli na nas, jak zmarnowane stoimy na betonowej posadzce. Malfoy zasalutował, a jego czarnoskóry przyjaciel wciąż zdyszany machał do nas i udawał, że ociera łzy, jakby właśnie wygrał wybory miss.
-Pożałujesz tego Malfoy! – krzyknęłam jeszcze, po czym spojrzałam na Cindy, dysząc przy tym ciężko. Ona tylko patrzyła na mnie, przyciskając do siebie śmierdzącą reklamówkę i najwidoczniej nie wiedziała o co właściwie chodzi i co się wydarzyło. Fuknęłam jeszcze pod nosem jakieś przekleństwo w stronę ślizgonów i odwróciłam się na pięcie, wyruszając po jakiegoś większego, dłuższego patyka. Gdy go znalazłam, wróciłam nad brzeg i wyciągnęłam go w stronę Cindy, która nasunęła na niego reklamówkę. Podeszłam jak najbliżej wody, wysuwając przed siebie kij i jednocześnie zanurzając reklamówkę. Natomiast Cindy kazałam czyhać na druzgotki z różdżką i pudłem. Chwilę to trwało, kiedy wymachiwałam kijem na boki, aż w końcu coś szarpnęło go spod wody. Momentalnie rzuciłam patyk na ziemię i przywołałam do siebie ślizgonkę. Spojrzałyśmy obie na wodę, ale była tak mętna, że za bardzo nie było widać co dzieje się pod nią. Stałyśmy tak parę sekund w ciszy, aż w końcu zaatakowało. Ale bynajmniej nie druzgotka, tylko wściekła Dafne, która z okrzykiem bojowym rzuciła się na moją partnerkę. Zwróciłam się w ich stronę, widząc jak jedna powala na ziemię drugą i zaczynają się szarpać za włosy, obrzucając przy tym wyzwiskami. Obserwowałam jak tarzają się  błocie i za bardzo nie wiedziałam co mam robić. Prawdopodobnie dlatego nie zauważyłam, jak coś złapało za moje włosy i z wielką siłą pociągnęło w dół, pod wodę. To działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam krzyknąć, a na moje nieszczęście, różdżka wyleciała mi z ręki. Nie nabrałam nawet powietrza. Ułamek sekundy później byłam już pod wodą, a kilka druzgotek ciągnęło mnie na dno.  Próbowałam nieudolnie się wyrywać, jednak kiedy udawało mi się wyswobodzić z uścisku jednej z nich, zaraz dopływała następna. Nie miałam jak się bronić. Wiedziałam, że to koniec. Mogłam się pożegnać z przyjaciółmi, z moimi ambicjami, z marzeniami. To był koniec. Zamknęłam oczy, pozwalając, by moje płuca wypełniły się wodą i poddałam się zupełnie naturze.

Draco
To zadanie było banalnie proste. Bez trudu złapaliśmy druzgotkę do zwykłej sieci rybackiej i w porę zamknęliśmy ją w pudle, zanim zdążyłaby nas pozabijać z wściekłości. Dodaliśmy jej trochę wody, żeby nie uschła na śmierć w pudle i po sprawie.
Wracaliśmy po kilku minutach roboty spokojnie łodzią do hangaru kiedy nagle usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk.
-Ty suko!
Zmarszczyłem brwi, wymieniając spojrzenia z Blaise’m, a ten po chwili wstał i zmrużył oczy, próbując dostrzec co dzieje się na brzegu.
-Ej stary, laski się biją. I Granger… O cholera, Granger! – wrzasnął nagle, po czym złapał gwałtownie za wiosło i zaczął szybko machać nim w wodzie. Zapytałem o co chodzi, ale nie odpowiedział mi, tylko kazał się pospieszyć. Więc pomogłem mu i w mgnieniu oka znaleźliśmy się z powrotem przy hangarze. Nie przejmując się zupełnie dokowaniem łodzi ani przypilnowaniem dzikiej bestii w przezroczystym pudełku, Blaise wyskoczył z łodzi i ruszył biegiem na brzeg, skąd dochodziły potworne przekleństwa. Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć za nim, ale uprzednio postawiłem pojemnik z druzgotką na stałym gruncie. Pobiegłem za Blaise’m, ale nie tak ochoczo jak on i akurat zauważyłem, jak ten ignorując kompletnie dwie tarzające się w błocie czarownice, nurkuje pod wodę. Nie trudno było się domyśleć, że ruszył za Granger, skoro zobaczyłem jej różdżkę, leżącą na trawie.
