niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział 16



Dwa dni później siedzieliśmy znów na kamiennej posadzce, sącząc kawę z plastikowych kubków na wynos, którą przyniósł Malfoy z nowej „modernistycznej” knajpki w Hogsmade. Peleryna niewidka leżała obok mnie, a my czasem zamienialiśmy ze sobą parę słów, w których nie było ani krzty złośliwości. Co prawda było to tylko jedno czy dwa słowa na parę minut, ale dla mnie to i tak duży postęp naszej znajomości. Miałam wrażenie, że to, że zostaliśmy „sami” w Hogwarcie na tydzień sprawiło, że bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Większość czasu spędzaliśmy razem, chodząc na kawę do Hogsmade, siedząc razem przy śniadaniu (Malfoy codziennie pilnował, żebym coś zjadła), próbując znaleźć jakieś informacje odnośnie pokoju na siódmym piętrze w bibliotece czy przesiadując na zimnej posadzce w korytarzu, tak jak teraz. Musiałam przyznać, że lubiłam spędzać z nim czas. Codziennie rano miałam takie dziwne wrażenie, jakbym nie mogła się doczekać aż go zobaczę. Sama nie wiedziałam, czy była to ciekawość sama w sobie, w końcu chłopak był człowiekiem bardzo tajemniczym, czy może zaczynał mi się podobać. To właściwie nie było istotne. W końcu coś innego działo się w moim życiu i wcale nie chciałam wracać do smutnej rzeczywistości, która nas czeka kiedy jutro wrócą wszyscy z Durmstrangu. Byłam ciekawa, czy chłopak będzie się do mnie przyznawał przy ludziach, czy wrócimy do stanu rzeczy sprzed wycieczki.

