Stanęłam przed lustrem i nerwowo
spojrzałam na własne odbicie. Jakiś cienki sweterek zarzucony na bluzkę z
dekoltem i obcisłe dżinsy kompletnie nie były w moim stylu. Czułam się
niekomfortowo, zupełnie jakbym miała jakąś ciuchoklaustrofobię. Złapałam palcami
za materiał bluzki i odciągnęłam go od swojego brzucha, starając się chociaż
trochę go naciągnąć, ale to nic nie dało, oprócz tego, że się wymiął.
Westchnęłam i ostatnimi resztkami siły woli powstrzymałam się od powrotu do
sypialni i założenia swojego ulubionego, zniszczonego swetra z kotkami. Zamiast
tego związałam włosy w jakiegoś koka, bo dzisiaj wyglądały wyjątkowo
tragicznie, posłałam sobie ostatnie, niepewne spojrzenie i wyszłam z łazienki.
Nie to, że wyglądałam źle, bo
właściwie prezentowałam się całkiem nieźle, ale wiedziałam, że to nie w moim
stylu i teraz będę w centrum uwagi. A wcale nie chciałam być w centrum uwagi.
W każdym razie w końcu znalazłam
się na szkolnym korytarzu i, tak jak myślałam, wszyscy się na mnie gapili.
Odruchowo przycisnęłam książkę do eliksirów do piersi i ruszyłam na lekcje,
starając się myśleć o wszystkim, byle nie o tym ile osób aktualnie na mnie
patrzy. Nawet nieźle mi szło, aż do momentu, kiedy podniosłam wzrok i
zobaczyłam przenikliwe spojrzenie Malfoya. Nawet nie drgnął, widząc, że go
zauważyłam. Stał oparty o przeciwległą ścianę w białej koszuli i
zielono-srebrnym krawacie. Oprócz zmierzwionych włosów nie było widać po nim
żadnej oznaki kaca. Ciekawe czy cokolwiek pamiętał z wczorajszego wieczoru. Obok
niego Astoria Greengrass opowiadała coś z ożywieniem, co jakiś czas chichotając,
a on nawet nie trudził się, żeby sprawiać choć pozory człowieka kulturalnego i
otwarcie miał w dupie jej obecność. Za to najwidoczniej nie miał w dupie mnie,
skoro teraz przeniósł wzrok z moich oczu w dół, wcale się przy tym nie
spiesząc, a gdy nasze spojrzenia znów się spotkały, uniósł lekko brew do góry.
Ale po wczorajszym, pięknym uśmiechu nie było śladu, zamiast tego na jego
twarzy zagościła znów ta sama, ironiczna maska, którą przybierał na siebie od
siedmiu lat. Przewróciłam oczami i weszłam do sali, starając się na niego nie
patrzeć nigdy więcej. Usiadłam w ławce, czekając na Harrego, który chwilę
później ostrożnie usiadł obok mnie, patrząc niepewnie w moją stronę.
-Co? – burknęłam, doskonale
wiedząc o co mu chodzi.
Harry w osłupieniu zlustrował
mnie wzrokiem i zrobił niezdarny gest ręką wskazujący na mój ubiór.
-Zakochałaś się? – zapytał,
mrużąc oczy.
Zamrugałam kilka razy, po czym
wybuchłam śmiechem.
Cóż za idiotyczny pomysł.
-Nie, Harry. Nie zakochałam się.
Po prostu postanowiłam zrobić coś z własnym życiem.
Chłopak jednak nie odpowiedział,
a zamiast tego się tylko uśmiechnął. Nie jestem w stanie stwierdzić co oznaczał
jego uśmiech. Czy aprobatę, czy może to, że mi nie wierzy. Zrezygnowałam jednak
z dopytywania się o znaczenie jego gestów i skupiłam się na lekcji, bo klasy
wszedł właśnie profesor Snape. Chociaż trudno było tutaj mówić o skupieniu.
Starałam się jak najdyskretniej zająć się swoimi sprawami i zapisywałam
wszystko, czego muszę się dowiedzieć.
Po pierwsze, o co chodzi z tymi
drzwiami, skąd one się wzięły i dlaczego znikają.
Po drugie, cóż to za głupie
światło, które pojawia się znikąd na sekundę. Westchnęłam, patrząc na zegar,
według którego minęły dopiero dwie minuty lekcji. A potem czeka mnie jeszcze
jakieś pięć godzin i będę mogła w spokoju iść do biblioteki poszukać jakiś
informacji. Przewróciłam kartkę w pamiętniku i zaczęłam pisać.