Cholerna szlama, zawsze musi wpaść w jakieś kłopoty.
-Hej, wy! – krzyknąłem, po czym pstryknąłem parę razy palcami, trzymając się w bezpiecznej odległości, żeby mnie czasem nie wybrudziły. Momentalnie zatrzymały się w miejscu i spojrzały na mnie.
-Dracuś. – bąknęła Dafne i od razu zeszła z drugiej dziewczyny, próbując ułożyć swoje brudne od błota włosy. Skrzywiłem się na sam ten widok. Co prawda nie pierwszy raz laski się o mnie biły, ale no kurde. Nie kosztem tonącej Granger, mimo wszystko.
-Co wy odpier… - zacząłem, ale usłyszałem chlupnięcie, więc od razu rzuciłem się do Blaise’a i zabrałem od niego bladą dziewczynę. Razem z nim ułożyliśmy ją na ziemi.
-Nie oddycha. – powiedział mulat, trzęsąc się jednocześnie z zimna. Woda skapywała z jego włosów na twarz gryfonki. Jedna z dziewczyn pisnęła z tyłu, ale spojrzałem na nią morderczym wzrokiem, więc od razu się zamknęła. Co za idiotki, idealny moment sobie wybrały na urządzanie bijatyk. Kiedy przeniosłem wzrok z powrotem na dziewczynę, Blaise już ją reanimował. Przełknąłem ślinę. Nie to, żebym był zestresowany, po prostu nie wyglądało to zbyt dobrze. Była cała blada i zimna, już nie mówiąc o tym, że jej włosy zrobiły się takie… proste.
To było przerażające.
Szczerze mówiąc, mimo, że nienawidziłem Granger, to jednak wcale nie chciałem, żeby umierała. Zostałbym z tą całą sprawą z drzwiami i śmierciożercą w Hogwarcie sam. To znaczy wiadomo, że dałbym sobie radę bez niej. Ale no. No i nie miałbym komu uprzykrzać życia. Z bólem serca ale musiałem przyznać, że brakowałoby mi jej przemądrzałej miny i dziecinnej postawy, która tak mnie irytowała.
Dafne podniosła z ziemią jakąś kartkę.
-Smoku, to było w jej kieszeni. – powiedziała, wysuwając w moją stronę papier, który właściwie od razu rozpoznałem.
-Wezmę to. – odparłem tylko ze spokojem i schowałem mapę do kieszeni swojej szaty.  Przynajmniej będę miał jakąś pamiątkę po Granger. Jak dobrze, ze nie muszę jej ratować. Nie muszę jej dotykać, szczególnie tą częścią twarzy, którą nigdy nie chciałem jej dotknąć.
Usłyszałem nagle jak dziewczyna zaczęła się krztusić i poruszyła się gwałtownie.
-Ha! – krzyknął Blaise, szczęśliwy biorąc ją w ramiona, śmiejąc się przy tym histerycznie, podczas gdy ona wciąż wypluwała wodę z płuc, zbyt zdezorientowana, żeby odpowiednio zareagować. Na przykład odepchnięciem go od siebie.
 Już myślałem, że mi ulżyło, kiedy wtedy zobaczyłem druzgotkę, lecącą w powietrzu prosto na Blaise’a z wyciągniętymi długimi łapskami. W ogóle nie wiedziałem, że one mogą sobie tak wyskakiwać z wody i rzucać się na ludzi. Szybko złapałem swoją różdżkę i wypowiedziałem pierwsze zaklęcie, które przyszło mi do głowy.
-Immobulus!
Cieniutki, niebieski płomień wystrzelił w stworzenie, znacznie spowalniając jego ruchy. Sięgnąłem do przyjaciela, żeby go odsunąć na bok, ale wtedy przede mnie rzuciła się Cindy z niewidzialnym pudłem, chwytając bez problemu do środka druzgotkę. Zamknęła pojemnik i spojrzała na mnie z dumą, uśmiechając się szeroko.
Co swoją drogą wyglądało okropnie, biorąc pod uwagę, że ona sama wyglądała jak siedem nieszczęść.