Wśród wszechobecnej ciszy nasłuchaliśmy jakichkolwiek kroków już od ładnych kilku godzin, aż w końcu się udało. Usłyszeliśmy pospieszny, ale cichy stukot butów. Czym prędzej odstawiliśmy kubki po kawie i zarzuciłam na nas oboje pelerynę. Było trochę pod nią ciasno, więc minęło parę sekund przepychanek, zanim udało nam się dojść do jakiegoś porozumienia. Adrenalina zabuzowała w moich żyłach, kiedy zerknęłam przelotnie na Malfoya. Popatrzył na mnie poważnie, ale widać było jego równoczesne podekscytowanie w oczach. Stukot był coraz głośniejszy, a z każdym dźwiękiem czułam jak moje serce zaczyna mocniej bić. W końcu pojawiła się jakaś postać i już miałam ruszyć w jej stronę, gdy nagle chłopak złapał mnie kurczowo za przedramię. I całe szczęście to zrobił, bo zamiast tajemniczej zakapturzonej postaci przed nami pojawił się Filch. Oboje wstrzymaliśmy powietrze, stojąc sztywno obok siebie. Jakiś metr naprzeciwko stał mężczyzna, rozglądając się ze zmrużonymi oczami. Trwało to kilka sekund, aż w końcu bąknął pod nosem jakieś przekleństwo, podszedł do miejsca, w którym wcześniej siedzieliśmy i podniósł kubki po kawie ze zniesmaczoną miną.
Cholera jasna, kompletnie zapomniałam o tej kawie.
Jednak on tylko rozejrzał się znów powoli aż w końcu odwrócił się w przeciwną stronę i trzymając kubki w rękach odszedł. Odetchnęłam dopiero, gdy zniknął za zakrętem. Spojrzałam na Malfoya i już miałam coś powiedzieć, ale zabłysło między nami zielone światło i odwróciliśmy się gwałtownie w stronę drzwi. Zakapturzona postać zdążyła się już bezszelestnie przemieścić na drugą stronę kamiennej ściany, więc podążyliśmy jak najszybciej za nią.
Nie mogliśmy ryzykować otwieraniem samodzielnie drzwi, bo nie mieliśmy pojęcia, czy wewnątrz nie słychać kiedy ktoś wchodzi do środka. A jeśli tak, to automatycznie bylibyśmy zdemaskowani.
Kiedy drzwi zamknęły się za nami, zerknęłam na chłopaka, czując, jak serce wali mi jak szalone.
To naprawdę się działo! W końcu dowiemy się kim jest ten człowiek i co tutaj robi.
Blondyn zerknął na mnie z góry i kiwnął nieznacznie głową, jednak jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Podziwiałam go za ten wewnętrzny spokój, jaki mógł osiągnąć w każdej sytuacji.
Złapałam go za rękę, nie mając na myśli żadnego romantycznego gestu, zresztą byłoby to nie na miejscu w obecnej sytuacji. Zrobiłam to, żeby było nam wygodnie się przemieszczać pod peleryną. No i właściwie to trochę się bałam. Na szczęście Malfoy nie wyrwał ręki, a nawet w ogóle nie zareagował, więc odetchnęłam z ulgą, czując się bezpieczniej trzymając jego dłoń. Podeszliśmy do progu, decydując się na nie wchodzenie do środka bordowego pokoju, bo byłoby to zbyt ryzykowne. Zresztą między pomieszczeniem właściwym a przechodnim nie było drzwi, więc bez problemu mogliśmy zobaczyć całe wnętrze. Mężczyzna stanął przed lustrami i wyciągnął różdżkę. Machnął nią w stronę trzech luster, szepcząc przy tym jakieś słowa, a chwilę potem usłyszeliśmy głos.
-Dłużej się nie dało? – ktoś zapytał, ale nie potrafiłam rozpoznać go po głosie. Musieliśmy przejść z drugiej strony wejścia do pokoju, żeby po przekątnej zobaczyć lustra. I wtedy w lewym lustrze zobaczyliśmy jakiegoś mężczyznę w czarnej szacie. Był łysy, średniego wzrostu, około czterdziestki. Kręcił na palcach różdżką, sprawiając wrażenie wyluzowanego, ale spojrzenie miał bardzo surowe. Zmarszczyłam brwi, starając się rozpoznać człowieka, ale nie miałam pojęcia kim był. W przeciwieństwie do Malfoya, który nieznacznie ścisnął moją dłoń. Zerknęłam na jego twarz, ale nie patrzył na mnie, tylko przed siebie. Specjalnie na mnie nie spojrzał, a ja nie mogłam ryzykować zdemaskowania i odezwać się do niego. Ostatecznie zignorowałam to i wróciłam do obserwowania sytuacji. Równie dobrze mogę dowiedzieć się później, już na spokojnie.
-Głupi woźny pokrzyżował moje plany. – odezwał się mężczyzna z pokoju, a ja wstrzymałam oddech, czując jak prąd przechodzi wzdłuż mojego kręgosłupa. Czyli Malfoy miał rację co do Winsleta. Ale jakim cudem nie było go widać na Mapie Huncwotów?
-Jakieś postępy? – zapytał mężczyzna po drugiej stronie lustra, a Winslet ściągnął kaptur, wzdychając teatralnie. Nie widzieliśmy jego twarzy, bo stał do nas tyłem, ale nie musieliśmy tego zobaczyć, by wiedzieć, że to na 100% był on.
Ale przecież nie było widać Mrocznego Znaku na jego ręce, jakim cudem więc otworzył drzwi?
 JAKIM CUDEM W OGÓLE O NICH WIEDZIAŁ?!
-Pracuję wciąż nad akromantulami. Te stworzenia potrafią być tak nieposłuszne… Ale mam znajomego genetyka, który wciąż prowadzi eksperymenty i jesteśmy już naprawdę blisko.
-Doprawdy, Macnair, zajmij się już tymi olbrzymami, bo wszystko opóźniasz. – wysyczał mężczyzna, ale Winslet go zignorował.
Chwila, Macnair? O co tutaj w ogóle chodzi?
-A jak tam sytuacja w Azkabanie, Bellatrix? – zapytał, zamiast odpowiedzieć mężczyźnie z lewej i spojrzał na lustro po prawej, w której pojawiła się postać, główna bohaterka całego koszmaru, jaki przeżywam codziennie w nocy.
Zamarłam, czując jak krew odpływa mi z twarzy. Rozluźniłam uścisk dłoni chłopaka, mając wrażenie, że zaraz zemdleję, ale Malfoy w porę objął mnie w talii, podtrzymując w pionie. Gdybym tak teraz runęła na ziemię, to pewnie zostałabym uśmiercona na miejscu. Ale nie mogłam o tym teraz myśleć, bo wpatrywałam się tępo w kobietę, która uśmiechała się szeroko i przekręcała głową to na prawą, to na lewą stronę. W uszach zaczęło mi piszczeć, ale usłyszałam gdzieś wewnątrz mojej głowy cichy głos lewej półkuli, żebym wzięła się w garść.
-Opanowana. – powiedziała – Wszyscy jesteśmy w kryjówce, Rookwood pracuje teraz nad operacją DG, a reszta nad DT. Jednak czas nas goni, Macnair. Tik tak… - zaśmiała się histerycznie.
-Mam nadzieję, że nikt w Hogwarcie się nie zorientował co wyprawiasz. To już za długo trwa, Macnair, musisz się wziąć poważnie do roboty. – usłyszałam dobrze znany mi głos, który rozpoznałabym wszędzie. Spojrzałam jeszcze bardziej przerażona i zaskoczona na Lucjusza Malfoya, który stał po drugiej stronie środkowego lustra.
LUCJUSZA MALFOYA.
-Do końca przyszłego tygodnia będzie wszystko gotowe. – zapewnił Winslet, kłaniając się nieznacznie – Jak wygląda sytuacja z Draconem?
Zamrugałam kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
Nagle ocknęłam się ze zszokowanego transu, w jednej sekundzie wyrwałam się chłopakowi i wymierzyłam w niego różdżką. Nie mogłam odsunąć się zbyt daleko, bo wtedy wyszłabym spod peleryny.
Moje serce w momencie rozpadło się na milion kawałków. Całe zaufanie które zdążył przez ostatnie miesiące zyskać zniknęło w jednej sekundzie.
Na litość boską, Hermiona, jak mogłaś zaufać Śmierciożercy?!
-…Tik tak…
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jaka byłam głupia. Jak naiwnie pozwoliłam mu kontrolować wszystko, co odkrywałam. Szpiegował mnie i to w tak oczywisty sposób, że byłam wściekła na siebie, że tego nie zauważyłam. Chłopak dopiero po chwili na mnie spojrzał i zauważył, że mierzę w niego różdżką. Widziałam błysk strachu w jego oczach, kiedy popatrzył mi prosto w oczy, przez moment sprawiając, że poczułam się niekomfortowo. Ale nie mogłam mu ulec, więc poprawiłam swoją pozę i wysunęłam jeszcze dalej różdżkę, dotykając nią jego brody. Chłopak powoli uniósł ręce do góry, kręcąc powoli przecząco głową, dając mi znak, żebym tego nie robiła. Poczułam się jak mała, bezbronna dziewczynka, która po raz pierwszy została zraniona przez brutalny świat. Dlaczego nie uczę się na błędach, dlaczego byłam taka głupia i wciągnęłam siebie w to wszystko?
Staliśmy tak jeszcze przez parę minut, a ja zastanawiałam się przez ten cały czas jak to wszystko zrobię. Kiedy tylko stąd wyjdziemy, będę musiała go rozbroić, a potem co? Żadnych nauczycieli nie było w Hogwarcie poza Winsletem i Snape’m. Wiadomo, że temu pierwszemu nie mogłam ufać, ale drugi też pewnie był w to zamieszany. Do jutra będę musiała go jakoś przetrzymać w szafie, a potem wszyscy wrócą i pójdę powiedzieć o całej sytuacji McGonnagal.
Zobaczyłam kątem oka, że Winslet z zarzuconym kapturem na głowę zmierza ku wyjścia. Opuściłam więc rękę z różdżką i pociągnęłam Malfoya za sobą. Wyszliśmy na korytarz zaraz za Winsletem, ale oczywiście nie poszliśmy za nim, tylko czekaliśmy aż odejdzie. Właściwie Malfoy nawet nie protestował. Gdy tylko przestaliśmy słyszeć jego kroki w oddali, zerwałam z siebie pelerynę niewidkę, odsunęłam się na bezpieczną odległość i wymierzyłam w niego na nowo różdżką.
-Ty zdrajco. – syknęłam.
Chłopak znów uniósł ręce w obronnym geście i zrobił krok w moją stronę.
-Ani kroku dalej! – krzyknęłam, nieco spanikowana, bo wiedziałam, że w walce arystokrata bez większych trudności by mnie pokonał.
W końcu był z zawodu zabójcą, prawda?
-Okej. Dobra. Nie ruszam się. – stanął w miejscu i spojrzał na mnie niepewnie.
Nastąpiła cisza. Za bardzo nie wiedziałam jak mam to zrobić, żeby nie oberwać od niego Avadą. Przełknęłam więc ślinę i ścisnęłam mocnej różdżkę.
-Granger, posłuchaj. – zaczął, ale przerwałam mu niemal natychmiast.
-Nie odzywaj się! – krzyknęłam, czując, jak mój głos się łamie.
Nawet nie myślałam o Bellatrix, o Winslecie. Myślałam tylko o mojej osobistej porażce, jaką było zaufanie Malfoyowi. Boże, spędzałam z nim tyle czasu. O zgrozo, nawet zaczynałam tego zdrajcę lubić! Jak mogłam być tak głupia, przecież to oczywiste, że z nimi współpracował.
Zignorował jednak mój rozkaz, znów się odzywając.
-Nie mam z tym nic wspólnego. Przysięgam.
-Twoje przysięgi są nic nie warte. – wysyczałam.
-Złożę Wieczystą Przysięgę. – powiedział poważnie, robiąc jeszcze jeden krok w moją stronę.
Spojrzałam na niego zdziwiona i powoli opuściłam rękę z różdżką, wciąż jednak trzymając ją w gotowości.
-Nie mamy Gwaranta.
Malfoy wyciągnął różdżkę, na co zareagowałam od razu podniesieniem swojej i zacisnęłam szczękę.
Nie zawaham się jej użyć.
Nie zawaham się.
Spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem, znów unosząc ręce.
-Hermiona, proszę.. – powiedział cicho, a mnie totalnie wmurowało. Po ciele przeszedł mi dreszcz, a ja wpatrywałam się w niego dziwnym spojrzeniem. Powiedział do mnie po imieniu. I to brzmiało tak.. ładnie z jego ust.
Rany boskie, o czym ty myślisz, ten idiota z tobą pogrywa!
Jednak on zdążył już machnąć różdżką, bynajmniej nie w moją stronę, tylko w pustą przestrzeń. Między nami pojawił się jakiś chłopiec, którego kojarzyłam z Wielkiej Sali, więc wiedziałam, że był jedną z osób, które zostały w Hogwarcie na czas wyjazdu do Durmstrangu. Spanikowany spojrzał na mnie, z różdżką skierowaną wMalfoya i na niego samego, który patrzył się na dzieciaka z mordem w oczach.
-Co się dzieje? – pisnął, wycofując się pod ścianę.
-Widziałeś kiedyś Przysięgę Wieczystą? – zapytał blondyn, a dzieciak pokiwał niepewnie głową. Ta, ciekawe gdzie to widział – Będziesz Gwarantem.
-Yy… – wymamrotał coś pod nosem i pokiwał twierdząco głową przerażony, chociaż widziałam, że ewidentnie nie chciał tego robić.
-Ale Granger, chciałbym żebyś ty też coś przysięgła.
-CO?! – wybuchłam, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.
Mam żyć ze świadomością, że jak coś zrobię nie tak to natychmiast umrę?
-Musisz mi przysięgnąć, że nikomu o tym nie powiesz.
-O Przysiędze?
-O całej tej sytuacji. O tym, że mój ojciec jest w to zamieszany, o samym fakcie tego pokoju, o wszystkim.
-Nie ma mowy!
Malfoy westchnął.
-Tylko do czasu aż nie dowiemy się co planują. Proszę.
Milczałam.
-To jedyna opcja, żebyś naprawdę mi uwierzyła.
Spojrzałam na niego niepewnie.
-Ok. – powiedziałam, chowając różdżkę do kieszeni i wyciągając do niego prawą dłoń.
Malfoy spojrzał na moją rękę, wziął głęboki oddech i złapał mnie za przedramię.
Nie wierzę, że naprawdę to robię.
Chłopiec rzucił zaklęcie, a nasze ręce splotła złota nić. Spojrzałam na Malfoya, nie będąc pewna, czy to dobry pomysł. On jednak patrzył na mnie z jakimś takim… Ciepłem w oczach.
Odchrząknęłam.
-Przysięgnij, że nie masz i nie będziesz miał nic wspólnego z tym, co planuje twój ojciec i inni Śmierciożercy.
-Przysięgam. – powiedział bez zastanowienia i nić się rozświetliła – Przysięgnij, że nie powiesz nic na ten temat nikomu, a już w szczególności Potterowi. Do czasu aż dowiemy się o co chodzi.
-Właściwie dlaczego to jest dla ciebie takie ważne? – zapytałam, a on spojrzał na mnie ze złością.
-To jednak moja rodzina Granger. Przysięgnij.
Zmrużyłam oczy, ale ostatecznie uległam.
-Przysięgam.
Idiotka.
Nić zaiskrzyła, a po chwili zniknęła. Momentalnie puściłam jego rękę i odsunęłam się machinalnie o parę kroków do tyłu.
-To tyle?
Malfoy kiwnął głową i spojrzeliśmy oboje na chłopca, który patrzył na nas niezrozumiale.
-Co planują Śmierciożercy? – zapytał przerażony, ale nie powiedział nic więcej, bo Malfoy wymierzył w niego różdżkę.
-Obliviate. – szepnął i machnął w jego stronę różdżką. Chłopak po chwili popatrzył na nas tępym wzrokiem i zaczerwienił się po same uszy, rozglądając się pospiesznie wokół siebie.
-Co ja tu robię?
-Nie wiem, ty mi powiedz. – warknął do niego Malfoy tym swoim starym, wrednym tonem, a chłopak przestraszony uciekł w stronę schodów.
Spojrzałam na blondyna lekko przestraszona.
-Nic mu nie będzie. - odparł krótko – Muszę ci powiedzieć to co wiem. A dopiero teraz zacząłem łączyć fakty.
Jednak nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć, bo usłyszeliśmy przyspieszone kroki. Peleryna niewidka leżała gdzieś na podłodze, nie mieliśmy czasu jej podnieść. Byliśmy zaraz obok drzwi do tajemnego pokoju, a to mógł być Winslet. Spojrzałam na niego przerażona. Gdyby nas teraz zobaczył, domyśliłby się, że wiemy. A wtedy nie wiadomo, co by z nami zrobił.
Mnie pewnie by zabił.
Kroki były coraz bliżej, wszystko trwało może dwie sekundy. W ostatniej chwili chłopak podskoczył do mnie i popchnął mnie na ścianę, przyciskając swoje usta do moich. Przez moment byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co się dzieje. Dopiero kilka sekund potem się ocknęłam i czując napływającą falę ciepła odwzajemniłam pocałunek, przyciągając go za bluzkę bliżej siebie.
Nie było żadnego języka, ani nic z tych rzeczy, ale i tak było… Przyjemnie.
-Boże, znajdźcie sobie jakieś dormitorium. – usłyszeliśmy głos Filcha i oderwaliśmy się od siebie, patrząc na niego nieco zdziwieni. Byłam pewna że to Winslet słyszał nasze krzyki wcześniej i wrócił sprawdzić, czy ktoś go nie szpiegował, a przed nami znów stał Filch, który tak jak zwykle prychnął, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Malfoy wciąż stał z ciałem przyciśniętym do mojego. Przeniósł wzrok z miejsca, w którym stał woźny na mnie i przeszły mnie ciarki, kiedy zdałam sobie sprawę z tego co właśnie się wydarzyło. Powoli zerknął na moje usta i przez moment na nie patrzył w ciszy, a ja wciągnęłam powietrze. To było niesamowite, jak on jednym spojrzeniem potrafił wywołać u mnie takie emocje. Za każdym razem kiedy był blisko miałam ochotę przyciągnąć go jeszcze bliżej, mieć go tylko dla siebie, na zawsze. Ale wystarczyło jedno jego chamskie słowo i cała ta otoczka seksu znikała.
-Już się tak nie podniecaj Granger. – szepnął i zaśmiał się ironicznie, odsuwając się ode mnie.
No właśnie, tak jak teraz.