-Żeby było jasne. Nie chcę was obu więcej widzieć w moim dormitorium. – oznajmiłem, mierząc palcem w Cindy, a potem w Dafne, po czym odwróciłem wzrok na Granger, leżącą w ramionach Blaise’a. Uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.

Hermiona
Postanowiliśmy nic nie mówić o tym, co się wydarzyło. I tak pewnie nic by z tym nie zrobili. Spędzilibyśmy tylko kilka zbędnych godzin w skrzydle szpitalnych, wszyscy patrzyliby na mnie jak na ofiarę losu. Poza tym nie sądzę, żeby Blaise chciał się przyznawać, że ratował szlamę. Co prawda nie był on taki jak Malfoy no i generalnie ta cała bariera krwi znacznie się obniżyła po wojnie, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Reputacja zawsze była ważna dla ślizgonów. No i oczywiście Dafne i Cindy również były za tym, żeby nie przyznawać się, że tak naprawdę to one nawzajem obsmarowały się błotem, a nie zostały zaatakowane przez druzgotki, tak jak opowiadały znajomym.
Mimo wszystko byłam bardzo słaba po wszystkim co się wydarzyło, więc zrezygnowałam ze śniadania. Pozwoliłam Cindy zanieść naszą druzgotkę na miejsce zbiórki a chłopakom odprowadzić się do dormitorium. Kątem oka widziałam, że Blaise też był wykończony. Nie wiedziałam co dokładnie się wydarzyło pod wodą, wiem tylko, że za mną skoczył. A potem tylko moment kiedy otworzyłam oczy, a ci dwaj stali nade mną.
Malfoy zaprowadził nas do swojego salonu, gdzie od razu rzuciliśmy się oboje na kanapę. Nawet nie miałam siły powiedzieć, że wolałabym pójść do siebie, w końcu miałam niedaleko. Pan arystokrata nie zdradzał oczywiście żadnych emocji na twarzy, a nawet unikał kontaktu wzrokowego. Ale jednak wiedziałam, że się przejął w momencie, kiedy przykrył nas oboje kocami.
-Przyniosę wam coś do jedzenia. – burknął jeszcze niechętnie i nie zaszczycając nas choćby jednym spojrzeniem, wyszedł z dormitorium. Zerknęłam kątem oka na Blaise’a, leżącego naprzeciwko mnie, który prawdopodobnie zdążył już zasnąć, po czym rozejrzałam się wokół. Było zadziwiająco czysto, jak na pokój faceta. No i wszędzie unosił się przepiękny zapach jego perfum, który od razu sprawiał, że robiło mi się gorąco. Mimo to, przykryłam się szczelniej kocem i zwinęłam w kłębek. Wciąż nie docierało do mnie to, co się wydarzyło. Czy ja umarłam?
Czułam się jakoś tak… pusto. Nie byłam ani przerażona, ani szczęśliwa. Nie czułam ulgi, czy zdenerwowania. Nie czułam nic. Być może było to spowodowane dziwną, przytłaczającą pogodą, a może tym, że wszystko działo się zbyt szybko, żebym mogła to świadomie zarejestrować.
W końcu porzucając natłok myśli, pozwoliłam sobie odejść w objęcia Morfeusza.
Gdy się obudziłam, mulata już nie było przy mnie. Jęknęłam cicho, podnosząc się do pozycji siedzącej i przejechałam dłonią po swojej twarzy. Musiałam wyglądać okropnie. Nawet nie chciałam dotykać swoich włosów, bo nawet czułam (paskudnie cuchnęły glonami), że są w opłakanym stanie. Gdy tylko przestało mi się kręcić w głowie, wstałam z zamiarem odejścia do swojego dormitorium, ale wtedy drzwi się otworzyły i wszedł przez nie Malfoy. Spojrzał na mnie na ułamek sekundy i wtedy też zauważyłam, ze faktycznie się martwił. Miał taki zakłopotany wyraz twarzy, zupełnie jakby miał 15 lat i nie wiedział co ma robić ze swoim życiem. Jednak niemal od razu jego wyraz twarzy zmienił się w tę samą, niewzruszoną minę dorosłego Pana Gwiazdy. Rzucił w moją stronę jabłko, a ja złapałam je i usiadłam z powrotem na kanapie.
-Gdzie Blaise? – zapytał krótko, rozpalając ogień w kominku machnięciem różdżki. Ugh, wciąż mu zazdrościłam tej umiejętności.
-Nie wiem. Jak się obudziłam, to już go nie było. – odparłam, a on tylko kiwnął głową i nalał sobie whisky do szklanki, po czym usiadł na fotelu naprzeciwko mnie, opierając się łokciem o kolano. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, kiedy patrzył na mnie w taki sposób, jakby zaglądał do mojej duszy, a ja zaczęłam się niespokojnie wiercić. Atmosfera dziwnie zgęstniała. Nie wiedziałam, czy mam wyjść, czy zostać, czy coś powiedzieć, czy może lepiej się nie odzywać. Totalnie nade mną dominował, nawet nic nie robiąc. Było to na swój sposób niesamowite. Mogłabym patrzyć na niego w ciszy przez całą wieczność i nigdy by mi się to nie znudziło. Przez moment czułam się tak, jakbyśmy byli sami na całym świecie. Tylko ja i on. W mojej głowie pojawiła się przerażająca chęć bycia tylko jego. Którą oczywiście niemal od razu odrzuciłam od siebie.
-Pijesz od samego rana? – zapytałam w końcu, widząc jak pociąga spory łyk ze szklanki.
-Alkohol mi pomaga. – odpowiedział spokojnie, a ja z zaciekawieniem uniosłam brwi.
-W czym?
-Nieważne.
No tak, to było oczywiste, że przecież mi nie powie. Po co miałby to… Kurwa mać, mapa!
Nagle zerwałam się z kanapy, obmacując się po tylnych kieszeniach spodni, a potem po przednich, a potem po wszystkich kieszeniach swojej szaty, ale nie było jej nigdzie. A co, jak przepadła w jeziorze? Harry mnie zabije!
Usłyszałam chrząknięcie, więc spojrzałam na blondyna, który trzymał w ręce dobrze znany mi pogięty materiał. Odetchnęłam z ulga i sięgnęłam po mapę, ale chłopak zręcznie odsunął rękę z papierem, patrząc na mnie z błyskiem w oku. Westchnęłam zrezygnowana i spojrzałam na niego, jakby był idiotą.
Którym był.
-Serio Malfoy? Czego chcesz? To moje.
-Technicznie rzecz biorąc, to Pottera.
-Nie denerwuj mnie.
Uniósł brwi, uśmiechając się ironicznie.
-Nie takim tonem Granger. Oddam ci mapę, pod warunkiem, że dostaniesz szlaban.
Co…?
-Jaki szlaban? O czym ty mówisz?! – zapytałam rozwścieczona, otwierając szeroko oczy. Nigdy nie dostałam szlabanu. Nigdy! A ten dupek doskonale o tym wiedział.
-McGlonojad oznajmiła na śniadaniu, że podpisano porozumienie ze szkołami w Durmstrangu i Beauxbatons. Co oznacza, że nasi czarodzieje pojadą do nich i oni do nas. Wszyscy uczniowie. W ramach integracji czy czegoś tam. A to jest idealna szansa żeby wejść do tego… czegoś i na spokojnie w końcu ogarnąć o co w tym wszystkim chodzi.
-Wciąż nie rozumiem do czego zmierzasz Malfoy.
-Eh. Ta stara zrzęda oznajmiła, że osoby które dostaną szlaban, nie pojadą do Durmstrangu. Wyjazd jest we czwartek. To oznacza Granger, że masz 3 dni na dostanie szlabanu, żeby zostać w Hogwarcie.
Zamrugałam parę razy, nie do końca wierząc w to, co mówi. Cała szkoła w Durmstrangu? Tak po prostu? Wiedziałam, że ma rację, to idealna okazja. Idealna szansa, żeby rozwiązać zagadkę. Ale ja nie miałam pojęcia, jak mam zdobyć szlaban. Nie chciałam wcale go zdobywać. To byłaby hańba dla mojej kujońskiej duszy, moja reputacja ległaby w gruzach… Ale wiedziałam, że są rzeczy ważne i ważniejsze.
Westchnęłam więc i powiedziałam niechętnie:
-Dobra.
Po czym wyrwałam mu z ręki Mapę Huncwotów. 



Króciutki, ale musiałam dla Was coś naskrobać. Wesołych Świąt :*