Chwilę później siedzieliśmy w dormitorium Malfoya po przeciwnych końcach kanapy i próbowaliśmy połączyć jakoś logicznie fakty.
-Mój ojciec wysłał mi list, że musimy porozmawiać. Odesłałem mu negatywną odpowiedź, ale w życiu bym nie pomyślał, że chodzi o coś takiego. Myślałem, że znowu jakieś sprawy związane z majątkiem, spadkobiercami itd. – wstał i podszedł do barku, wyciągając z niego alkohol.
-Ja nie piję. – powiedziałam szybko, nie chcąc bym znowu straciła nad sobą kontrolę.
-Daj spokój, Granger. Złożyliśmy Wieczystą Przysięgę, trzeba to uczcić. – odparł, puszczając mi oczko i nalał trochę whisky do szklanek, podając mi jedną z nich. Skrzywiłam się i niechętnie zabrałam od niego szkło, wiedząc, że i tak nie ma sensu z nim dyskutować.
-Potem przez jakiś czas się nie odzywał aż w końcu pojawił się holograficznie w moim dormitorium, znów nalegając, żebyśmy porozmawiali. A ja znów go spławiłem. Przypuszczam, że chciał mnie wciągnąć w.. cokolwiek oni tam planują.
-Później już się nie odzywał?
-Nie. – zaprzeczył, biorąc łyka substancji, a ja poszłam w jego ślady – Ale myślę, że niedługo znów będzie próbował.
-No dobrze, ale co tam robiła Bellatrix?
-Czytaliśmy artykuł o Azkabanie, pamiętasz? Musiała w jakiś sposób się stamtąd wymknąć, ale z tego co mówiła prasa, nikt z więźniów nie uciekł.
Przełknęłam ślinę. Miałam tylko nadzieję, że nie zapyta dlaczego tak dziwnie zareagowałam na jej obecność.
Malfoy westchnął i przejechał dłonią po włosach.
-Ten łysy typek to Jugson, również Śmierciożerca. Miałem raz w życiu nieprzyjemność z nim rozmawiać, ale był nisko w hierarchii u Voldemorta, więc nie wiem dlaczego akurat jego zobaczyliśmy dzisiaj.
I wtedy przypomniałam sobie naszą ucieczkę przed Śmierciożercami w Departamencie Tajemnic.
-On chyba był jedną z osób, które walczyły z nami w Ministerstwie, gdy Voldemort chciał zabrać przepowiednię. – powiedziałam, pamiętając już przez mgłę całe to wydarzenie.
-Możliwe. – odparł tylko, wpatrując się w ścianę ze zmarszczonymi brwiami.
Popatrzyłam na niego chwilę, korzystając z okazji, że nie morduje mnie wzrokiem i wzięłam spory łyk whisky.
-Ok. A Winslet? Kojarzysz go?
-Zupełnie nie. Jeżeli jest Śmierciożercą, to musiał być naprawdę na samym dnie, bo kompletnie nie wiem kim jest ten człowiek. Zresztą McGonnagal w życiu by go nie przyjęła na stanowisko nauczyciela. Musiał zrobić coś, co sprawiło, że ma czyste akta.
-No i nie ma Mrocznego Znaku.
-No właśnie. Będę musiał to sprawdzić w bibliotece, ale nie sądzę żeby była realna możliwość zasłonięcia tatuażu.
Westchnęłam.
-Bellatrix – wypowiedziałam to imię z trudem – mówiła coś o DT i DG. Wiesz o co może chodzić?
Malfoy postukał palcem w szklankę, zastanawiając się przez parę sekund, aż w końcu wzruszył ramionami.
-Nie mam pojęcia. Ale myślę, że jestem w stanie to rozgryźć.
I wtedy pomijając całą tą sytuację, zdałam sobie sprawę z tego, że muszę dzisiaj tutaj spać.
Jak tylko myślałam o Bellatrix, przechodziły mnie ciarki. Nie będę w stanie zasnąć dzisiejszej nocy sama ze świadomością, że ta kobieta może nie tylko pojawić się w moich snach, ale stanowiła teraz też realne zagrożenie. Nie byłabym w stanie się obronić, zdawałam sobie świetnie sprawę z tego, że strach by mnie sparaliżował, dlatego musiałam działać już teraz. Wiedziałam jednak, że nie mogłam tak po prostu sobie tutaj zostać.
Zerknęłam na pustą szklankę po substancji i przełknęłam z trudem ślinę, po czym przeniosłam wzrok na chłopaka, unosząc szkło w górę.
-To co, jeszcze po jednym? – zapytałam z szerokim uśmiechem.

Kilka drinków później byłam już względnie wstawiona, więc wiedziałam, że wszystko idzie w dobrą stronę. Byle bym nie przeholowała, ale nie sądzę by do tego mogło dojść. Popatrzyłam na niego przez moment, jak siedzi zamyślony, co jakiś czas mierzwiąc sobie fryzurę.
Złożyłam dzisiaj Wieczystą Przysięgę.
Dlaczego w ogóle dałam się w to wciągnąć? Czyżbym desperacko chciała móc ufać chłopakowi i chciałam żeby on ufał mi? Ale musiał mi ufać. I musiało mu zależeć na tym, żebym nie uwierzyła w to, że mógłby mieć złe zamiary. W końcu to on chciał przysięgać. Nawet użył mojego imienia, co dla zwykłego człowieka może się wydawać naturalne i nie byłoby w tym niczego niesamowitego, ale nasza relacja cała była daleka od pospolitości. Wypowiedzenie mojego imienia było więc dla mnie tak zaskakujące, jakby powiedział mi, że mnie kocha.
Zaskakujące, a jednocześnie miłe.
Byłam ciekawa co siedzi w jego głowie, dlaczego jego zachowanie w stosunku do mnie się tak zmieniło.
-Pamiętasz jak powiedziałeś mi, że tak naprawdę ci ufam? – usłyszałam własne słowa wypływające z moich ust i spojrzałam na niego, nie do końca kontrolując swoje działania.
Przytaknął tylko nieznacznie, zaciekawiony moim pytaniem.
-Ty też nie jesteś taki trudny do rozgryzienia, tylko trzeba pozwolić ci się otworzyć. – powiedziałam, przysuwając się bliżej niego, a on zerknął na mnie podejrzliwie – Ty chcesz, żebym ci ufała. Z jakiegoś powodu zależy ci na tym, dlatego tak bardzo chciałeś, żebym ci uwierzyła, że nie masz nic wspólnego z tym, co robi twój ojciec. I sam też mi ufasz. Co w ogóle wydaje mi się abstrakcyjne, bo jeszcze parę miesięcy temu byliśmy w stanie się pozabijać z nienawiści.
Patrzył na mnie z dziwnym, nieodgadnionym spojrzeniem, a ja przysunęłam się jeszcze bardziej tak, że był już na wyciągnięcie ręki.
-Tak naprawdę masz wielkie serce, tylko chyba boisz się, że ktoś to zauważy, dlatego przedstawiasz siebie jako takiego zimnego, nic nie czującego Malfoya. Ale ty nie jesteś Malfoyem. Jesteś Draco. – powiedziałam, patrząc mu w oczy i dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową w okolicę serca.
-Dzisiaj sam mi pokazałeś, że mimo tego jaka twoja rodzina jest, jednak nie chcesz ich skrzywdzić i się o nich troszczysz, dlatego kazałeś mi składać przysięgę. Nie wiem, może dopiero teraz się zmieniłeś po wojnie, a może zawsze byłeś taki, tylko zakładałeś codziennie maskę, która sprawiała, że się wszyscy ciebie bali, ale tak naprawdę jesteś wrażliwym mężczyzną.
Nie reagował na to co mówię, tylko patrzył na mnie, a ja właściwie nie byłam w stanie odgadnąć jakie emocje przedstawia jego twarz. Nie odtrącił mnie jednak. Ani nie powiedział, żebym się zamknęła, nie wstał i nie odszedł. Wciąż tu był, mimo że mówiłam rzeczy, które mogły go przestraszyć. Może on potrzebował właśnie tego, żeby ktoś mu uświadomił, że tak naprawdę jest dobrym człowiekiem, tylko nieco zagubionym.
-To – mówiłam dalej, pokazując jego przedramię, gdzie widniał Mroczny Znak – wcale nie świadczy o tym, że jesteś zabójcą. Wszystko zależy od perspektywy. Kiedy zobaczyłam ten tatuaż, sama miałam o tobie najgorsze zdanie. Ale teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie miałeś zbyt wielkiego wyboru. Albo ktoś zginie z twoich rąk, albo zginiesz ty sam. To świadczy o tym, że jesteś silny psychicznie, bo przetrwałeś to i jednak jesteś tutaj, ze mną. A nie po drugiej stronie lustra razem ze swoim tatą.
W sumie to nie wiem dlaczego to wszystko mówiłam, chyba byłam tak pijana, że nie wiedziałam za bardzo co robię. Zakręciło mi się w głowie i położyłam się obok niego, przesuwając go trochę w bok.
-Możesz sobie mówić co chcesz – kontynuowałam – Możesz myśleć, że nie zasługujesz na szczęście. Ale to nieprawda. Zasługujesz na nie, jedyne co musisz zrobić to się na to szczęście otworzyć.
Zapanowała długa cisza. Przez moment było słychać tylko nasze oddechy, aż w końcu Draco westchnął, po czym objął mnie ramieniem i przytulił lekko do siebie. Kolejny niespodziewany gest. Nie powiedział nic, nie odezwał się ani słowem, bo wiedział, że mam rację. Przycisnęłam policzek do jego klatki piersiowej i zamknęłam oczy, wiedząc że to moja jedyna szansa, żeby zasnąć w jego towarzystwie. Wiedziałam, że jutro wszyscy wrócą i już nic nie będzie takie samo jak teraz.
Dzisiejszy wieczór był prawie jak noc przed końcem świata.
I właściwie musiałam przyznać, że cieszyłam się, że spędzę ją z nim.




Goldmayer uśmiechnął się do pozostałych dziewięciu strażników z drugiego końca stołu i uniósł kielich z czerwonym winem z chęcią wniesienia toastu. Mężczyźni poszli w jego ślady, nie wiedząc, że za parę godzin trucizna rozprzestrzeni się w ich krwi i stracą przytomność na kilkanaście minut. Goldmayer był jednym z dziesięciu strażników, którzy wraz z Dementorami  pilnowali najniebezpieczniejszych więźniów świata magicznego. Był, jak zresztą oni wszyscy, zaufanym podopiecznym Ministerstwa, jednak nikt nie wiedział, że parę miesięcy temu, gdy miał wyjechać na urlop do Szkocji, tak naprawdę był torturowany przez trzech Śmierciożerców w lochach. Wyprali mu mózg, wyczyścili pamięć i kiedy Goldmayer wrócił do Azkabanu pełnić służbę, był już tylko marionetką w rękach Lucjusza Malfoya. Bo to Lucjusz Malfoy znalazł tajne akta, w których widniały informacje na temat możliwości wskrzeszenia dowolnej osoby na ziemi. A że Lucjusz był tak oddany Czarnemu Panu, zresztą podobnie jak setki innych Śmierciożerców, którzy wciąż wyczekiwali powrotu ich władcy, postanowił trzymać się ściśle tajnych wskazówek i dokonać niemożliwego. Do tego jednak potrzebował swoich najbardziej zaufanych „kolegów po fachu”. Stety lub niestety, padło na Goldmayera, który odpowiadał za uwolnienie z więzienia najważniejszych osób dla całej operacji.
Gdy tylko strażnicy stracili przytomność, do fortecy weszli Śmierciożercy. Goldmayer nie mógł ryzykować, że Ministerstwo go zdemaskuje, więc otruł również siebie.
Do celi Bellatrix wszedł mężczyzna, który sam zgłosił się na ochotnika, by zastąpić kobietę w więzieniu, podobnie jak inni. W imię chorej idei swojego autorytetu byli w stanie poświęcić życie, byleby tylko Voldemort mógł znów żyć. Mężczyzna uwolnił niczego nieświadomą Bellatrix, po czym wypił eliksir wielosokowy i chwilę potem przybrał postać kobiety. Ona natomiast wyszła z celi, mijając po drodze nieprzytomnego strażnika i zgodnie ze wskazówkami, wstrzyknęła mu antidotum, które miało zadziałać za kilka minut. Mężczyzna w celi natomiast sam zakuł się w kajdany i czekał.
Czekał na śmierć, lub na powrót Voldemorta.
Eliksir wielosokowy miał zmodyfikowaną recepturę, ale mimo tego mężczyzna mógł pozostać w ciele czarownicy nie dłużej niż miesiąc. Pozostało mu tylko mieć nadzieję, że do tego czasu sprzymierzeńcy Voldemorta zdążą wykonać wszystkie pięć kroków w stronę wskrzeszenia ich pana. 


Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale obiecałam, więc wrzucam. PS: Przynajmniej już wiecie, dlaczego tytuł bloga brzmi Wieczysta Przysięga :D
Dopiero teraz tak naprawdę zacznie się akcja ;)

niedziela, 23 października 2016

Rozdział 15

A może tak zostawisz komentarz? :D

-------



Nagle coś wyrwało zeszyt z moich rąk, a mi momentalnie serce podskoczyło do gardła. Spojrzałam w górę i widząc, że czerwony notes fruwa swobodnie nad moją głową, warknęłam wściekle i zerwałam się na równe nogi, machając rękami na oślep.
-Przestań się ze mną bawić w gierki, Malfoy! – syknęłam, podążając za oddalającym się notesem. Myślałam żeby na niego skoczyć, ale wtedy mogłoby to się równać z runięciem o ziemię. Naprawdę nie było łatwo go złapać, kiedy miał na sobie pelerynę niewidkę. Biegłam za nim jak idiotka, z wyciągniętymi rękami przed sobą, słysząc tylko cichy chichot. W końcu jednak postanowiłam zaryzykować i się na niego rzucić, bo przecież inaczej nie miałam szans na to, żeby go dogonić. Przyspieszyłam więc do maksymalnej prędkości i odbiłam się stopami od ziemi. Cóż za ulgę poczułam, gdy moje palce zaczepiły się na czymś miękkim. Jednak jak w zwolnionym tempie mój uśmiech gasł, kiedy zamiast się zatrzymać, zaczęłam lecieć w dół. Spojrzałam z przerażeniem na mieniący się materiał w moich dłoniach i ułamek sekundy później poczułam nieprzyjemny ból całego boku ciała. Zamrugałam parę razy, zanim otrząsnęłam się z szoku i podniosłam wzrok na blondyna, który stał nade mną, trzymając w ręce pamiętnik i przyglądał mi się rozbawiony.
-Żyjesz? – zapytał, a ja posłałam mu piorunujące spojrzenie.
Wyciągnął dłoń w moją stronę, żeby pomóc mi wstać, ale odtrąciłam ją i podniosłam się o własnych siłach.
-Wisisz mi masaż. – bąknęłam, ściskając w rękach pelerynę niewidkę i wyrwałam mu z ręki pamiętnik.
-Z przyjemnością. – odparł zadowolony.
Popatrzyłam gwałtownie w jego stronę zdziwiona, że jego odpowiedź nie była ani złośliwa, ani ironiczna. On tylko uniósł ręce w obronnym geście i wzruszył ramionami.
-Co znowu?
Zmrużyłam oczy.
-Nic. Dziwnie się zachowujesz.
-Ja? Przypomnieć ci, jak się zachowywałaś na imprezie poprzedniej nocy? – zapytał, idąc za mną z powrotem pod ukryte drzwi.
-Nie chcę nic mówić, ale zachowywałeś się tak samo. A nawet gorzej. – powiedziałam lekko, chociaż w środku cała się trzęsłam. Sama nie wiedziałam, czy ze strachu, czy na wspomnienie o tym co się wtedy między nami wydarzyło.
Czy to znaczyło, że teraz o tym porozmawiamy? Nie byłam gotowa na tą rozmowę. Prawdę mówiąc, sądziłam, że nigdy do niej nie dojdzie.
-Dlaczego niby gorzej? – zapytał zaciekawiony, siadając obok mnie.
Blisko mnie.
Za blisko.
Właściwie stykaliśmy się biodrami.
Spojrzałam na niego, starając się odczytać na jego twarzy czy naprawdę chciał o tym rozmawiać, czy tylko ze mnie szydził, a może mnie sprawdzał?
Ale jak można się domyślić, jego twarz nie zdradzała żadnych prawdziwych emocji.
Westchnęłam i odrzuciłam włosy do tyłu, wskazując palcem na siny ślad na szyi.
-Dlatego.
Blondyn zaśmiał się krótko i dmuchnął lekko w to miejsce, powodując na mojej skórze gęsią skórkę. Później wskazał palcem moje odkryte przedramię, ale nie dotknął mnie.
-Widzisz Granger? Możesz zaprzeczać ile chcesz, ale swojego ciała nie oszukasz. – powiedział powoli, po czym posłał mi nieco rozbawione spojrzenie.
Chciał o tym rozmawiać!
-Ty oszukujesz nieustannie. – odparłam sucho, przenosząc wzrok na jego sylwetkę. Miał podwinięty sweter do łokci, a na lewym przedramieniu zobaczyłam Mroczny Znak, który znów wywołał u mnie dreszcz strachu. Przez parę sekund panowała między nami cisza.
-Granger. Spójrz na mnie. – usłyszałam jego poważny ton głosu i nieco zdziwiona podniosłam wzrok, obawiając się tego, co zobaczę. Ale nie wyglądał na złego. Bardziej na rozczarowanego.
-Ufasz mi?
-Nie. – odparłam od razu, na co zareagował przewróceniem oczami.
-Nieprawda. Wcale nie jesteś taka trudna do rozgryzienia. Tak naprawdę mi ufasz. Może cię przerażam, może przeraża cię to – uniósł rękę na chwilę do góry – ale mimo to tak naprawdę mnie lubisz. Nie siedziałabyś tutaj ze mną, gdyby było inaczej. Nie powiedziałabyś mi o tym – skinął głową w stronę ukrytych drzwi - Lubisz ze mną rozmawiać, nawet jeśli jest to tylko głupie dogryzanie sobie nawzajem. Widziałaś sama, co się stało wczoraj. Wczoraj twoje kujońskie oblicze przestało cię kontrolować. Ty tego nie widziałaś, ale ja widziałem to w twoich oczach. Możesz zaprzeczać ile chcesz, ale ja wiem, że to co wydarzyło się wczoraj nie było przypadkiem. Nie było chwilą słabości. Ty naprawdę chciałaś to zrobić. – powiedział, patrząc mi w oczy, a ja miałam wrażenie, że wszystko wokół się zakręciło.
Po co on to wszystko mówił? Dlatego teraz?
Patrzyłam na niego przez chwilę w ciszy, nie będąc pewna ile czasu minęło. Otworzyłam usta, żeby coś odpowiedzieć, odgryźć się, zaprzeczyć, ale ostatecznie nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, tylko patrzyłam na niego z lekkim przerażeniem w oczach. On natomiast wydawał się być nad wyraz spokojny.
Nagle wstał, ratując mnie tym samym z opresji. Powiodłam wzrokiem za nim, wciąż zbyt oszołomiona, by skupić się na tym co mówi. Zobaczyłam, że wyciąga dłoń w moją stronę, ale po raz drugi dziś ją zignorowałam i wstałam o własnych siłach, upewniając się, że mam przy sobie zarówno pamiętnik, jak i pelerynę.
-Czemu wstaliśmy? – zapytałam, nie będąc pewna, czy coś powiedział wcześniej.
-Coś ci pokażę.
-Ale przecież.. – zaczęłam, ale od razu mi przerwał.
-On dzisiaj już nie przyjdzie. Spróbujemy jutro. Chodź. – powiedział, po czym ruszył korytarzem. Westchnęłam teatralnie i ruszyłam za nim, mając wciąż w głowie jego słowa.
Może miał rację? Może ja naprawdę chciałam to zrobić? W końcu faktycznie wciąż o tym myślę, wciąż do tego wracam. Chciałam, żeby znów mnie dotknął, nawet przelotnie, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Czy to możliwe, żeby Malfoy mi się podobał? Czy może to była kolejna próba manipulacji z jego strony? W końcu on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie wiedziałam, jak marihuana wpływa na organizm człowieka. Jeśli miałam być szczera, to pamiętam, że wtedy na korytarzu bardzo chciałam, żeby doszło do czegoś więcej. Ale czy zrobiłabym to, gdybym była trzeźwa? Stanowczo nie.
Malfoy nie miał racji. Nie mógł mieć.
Zanim się zorientowałam, staliśmy na wieży astronomicznej, a wokół nas za oszklonymi szybami panował już półmrok.
-Chyba mnie nie wyrzucisz przez okno?- zapytałam zdezorientowana, widząc, że otwiera jedno z okien. On tylko posłał mi tajemniczy uśmiech.
-Accio miotła.
Otworzyłam szeroko oczy, momentalnie cofając się parę kroków do tyłu.
-NIE! – niemal machinalnie wykrzyknęłam, cofając się coraz bardziej, a chłopak popatrzył na mnie rozbawiony, po chwili łapiąc do ręki miotłę.
-No chodź. Będzie fajnie. – powiedział, podążając w moją stronę.
-Nie! Zgubię po drodze pelerynę. I mój notes.
Bez słowa zabrał ode mnie i to i to, pelerynę zarzucając mi na ramiona, a notes chowając  do wewnętrznej kieszeni własnej szaty.
-Daj spokój. Zawiąż ją tylko pod szyją i niczego nie zgubisz. – powiedział i usiadł na miotle, poklepując miejsce za sobą. Pokręciłam przecząco głową, zarzucając zbyt gwałtownie głową.
-Ja nie latam. – odparłam stanowczo.
-Wiem. Najwyższy czas to zmienić. Będziesz tylko siedzieć.
-Nie. – znów odpowiedziałam.
Nie ma mowy żebym wsiadła na to… coś.
Malfoy posłał mi przebiegły uśmiech.
-Nie bądź tchórzem, Grangeeeer. – powiedział wolno, co automatycznie ugodziło moją gryfońską duszę. Odchrząknęłam, po czym ruszyłam w jego stronę, siadając zaraz za nim. Kawałek drewna zatrząsnął się pode mną, a ja przełknęłam ślinę, starając się nie wyglądać na przerażoną. Nie wiedziałam za bardzo czego powinnam się złapać, ani jak się zachować. W końcu nie latałam. Naprawdę nie latałam, unikałam mioteł jak ognia.
Ale nie byłam tchórzem.
-Brawo Potomkini Lwa. – zaśmiał się sam ze swojego marnego żarciku, po czym odwrócił głowę w moją stronę.
-Najlepiej będzie jak się czegoś chwycisz. Albo mojej szaty, albo miotły. Bylebyś nie spadła.
Kiwnęłam głową, wybierając mimo wszystko materiał jego szaty.
Jak spadnę, to przynajmniej pociągnę tego bufona za sobą.
Zawiązałam wcześniej pelerynę i spojrzałam niepewnie na tył jego głowy, zastanawiając się co ja najlepszego wyrabiam. Zanim zdążyłam jednak psychicznie przygotować się do startu, wystrzeliliśmy do przodu, a ja niemal od razu objęłam go całego rękami, piszcząc z przerażenia. Poczułam, jak jego brzuch wibruje, więc musiał się śmiać, ale powstrzymałam się od posłania mu groźnego spojrzenia. Zamiast tego wolałam mieć oczy zamknięte.
Cały czas czekałam na jakieś wzloty pionowo w górę, pionowo w dół, pętle, latanie do góry nogami i te sprawy, jednak nic takiego nie miało miejsca, więc w końcu niepewnie otworzyłam jedno oko.
-Możesz już otworzyć oczy. – odezwał się wyjątkowo łagodnym głosem, więc odważyłam się spojrzeć przed siebie. Wstrzymałam powietrze, patrząc na taflę wody, połyskującą złotem od latarni, ustawionych wokół jeziora. Musiało tutaj być pięknie przy zachodzie słońca. Ale nie mogłam narzekać, po ciemku też było przyjemnie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, uśmiechając się sama do siebie. Przez moment czas się zatrzymał i zapomniałam, że jestem tutaj z Malfoyem, że wymknęłam się z zamku w nocy (znowu), że miałam zagadkę do rozwiązania na głowie. Zapomniałam całkiem o Bożym świecie, bo nagle samowolnie przytuliłam policzek do pleców chłopaka i pozwoliłam sobie wdychać zapach jego perfum.
-Zawsze działa. – odezwał się zadowolony z siebie męski głos, który spowodował, że momentalnie się ocknęłam i pacnęłam go ręką w plecy. Jednak niemal od razu tego pożałowałam, bo zachwiałam się niebezpiecznie na miotle.
Całe szczęście udało mi się jakoś utrzymać równowagę, ale serce podskoczyło mi do gardła, kiedy spojrzałam w dół. Całe moje ciało zesztywniało.
-Żyjesz? – zapytał, patrząc na mnie kątem oka, a ja tylko pokiwałam głową,  ale byłam zbyt sparaliżowana, by cokolwiek powiedzieć.
-To dobrze, bo lecimy w dół.
Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami i zanim zdążyłam zaprotestować, blondyn pochylił się do przodu i dał nura w dół.
-Nie! Malfoy! Malfoy, ja nie żartuję! – krzyczałam, ale bezskutecznie, więc w końcu pisnęłam ze strachu i przylgnęłam do niego całym ciałem. Ten idiota nas chciał zabić! Definitywnie! Zaraz mnie zrzuci z miotły, albo wpadniemy oboje do wody.
Jednak chłopak nagle gwałtownie odchylił się do tyłu i znów zapanował spokój.
I znów, otwarłam najpierw jedno oko, później drugie i niepewnie spojrzałam w dół. Woda była na wyciągnięcie ręki. Jednak nie byłam na tyle odważna, żeby do niej faktycznie sięgnąć.
-To co, teraz ty sterujesz? – zapytał zawadiacko, na co zareagowałam zbulwersowanym:
-Nie!

Wylądowaliśmy na jednym z niskich wzgórz z widokiem na oświetlony nocą zamek.
-Zakryj się peleryną. – polecił chłopak, po czym ruszył w głąb lasu. Zatrzymałam się jeszcze przez ułamek sekundy, wpatrując się w mieniący się na złoto Hogwart, aż w końcu założyłam kaptur peleryny, po czym podreptałam za chłopakiem. Szłam obok niego, zupełnie niewidoczna, a on zdążył już zaklęciem zapalić światło na swojej różdżce.
Z perspektywy czasu nie wiem dlaczego wtedy w ogóle nie widziałam niczego podejrzanego w tym, że latam sobie na miotle z największym wrogiem od siedmiu lat, a teraz chodzę z nim w nocy po lesie. Tego dnia czułam się tak beztrosko, tak swobodnie w jego towarzystwie, że przestałam wszystko analizować. Z reguły byłam osobą bardzo… planującą. Zawsze zapisywałam w kalendarzu z kim kiedy się spotkam, co mam kupić, gdzie mam iść itd. Nie lubiłam spontanicznych wydarzeń, bo czułam wtedy, że nie mam kontroli. Dlatego nigdy nie zrobiłam w życiu niczego szalonego. Nie wyruszyłam z dnia na dzień w podróż w nieznane, nie jeździłam autostopem. Moja młodość była cała zaplanowana (pomijając oczywiście te epizody, w których ratowałam świat). I prawdę mówiąc trochę mnie to nudziło. Może dlatego właśnie w tym roku zaczęłam trochę zmieniać swoje życie, zaczynając od pozwolenia sobie na spędzanie czasu ze Ślizgonami, przez wyrzucenie z szafy starych ciuchów, na paleniu marihuany kończąc. Przed chwilą latałam na miotle i nie zwymiotowałam! A teraz szłam sobie z tlenionym Śmierciożercą przez las, nie wiedząc dokąd zmierzam. I jeśli mam być szczera… Podobało mi się to. Wcale nie zamierzałam odgrywać scen, że nigdzie z nim nie idę, nie zamierzałam odwrócić się i odejść. Wręcz przeciwnie. Chciałam zostać z nim i cieszyć się chwilą. Bo tak naprawdę nie byłam w stanie zaplanować wszystkiego. Może dlatego też nie mogłam znaleźć miłości? Chciałam, żeby wszystko było tak, jak w filmach, żeby było romantycznie, żeby ten mężczyzna był idealny.
Ale skoro ja nie jestem idealna, to jak mogę wymagać od kogoś, żeby taki był?
-Gdzie jesteś? – zapytał nagle szeptem, machając po omacku dłonią w ciemności i mrużąc oczy.
Spojrzałam na niego, na jego idealne rysy twarzy i nieidealną duszę.
Uśmiechnęłam się do siebie, wysuwając dłoń spod peleryny i dotknęłam nią jego przedramienia. Lewego przedramienia. Tym razem uśmiechnęłam się do niego, czując się jakby ktoś wrzucił do pralki moje wnętrzności. Całe szczęście tego nie widział, bo zerknął nieco zaskoczony na moją dłoń.
Zignorowałam wszystkie myśli na jego temat, które krążyły w mojej głowie.
Zgasił światło i schował różdżkę do kieszeni spodni, po czym ruszył znów przed siebie, a ja za nim. I nagle przystanęłam jak wryta, widząc niewielkie stado jednorożców, mieniących się jak brokat w ciemności.
-Bądź cicho. I nie wychylaj się zza peleryny. – powiedział, po czym powoli ruszył w ich stronę. Stworzenia podniosły łby jeden po drugim i spojrzały na niego zaciekawione, mnie oczywiście nie zauważając.
-Dlaczego ty nie musisz się chować? – zapytałam szeptem, idąc w ich stronę najciszej jak potrafiłam.
-Bo ja je oswoiłem. – odpowiedział, jakby to było oczywiste.
Uniosłam brwi do góry.
W życiu nie spodziewałabym się, że taki ktoś, jak Malfoy mógłby w wolnym czasie oswajać jednorożce.
Już się nie odezwałam. Zamiast tego szłam za nim aż do momentu, aż się zatrzymał tuż obok jednego ze stworzeni, wystawiając dłoń w jego stronę. Przez chwilę wyobraziłam sobie sytuację, jak jednorożec wpada w szał i odgryza mu rękę, a potem ja dostaję z kopyta w czaszkę.
Ale zamiast tego jednorożec wsunął głowę pod jego dłoń, a chłopak się zaśmiał pod nosem. Patrzyłam na niego zafascynowana, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to on. Draco Malfoy, we własnej osobie. Blondyn pogłaskał go powoli po grzywie, w tym samym czasie wyciągając drugą rękę w moją stronę.
-Nie wysuwaj głowy spod peleryny. – powtórzył szeptem, po czym złapał moją dłoń i położył ją na grzbiecie jednorożca. Poczułam przypływ euforii i przejechałam delikatnie ręką po błyszczącej skórze. Uśmiechnęłam się szeroko do chłopaka z wyrazem wdzięczności, że mnie tutaj zabrał, ale przecież nie mógł tego widzieć, bo byłam chwilowo niewidzialna. Przeniosłam więc z powrotem wzrok na magiczne stworzenie i głaskałam je powoli, ciesząc się chwilą.

Kiedy wróciliśmy do zamku, musiało być coś koło północy. Przez całą drogę powrotną nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nagle cisza w jego towarzystwie przestała być dla mnie niezręczna. Byłam zbyt podekscytowana dzisiejszym wieczorem, tym co zobaczyłam, co przeżyłam. I chciałam więcej, i więcej, i więcej.
Stanęliśmy przy obrazach, które prowadziły do naszych dormitoriów, patrząc na siebie chwilę.
-A, masz. – powiedział, po czym wyciągnął ze swojej szaty czerwony notes i mi go podał.
Dzięki Bogu! Prawie o nim zapomniałam. Gdyby tak został w jego szacie, mogłabym się pożegnać ze swoją prywatnością.
-A, dzięki. – odpowiedziałam, przyciskając pamiętnik do piersi. – Wolałabym, żebyś to zabrał. Nie chcę być za to odpowiedzialna. – dodałam jeszcze, wyciągając w jego stronę pelerynę niewidkę. Przytaknął tylko, po czym bez słowa ją ode mnie zabrał, mimowolnie wywołując u mnie uczucie ulgi. Podniósł wzrok na mnie i popatrzył przez dłuższą chwilę w moje oczy, powodując u mnie dreszcz. Strachu? Czy może podniecenia?
Później odwrócił się i ruszył do swojego dormitorium.
-Malfoy. – usłyszałam swój głos, którego wcale nie chciałam użyć. Odwrócił głowę w moją stronę, wyraźnie zaciekawiony.
-Dzięki za dzisiaj. – powiedziałam nieśmiało, posyłając mu lekki uśmiech i przyciskając do siebie mocniej notatnik. Nie odpowiedział mi, ale jego uśmiech był dla mnie wystarczającą odpowiedzią. To był TEN UŚMIECH. Uśmiech Draco Malfoya, zwyczajnego chłopaka. Najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałam, który spowodował, że świat zatrzymał się na moment.
A gdy się ocknęłam z transu, chłopaka już nie było, a ja stałam sama na pustym korytarzu, uśmiechając się głupkowato w nicość.
Jezu, Hermiona. Co ty wyprawiasz?
Odchrząknęłam i szybko zniknęłam we własnym dormitorium. Nie chciałam nawet analizować całej sytuacji. Dzisiaj nie chciałam zapisywać wszystkiego w notesie. Nie chciałam snuć przypuszczeń, jakichś wyimaginowanych historii  i rachunku prawdopodobieństwa. Zamiast tego rzuciłam się na łóżko i spojrzałam w sufit, wciąż uśmiechając się do siebie jak kretynka. Już dawno nie czułam się tak… lekka.
Zerknęłam na parapet i zauważyłam na nim list. Podniosłam się do pozycji siedzącej i sięgnęłam po kopertę, zaraz ją otwierając.

Miona!
Na gacie Merlina, jak tutaj jest super! Najchętniej kopnęłabym Cię w tyłek za ten szlaban. Tyle ciasteczek! Wszyscy tutaj są tacy mili, jest tyle ludzi, że na każdym kroku rozmawiam z kimś innym. Jutro rozegra się mini turniej Quidditcha. Wszystkie trzy szkoły zagrają ze sobą i nie możemy doczekać się starcia samych dziewczyn z samymi facetami! A później podobno będziemy tworzyć drużyny mieszane. Poznałam kapitana drużyny z Durmstrangu. William jest taki wielki, że czuję się przy nim jak wiewiórka i to dosłownie. Jest ze dwie głowy wyższy ode mnie! W ogóle tutaj cały czas imprezujemy, chłopaki pokazują nam okolice, zwyczaje i w ogóle. Harry i Ron strzelają jakieś fochy, ale nie wiem o co chodzi, bo my z dziewczynami jesteśmy zachwycone tym miejscem! Blaise ma aparat, on się chyba nazywa polaroid. Cały czas robimy zdjęcia, wszyscy są tak zintegrowani, jak nigdy. Nikt nas tutaj nie pyta, czy jesteśmy ze Slytherinu, czy Ravenclavu. Tutaj wszyscy jesteśmy jedną wielką hogwartową rodziną. I bardzo mi się to podoba, mam nadzieję, że jak wrócimy to też tak będzie.
Tęsknię za Tobą bardzo, widzimy się niedługo!
Buziaki,
Ginny

Uśmiechnęłam się do siebie, po czym wyciągnęłam z koperty jeszcze zdjęcie, na którym widniała Ginny, koleś dwa razy większy od niej, czyli zapewne William, kilka dziewczyn w niebieskich mundurkach, jakiś chłopak, którego nie znałam i Blaise na pierwszym planie, w słowiańskim przykucu.
Zaśmiałam się do siebie, po czym odłożyłam list do szuflady, a zdjęcie zostawiłam na wierzchu. Przez moment zakłuło mnie serce, że nie mogę być tam z nimi, ale z drugiej strony…
Zerknęłam na zdjęcie z dnia, kiedy grałam ze Ślizgonami w bilard.
Z drugiej strony nie miałabym okazji poznać Malfoya z tej lepszej, ludzkiej strony.
Nagle usłyszałam pukanie w okno i podniosłam wzrok, widząc na zewnątrz sowę. Otworzyłam okno i zabrałam z parapetu kolejny list.

Hermiona!
Na gacie Merlina, jak tutaj jest okropnie! Dopiero pierwszy dzień, a ja już mam serdecznie dosyć tego miejsca. Nie dość, że ci pakerzy panoszą się tutaj, jakby byli nie wiadomo kim, to jeszcze wszystkie dziewczyny za nimi latają, jakby byli bóstwami. WSZYSTKIE dziewczyny. Włącznie z Ginny. Zresztą ona w ogóle przestała ze mną rozmawiać, odkąd tylko przekroczyliśmy bramy zamku. Doprawdy, dziecinne zachowanie. Wszystkie domy się zjednoczyły, ale tym razem my chłopaki trzymamy się razem, a dziewczyny są… Nieobliczalne. Estrogeny buzują, wiesz o co mi chodzi. Żałujemy z Ronem, że cię tu nie ma. Wiem, że ty byś nie była takie jak one. Pewnie siedzisz tam biedna sama i nie masz z kim pogadać. Malfoy bardzo daje ci w kość? Nie przejmuj się, my tutaj przeżywamy gorsze piekło. A jutro gramy mecz z tymi osiłkami i pewnie stłuką nas na kwaśne jabłka.
No nic. Tęsknimy za tobą bardzo i widzimy się za jakieś 6 dni. Oby zleciały jak najszybciej.
Ściskam,
Harry

i Ron


Zaśmiałam się, zestawiając ze sobą te dwa, skrajnie różne od siebie listy. Musiało być tam ciekawie. Gdyby tylko Harry wiedział, że zamiast siedzieć w dormitorium, ja robię sobie wycieczki na miotle z Malfoyem, to załamałby się jeszcze bardziej. Szczególnie, że mimo jego wielu próśb, nigdy nie pozwoliłam mu zabrać mnie na przejażdżkę.
Postanowiłam więc nie odpisywać i schowałam list obok wcześniejszego, po czym z powrotem położyłam się na łóżku i wróciłam do kretyńskiego uśmiechania się do siebie. 

 -----
Jest króciutki, wiem. Zresztą w ogóle miał być trochę inny, ale dzisiaj siadłam nad tym i jakoś tak zaczęłam pisać, że napisałam cały rozdział. Mam nadzieję, że wam się podoba. Wiem, że rzadko coś wrzucam, ale jestem wam wdzięczna (każdej jednej osobie), że tutaj jesteście. Nawet jeśli tylko wchodzicie i czytacie, a nie komentujecie. Dziękuję wam za samą obecność. Nie zdajecie sobie sprawy ile to dla mnie znaczy.

sobota, 24 września 2016

Rozdział 14



Otworzyłam niepewnie oczy, nie wiedząc czy naprawdę obudziłam się tak spokojnie, czy może jednak wciąż jeszcze śpię. Najpierw pomyślałam o tym, że to dziwne, że przespałam noc. Później dotarło do mnie co wczoraj się wydarzyło. I dopiero wtedy poczułam na swoim brzuchu czyjąś dłoń. Jak na zawołanie do moich nozdrzy dotarł też dobrze znany mi zapach. Otworzyłam szeroko oczy, zdając sobie sprawę z tego, że to się dzieje naprawdę. Jednak nie odważyłam się spojrzeć na swój brzuch, ani się odwrócić. Bałam się choćby drgnąć, więc ostatecznie postanowiłam, że poczekam aż to on wstanie. Bardziej przerażał mnie fakt, że dowiedział się o mojej tajemnicy niż ten moment słabości na korytarzu, kiedy zrobiło się między nami gorąco.
Co teraz będzie? Nie dość, że wie o moich snach, to jeszcze będę musiała spędzać z nim teraz sporo czasu. Pewnie będzie szydził ze mnie ze zwiększoną mocą, znając jego.
Ale chwila.
On przecież nie wie, że mi się coś śniło. Tylko krzyczałam, mogło to być cokolwiek, a on po prostu to usłyszał. Nie wie, że rzucam codziennie zaklęcie tłumiące. Nie wie tego!
Jestem uratowana!
W tym momencie usłyszałam przy swoim uchu cichy pomruk, który wywołał u mnie gęsią skórkę i zamknęłam z powrotem oczy, starając się wyglądać na śpiącą, chociaż wszystko w środku mnie szalało. Chłopak poruszył się niespokojnie i po chwili szybko, ale delikatnie zabrał rękę z mojego brzucha. Czyli wstał. Tak bardzo kusiło mnie, żeby odwrócić się i zobaczyć jak wygląda, kiedy się budzi. Czy jego włosy są seksownie rozburzone, czy błądzi zaspanym wzrokiem po ścianach, szukając w nich ratunku przed kolejnym dniem. Na pewno nie miał tego chłodnego spojrzenia kiedy wstawał. Tak bardzo chciałabym to zobaczyć… Ale nie mogłam. Gdybym tylko dała po sobie znać, że nie śpię, musiałabym coś powiedzieć na temat dzisiejszej nocy. Musiałabym się z tym zmierzyć, a wcale nie chciałam, bo byłoby to bardzo niezręczne. Zresztą najwidoczniej Malfoy miał takie samo zdanie na ten temat, bo słyszałam, jak zabiera swoje rzeczy i po chwili otwiera cicho drzwi i zamyka je z lekkim skrzypnięciem na końcu. Kiedy tylko wyszedł, sfrustrowana obróciłam się na plecy i spojrzałam w sufit.
Czy to normalne, że Draco Malfoy spał dzisiaj w moim łóżku? Ze mną? Już nie mówiąc o tym co wydarzyło się wcześniej… Taniec, a potem jego pocałunki na mojej szyi.
Moja szyja.
Nagle otworzyłam szeroko oczy i zerwałam się na równe nogi, biegnąc prosto do łazienki. Po drodze szukałam palcami śladu na szyi i kiedy dotarłam do lustra, od razu go zobaczyłam. Spojrzałam jeszcze bardziej przerażona we własne odbicie.
Zrobił mi cholerną malinkę!
Spanikowana starałam się zakryć ją włosami, ale kiedy tylko mi się udawało, wystarczył jeden ruch głową by z powrotem znalazła się w centrum uwagi. Moja burza włosów jak zwykle okazała się być bezużyteczna. Cholerny Malfoy, zawsze musiało być wszystko po jego myśli. Kilkanaście minut zajęło mi nieudolne zakrywanie sinego śladu pudrem, a kiedy udało mi się w końcu stworzyć coś, co nie wyglądało jak pomarańczowa plama, uśmiechnęłam się do siebie zadowolona i wyszłam z łazienki. Wychodząc na śniadanie zatrzymałam się jeszcze w salonie, patrząc z wyrzutem na samotnie leżącego na stole blanta. Ciekawe co się stało z resztą. Wzięłam go w końcu i wróciłam do sypialni, chowając go do szuflady obok czerwonego notesu. Westchnęłam, patrząc na niego chwilę. Dawno nic nie pisałam, będę musiała to nadrobić.
Później podniosłam wzrok na zdjęcie w ramce, które przedstawiało mnie, Harrego i Rona w wydzierganych swetrach z własnymi inicjałami, kiedy mieliśmy po 13 lat i wyglądaliśmy wszyscy jak małe, rozwydrzone bachory. Obok było zdjęcie znacznie nowsze, na którym byłam ja, Blaise i uśmiechnięty Malfoy. Miałam nadzieję, że nie zauważył, że mam to zdjęcie przy łóżku.
Gdy dotarłam do Wielkiej Sali, zobaczyłam w środku jakieś 10 osób, porozrzucanych po różnych zakątkach pomieszczenia i oczywiście tleniony łeb, zajmujący moje miejsce przy stole Gryffindoru. Jak zwykle bezczelny. Nie zauważył mnie, tylko siedział odchylony na krześle i pogrążony w lekturze porannej gazety. Moja pierwsza myśl była taka, by usiąść jak najdalej niego, póki jeszcze mnie nie widział, ale wiedziałam, że byłoby to idiotyczne z mojej strony. W końcu po coś oboje zostaliśmy w zamku na czas wyjazdu. Muszę po prostu nie myśleć o tym co się wydarzyło wczoraj, o tym, że spał w moim łóżku i o tym, co kryje się pod toną pudru na mojej szyi.
Haha, gdyby to było takie łatwe.
Przełknęłam ślinę i zmusiłam się do podejścia do chłopaka, gdzie jak gdyby nigdy nic usiadłam naprzeciwko niego i położyłam podręcznik do Obrony Przed Czarną Magią na krześle obok.
-Dzień dobry - bąknęłam i standardowo nalałam sobie kawy do kubka, starając się sprawiać wrażenie wyluzowanej.
-Jak się spało? – zapytał, nie odrywając wzroku od gazety. Zerknęłam niepewnie w jego stronę, ale wydawał się być niewzruszony. Wiedziałam, że będzie grał nieczysto, ale żeby tak od razu?
Nie odpowiedziałam na jego pytanie, stwierdzając, że nie dam mu tej satysfakcji, zamiast tego uniosłam kubek z kawą do ust, próbując jakoś grać na czas.
On też postanowił się nie odezwać, jednak zamiast tego przesunął w moją stronę talerzyk z jajecznicą. Nie zerknął na mnie nawet na sekundę, ale od razu wiedziałam o co chodzi. Spojrzałam na niego pobladła, a później na talerz z jedzeniem. Wszystko dlatego, że widział wczoraj, że nie jem. Ale właściwie po co chciał w to ingerować? Malfoy, którego znałam raczej zignorowałby moje problemy, a nawet by ze mnie szydził. Podejrzany był ten nowy Malfoy. Za cichy.
-Nie krępuj się. – powiedział jeszcze zza gazety, ale już nie widziałam jego twarzy. Westchnęłam teatralnie i zabrałam za widelec, wiedząc dobrze, że z nim nie wygram.
Ledwo zdążyłam przeżuwać ostatni kęs jajek gdy blondyn rozłożył z hukiem gazetę na stole i spojrzał na mnie. Miał lekki zarost, ale poza tym wyglądał tak, jak zwykle.
Zaswędziała mnie szyja, ale powstrzymałam się przed podrapaniem się po zakazanym miejscu.
-No myślałem, że już nigdy nie skończysz. Patrz na to. Był jakiś „incydent” w Azkabanie dzisiejszej nocy.
Chwila, co?
-Co? – powiedziałam na głos, wyrywając mu gazetę.

„Około godziny 4:16 nad ranem w Azkabanie doszło do niewyjaśnionego zdarzenia, kiedy to teren całego więzienia został odcięty od prądu, włącznie z kamerami obserwacyjnymi na około trzy minuty. Ponadto strażnicy twierdzą, że zostali uśpieni na około 15 minut, chociaż nie potrafią wyjaśnić w jaki sposób to nastąpiło. Wszyscy jednak potwierdzają tę samą wersję zdarzeń. Koło 4:39 na nowo zadziałało zasilanie elektryczne, jednak niemal od razu zgłoszono podejrzenie włamania. Aurorzy przeszukali cały teren i zaręczają, że nikt z więźniów nie opuścił Azkabanu, ani nic nie zostało uszkodzone.
Ministerstwo zapewnia, że nie ma powodów do obaw, a cały incydent prawdopodobnie był skutkiem problemów technicznych.”

-Problemów technicznych? – bąknęłam sama do siebie, wyobrażając sobie, jak zadowolona Bellatrix wychodzi z więzienia z szerokim uśmiechem, żeby mnie dorwać. Automatycznie zakręciło mi się w głowie.
-Coś mi tu nie pasuje. Jak ktoś mógłby być uśpiony, nie wiedząc w jaki sposób to nastąpiło?
-Może istnieje jakiś proszek usypiający?
Arystokrata pokręcił przecząco głową.
-Nie słyszałem o czymś takim. Ale skoro ty też nie, to na pewno czegoś takiego nie ma. – odpowiedział, opierając się łokciami na stole, złączając swoje dłonie.
Uśmiechnęłam się przebiegle, unosząc brwi.
-Czy ty właśnie powiedziałeś mi komplement?
Prychnął tylko w odpowiedzi, za chwilę przenosząc wzrok na moją szyję i również się uśmiechnął, ale jednak sam do siebie. Sięgnął ponad stołem i przejechał palcem po moim kamuflażu, a ja siedziałam jak wryta, nie będąc w stanie niczego zrobić. Już sam jego dotyk wywołał u mnie jakieś chore ciarki, czego miałam nadzieję, że nie zauważył. Zarechotał pod nosem, jakby chciał mi dać znać, że jednak zauważył. Cholerny Malfoy.
-Tak w ogóle to McGonnagal dowiedziała się o marihuanie, ale powiedziała podobno, że nie może dać całej szkole szlabanu, więc postanowiła dać nam ostatnią szansę. – odezwał się znowu, odchylając się na krześle z nonszalancją.
-Jak się dowiedziała?
-Nie wiem, Ślizgoni myślą, że od ciebie.
Już otworzyłam z oburzeniem usta, żeby protestować, że przecież nie jestem konfidentem,  ale Malfoy od razu mi przerwał, kontynuując swoją myśl.
-Ale ja wiem, że to nie ty, bo byłaś cały czas ze mną. Tylko, że tego im już nie powiedziałem.
Uniosłam brwi, patrząc na niego z wyzwaniem.
-Trochę przypał?
-Trochę tak.
-Skoro wstydzisz się ze mną przebywać, to może powinieneś sobie siąść przy innym stole?
-Ty też się wstydzisz Granger. Czy twoi członkowie Świętej Trójcy wiedzą o tym, że ze mną rozmawiasz? Nie. Wiedzą o tym, że dostałaś szlaban, bo ja cię o to poprosiłem? Nie. Jesteśmy kwita. – odparł, po czym dopił kawę i wstał, udając się bez słowa do wyjścia. Odprowadziłam go wzrokiem, nieco zbita z tropu, wciąż trzymając w dłoni gazetę, aż w końcu chłopak zatrzymał się i odwrócił głowę w moją stronę.
-Idziesz?
A ja głupia poleciałam za nim jak mały szczeniaczek.

Postanowiliśmy zająć się później Azkabanem, a teraz w końcu zacząć coś robić i wejść do środka tajemniczego pokoju na siódmym piętrze. Prawdopodobnie jedynym sposobem, żeby tam się dostać, było pokazanie znaku śmierciożercy, ale żadne z nas nie odważyło się poruszyć tego tematu aż do momentu, w którym znaleźliśmy się na korytarzu przed pustą ścianą.
Stanęliśmy obok siebie. Zerknęłam ukradkiem na profil blondyna, który nieznacznie zaciskał szczękę, jakby toczył jakąś wewnętrzną walkę. Tak bardzo zapragnęłam zajrzeć do jego myśli, dowiedzieć się co musi teraz przeżywać. Nie chciałam mu przerywać, więc postanowiłam się nie odzywać, zamiast tego spojrzałam mimowolnie na jego zaciśnięte usta, które zeszłej nocy zaciskały się na moje szyi i zalała mnie fala gorąca. Od razu odwróciłam wzrok, nie chcąc by zauważył mój moment słabości. W końcu Malfoy się ocknął i bez słowa podwinął rękaw koszuli, pokazując przerażającego węża, wijącego się po jego przedramieniu. Spojrzałam na niego, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałam go u Malfoya z tak bliska. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz i przeniosłam wzrok na jego twarz, momentalnie blednąć. Musiał zauważyć moją reakcję, bo popatrzył na mnie chłodno. Jak typowy śmierciożerca. Wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym spojrzeniem, a ja z każdą sekundą czułam się bardziej przytłoczona. Nie odważyłam się spojrzeć na jego przedramię, mając wrażenie, że jak tylko zobaczę węża na jego ręce, on wyskoczy i mnie udusi. Albo zrobi to Malfoy. Cofnęłam się nieznacznie i chłopak odwrócił wzrok, a napięcie między nami zniknęło. Panowała przerażająca cisza, a żadne z nas nie odważyło się odezwać, bo oboje wiedzieliśmy o jego przeszłości. Chociaż prawdę mówiąc dla mnie wciąż było to teraźniejszością, jeśli wziąć pod uwagę moje sny. Blondyn przystawił przedramię do ściany mniej więcej w tym samym miejscu, w którym robił to jego poprzednik, ale nic się nie stało. Przesunął więc nią trochę w prawo i lewo, w górę i w dół, ale dalej nic.
-Hm. Dziwne. - odezwał się bardziej do siebie, a ja przez ten czas wciąż wpatrywałam się jak zaczarowana w jego rękę, czując, że jestem cała blada.
-Granger do cholery jasnej, ogarnij się. - warknął nagle do mnie, powodując, że aż podskoczyłam ze strachu i spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. To, że był zły to mało powiedziane. On był wściekły. A kiedy był wściekły, był też nieobliczalny, dlatego lepiej byłoby wtedy nie przebywać w jego towarzystwie. Ale przecież nie mogłam sobie tak uciec. Byłam Gryfonką, byłam Hermioną Granger i byłam tu z nim. Stanowiliśmy teraz zespół, więc musiałam jakoś to przetrwać.
-Może spróbuj z zaklęciem otwierającym.
I faktycznie, zadziałało proste zaklęcie Alohomora razem ze znakiem śmierciożercy. Na jednej z cegiełek pojawił się na sekundę wężyk, przemykając przez nią, a potem błysnęło w nas oślepiającym, zielonym światłem. Odruchowo złapałam go za drugą rękę, wbijając w niego paznokcie, a on całe szczęście to zignorował. Wszystko trwało bardzo szybko, w świetle pojawiły się drzwi, a Malfoy pociągnął mnie za rękę do środka. Na moment zamknęłam oczy, przygotowując się na siłę odrzucenia, ale nic takiego nie nastąpiło, a chwilę później stałam w otaczającej mnie kompletnej ciemności i jedyną oznaką, że nie jestem sama, był cichy, miarowy oddech śmierciożercy. Niby był przerażający, ale w tamtej chwili akurat cieszyłam się, że był przy mnie.
Zdążył jednak już dawno puścić moją dłoń.
-Lumos. - szepnął ledwo słyszalnie i na szczycie jego różdżki rozbłysło światło, oświetlające jego twarz.
Teraz zamiast śmierciożercy widziałam stanowczego mężczyznę, z idealnie wyrysowanymi liniami szczęki.
Ta ciemność i cisza mi nie służyła. Nie mogłam na niego dłużej patrzyć, bo działało to na mnie tak, jak wczorajsza marihuana z ponczem.
 Zamiast na nim skupiłam się więc na tym, co nas otaczało. Wyglądało na to, że byliśmy w małym pomieszczeniu, przypominającym korytarzyk. Z niego było przejście do jakiegoś miejsca, gdzie paliło się niewielkie światło. Malfoy skinął głową w tamtą stronę i zgasił światło, po omacku z powrotem łapiąc mnie za rękę.
Skup się Hermiona.
Skup się.
Zakradliśmy się przy ścianie do wejścia i zajrzeliśmy do środka. Nie było tam drzwi, więc bez problemu mogliśmy zobaczyć wnętrze. Był to kwadratowy pokój. Przy ścianie z lewej strony stały trzy wolnostojące, podłużne lustra, ustawione na coś w rodzaju półokręgu. Wokół na ścianach widniały jakieś bordowe kotary, a na średniowiecznych stelażach świeciły się malutkie świeczki, których były setki. Z prawej strony, nieco odsunięta od ściany widniała szlachetna, antyczna kanapa, też w kolorze bordowym. Poza tym nic w środku nie było. Rozejrzeliśmy się, czy nie ma gdzieś wokół jakiegoś tajemnego przejścia, drzwi, czy czegokolwiek, ale nie. Tylko lustra i kanapy. I tyle krzyku z powodu głupich luster? Musiałam przyznać, że byłam nieco rozczarowana. Myślałam, że poznamy jakąś super tajemnicę, tak jak to było z Komnatą Tajemnic, a tutaj takie coś.
Ale z drugiej strony, po co ktoś miałby tutaj chodzić kilkukrotnie? Bo na pewno nie po to, żeby sobie posiedzieć i popatrzyć w trzy własne odbicia.
Nagle zorientowałam się, że Malfoy wyminął mnie i ruszył do bordowego pomieszczenia. Wyjrzałam zza rogu, patrząc co robi. Najpierw przejechał palcem po obiciu kanapy i spojrzał na niego, najwidoczniej patrząc, czy jest zakurzona, ale nie była. Jedyna oznaka, że ktoś wciąż odwiedza to miejsce. Stanął w końcu na środku, rozglądając się wokół, po czym spojrzał na własne odbicie w lustrach, mrużąc przy tym oczy. Trwało to kilka sekund, aż w końcu się poddał i wrócił do mnie.
-Myślałem, że to jedne z tych luster, w których widać twoje największe pragnienia. – mruknął, po czym ruszył do wyjścia z całego ukrytego pokoju, wychodząc na korytarz. Wcześniej rozejrzał się jeszcze, czy w pobliżu nie kręci się Filch.
-I co byś zobaczył? – zapytałam, dreptając za nim, ale tak jak myślałam, zignorował moje pytanie.

Ostatecznie wylądowaliśmy w małej knajpce w Hogsmade przy kremowym piwie, oboje zbyt rozczarowani, żeby się do siebie odezwać. Nawet nie planowaliśmy przyjścia tutaj, po prostu nogi same nas poniosły. Właściwie nie mieliśmy nic lepszego do roboty. W zamku nie było żadnego z naszych znajomych, lekcji też nie było, więc właściwie jedyną pracą było napisanie wypracowania na temat historii Durmstrangu. Prawdę mówiąc, nawet mnie nie chciało się tego dzisiaj robić.
Nie wiem, czy Malfoy też tak miał, ale kiedy nie było nikogo w pobliżu, kto mógłby nas zauważyć, szydzić, czy rozsiewać jakieś głupie plotki, czułam się znacznie swobodniej w jego towarzystwie. Zresztą jakoś potrafiliśmy wytrzymać bez wzajemnych docinek. Było tak… spokojniej. Wcale nie miałam wrażenia, że jest moim wrogiem, nie musieliśmy się kryć. Nie potrzebowaliśmy Blaise’a, żeby wyjść razem na piwo. Przecież gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, ze będę siedziała z Malfoyem w knajpie tylko we dwójkę, to pewnie bym go wyśmiała.
Spojrzałam przez okno i zauważyłam, że zaczyna padać śnieg.
Uśmiechnęłam się mimowolnie do siebie, przypominając sobie, jak kiedyś Harry w pelerynie niewidce sprał śnieżkami Malfoya, a ten uciekał z piskiem z powrotem do zamku.
Przeniosłam gwałtownie wzrok na blondyna, wyrywając go z zadumy.
-Musimy wejść do środka za nim. – oznajmiłam, jakbym właśnie powiedziała coś niesamowitego, co może zmienić losy całej ludzkości.
Arystokrata zmarszczył czoło, patrząc na mnie niezrozumiale.
Westchnęłam, zirytowana, że tak ciężko mu zrozumieć co mam na myśli. Harry na pewno by już wiedział o co mi chodzi i nie tracilibyśmy czasu na tłumaczenie.
-Musimy zdobyć pelerynę niewidkę. – powiedziałam najprościej jak potrafiłam, chociaż nie powinnam była tego proponować. Ale przecież chodzi o sprawę wyższą, prawda?
Malfoy uniósł brwi.
-Nie mów, że znów okradniesz swojego najlepszego kumpla.
Poczułam ukłucie w sercu, widząc, jak chłopak ze mnie drwił. Zrobiłam okropną rzecz, a teraz chciałam zrobić to ponownie. Tak się nie zachowują przyjaciele. Byłam potworną osobą, a wszystko dlatego, że nie powiedziałam moim przyjaciołom o obawach dotyczących siódmego piętra. Właściwie nie pamiętałam już dlaczego tego nie zrobiłam. Dlatego, że nie chciałam im psuć ostatniego roku w szkole? Nie chciałam ich martwić? A może podświadomie chciałam zrobić w końcu coś innego i przede wszystkim… Z kimś innym?
Nie, na pewno nie chodziło o to.
Przecież milion razy wolałabym rozwiązywać zagadkę z dwójką najlepszych przyjaciół zamiast największego wroga.
O ironio.
Spojrzałam na niego zbolałym wzrokiem a on popatrzył na mnie chwilę z tą swoją miną, po czym westchnął i tym razem jego  twarz przybrała łagodny wyraz. On potrafił tak szybko zmieniać swój wygląd, że miałam wrażenie, że potrafił całkowicie kontrolować swoje emocje. Ale czy to było w ogóle możliwe?
-Dobra, załatwię tą pelerynę. – odparł jakby od niechcenia, po czym odwrócił wzrok w stronę okna, tym samym zauważając, że na zewnątrz pada śnieg. Uśmiechnęłam się do siebie dziękując w duchu, że jednak nie będę musiała znowu kraść rzeczy Harremu. Co prawda sama naprowadziłam na to Malfoya, ale to już było nieistotne.
Chwilę później postanowiliśmy wrócić do zamku i poczekać do wieczora. Przez ten czas Malfoy miał załatwić pelerynę niewidkę, a ja miałam czatować na siódmym piętrze, czekając aż ktoś się pojawi. I oboje mieliśmy nadzieję, że się uda.  Oczywiście blondyn rzucił ostentacyjnie sporej wartości banknot na stół, nie pozwalając mi nawet wyciągnąć portfela, po czym kładąc mi rękę na plecach, poprowadził do wyjścia, wcześniej otwierając przede mną drzwi. Kto by pomyślał, że będzie w stosunku do mnie taki szarmancki.
Naciągnęłam na głowę czerwoną, wełnianą czapkę, którą dostałam w komplecie z rękawiczkami i szalikiem od mamy Rona. Natomiast Malfoy oczywiście miał na sobie kaszmirowy, idealnie dopasowany płaszcz. Czapki nie nosił, zresztą nawet nie mogłabym sobie wyobrazić go w niej. Rozejrzałam się wokół. Śniegu było już na tyle, że pokrył bielą krajobraz wokół, ale za mało, by ulepić z niego śnieżkę. Szliśmy obok siebie w ciszy, a w środku rozstaliśmy się ze skinieniem głowy.

Gdy tylko usiadłam w bezpiecznym miejscu za rogiem na zimnej posadzce, wyciągnęłam zza szaty czerwony pamiętnik i otworzyłam go tam, gdzie ostatnio skończyłam pisać. Sięgnęłam po długopis i kliknęłam nim, a dźwięk ten rozniósł się echem po pustych ścianach.

Drogi Pamiętniku,
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mogę zaprzeczać samej sobie, zwalać winę na używki, ale niestety (albo stety) podobało mi się to, co zaszło między mną a Nim zeszłej nocy.
Podobało mi się to, że żadne z nas nie myślało wtedy o konsekwencjach, nie pałało do siebie nienawiścią. Nie myśleliśmy o niczym, po prostu robiliśmy to, na co mieliśmy ochotę. I pewnie doszłoby do czegoś więcej niż niewinny dotyk, gdybym nie wymówiła wtedy jego imienia. Na dźwięk tych dwóch sylab czułam pod palcami jak jego ciało sztywnieje, a on momentalnie oprzytomniał.
I przez to po całym zdarzeniu została mi jedyna pamiątka na szyi. Dobrze, że nie ma wszystkich uczniów w Hogwarcie, bo musiałabym się bardzo postarać, żeby nikt nie zauważył sinej malinki. Na szczęście jednak w szkole byliśmy praktycznie sami, więc nie miałam czym się przejmować.
Ale zmierzam do najważniejszej części zeszłej nocy. Snu. Przespałam prawie całą noc i sama nie jestem pewna, czy to możliwe, żeby było tak z powodu Malfoya.
Zresztą, dlaczego wtedy do mnie przyszedł? Rozumiem, że nie rzuciłam zaklęcia tłumiącego dźwięki, ale nawet jeśli słyszałby moje wrzaski, to Malfoy, którego znam w życiu by się tym nie przejął. Więc w takim razie co go skłoniło do tego, żeby ze mną zostać? I dlaczego czułam się w jego obecności tak bezpiecznie, że nawet nie śniły mi się koszmary? Może McGonnagal miała rację i sposobem na pozbycie się koszmarów jest konfrontacja z ich obiektem.  Malfoy co prawda był pośrednim obiektem, ale czasem śni mi się w roli głównego czarnego charakteru.
Kurczę, będę musiała jakoś sprawić, żeby zasnąć przy nim jeszcze raz i sprawdzić, czy faktycznie to dzięki niemu, czy był to zwykły zbieg okoliczności…