Nie wiem czy to był dobry pomysł z tą zmianą image’u. W tej sekundzie
czuję na sobie wzrok co najmniej dziesięciu osób i
-I jedna z nich to ja. –
usłyszałam nad sobą i zamarłam z piórem w dłoni, nie mając odwagi, by podnieść
wzrok. Snape wysyczał to zdanie tuż nad moim uchem, po czym siłą wyrwał mi
notes i podniósł. Podążyłam za nim wzrokiem, momentalnie pobladła. Modliłam się
w duchu, żeby nie zaczął tego czytać na glos, a wiedziałam, że byłby do tego
zdolny, wredny małpiszon. Ale on na szczęście zamknął go głośno jednym ruchem
dłoni, po czym zaszczycił mnie jednym, pogardliwym spojrzeniem i ruszył z moim
pamiętnikiem do swojego podium. Nie miałam odwagi poprosić, żeby oddał mi moją
własność, ani nawet zapytać co chce z nią zrobić, ale wiedziałam, że po lekcji
będę musiała do niego iść i protestować, bo nie mogłam dopuścić, żeby dowiedział
się o moich koszmarach nocnych, ani o tajemniczym zielonym świetle i drzwiach.
Kto wie, może to właśnie on był za to odpoweidzialny, w końcu był, jest i na
zawsze już pozostanie śmierciożercą. A śmierciożercy mają wiele wspólnego z
zielonym światłem.
Właśnie, to jest to! Rozbłysk
mógł mieć coś wspólnego ze śmierciożercami.
Odruchowo spojrzałam na Malfoya,
który tak jak ostatnio wpatrywał się we mnie przenikliwym wzorkiem, zupełnie,
jakby chciał czytać mi w myślach. Może opanował sztukę telekinezy przez ostatni
rok. Na wszelki wypadek zaczęłam śpiewać hymn narodowy w myślach i odwróciłam
od niego wzrok.
Jakimś cudem udało mi się
wytrzymać wszystkie lekcje i gdy tylko wyszłam z sali wróżbiarstwa,
wystrzeliłam, jak z procy po schodach, przeskakując co drugi stopień. Miałam
gdzieś, że fryzura mi się zepsuła i mój biust radośnie podskakiwał, a wszyscy
się temu przyglądali. Najważniejsza była dla mnie biblioteka. Oczywiście udało
mi się odzyskać pamiętnik, chociaż zarobiłam przy tym dodatkowe wypracowanie na
temat właściwości goździków w eliksirach (cóż za idiotyczny temat), ale to też
mi nie przeszkadzało. Właściwie lubiłam pisać wypracowania, a zdecydowanie
wolałam to, niż jakiś durny szlaban u tego gbura. Wpadłam do biblioteki i od
razu wzięłam potężny tom Historii Hogwartu, po czym położyłam go z hukiem na
stoliku, powodując, ze jakiś płochliwy drugoklasista aż podskoczył ze strachu.
Zignorowałam go i ruszyłam dalej po inne księgi, w których mogłabym znaleźć
cokolwiek o istnieniu tych drzwi na siódmym piętrze, po czym w końcu usiadłam
na krześle, wpatrując się w górę starych książek przede mną. Westchnęłam i
zabrałam się za ich czytanie. Niestety nie znalazłam niczego o tych drzwiach,
co było niesłychanie dziwaczne, ponieważ nie mogło mi się to przewidzieć, ani
też nie mogły być one jakoś wyimaginowane. Skoro tam istniały, musiała być o
nich jakaś wzmianka w którejś z ksiąg opisujących wygląd zamku. Ale nie było. Poza
tym nie potrafiłam się skupić, bo cały czas czułam się obserwowana, ale za
każdym razem, gdy podnosiłam wzrok, nie zauważałam nikogo, kto mógłby na mnie
patrzeć. Wszyscy byli zajęci sobą. W końcu oparłam się łokciami o blat stołu i
pochyliłam się, opierając czoło na dłoniach, próbując zebrać w kupę wszystko,
co wiem. A dowiedziałam się jedynie, że światło koloru zielonego kojarzone jest
ze śmiercią, więc nie musiałam zbyt wiele myśleć, żeby dojść do tego, że na
pewno ma to coś wspólnego ze śmierciożercami, co już zresztą stwierdziłam
wcześniej. O ile się nie mylę, w Hogwarcie było tylko dwóch. Snape i oczywiście
Malfoy. Obydwoje byli równie podejrzani, ale biorąc pod uwagę to, że Snape już
się trochę naraził i prawdopodobnie jest regularnie kontrolowany, stwierdziłam,
że nie ośmieliłby się tak ryzykować i to musi być Malfoy. To by tłumaczyło, dlaczego
chciał się rozdzielić pierwszego dnia patrolu. To by tłumaczyło, dlaczego
Blaise wczoraj pojawił się znikąd i zabrał mnie z tamtego miejsca. Draco pewnie
zdążył w tym czasie szybko przebiec naokoło tak, żebym czasem nie zorientowała
się, że coś knuje. To musiał być on. Dodatkowo te pytania Blaise’a o zielone
światło, na pewno chciał przez to wybadać ile już zdążyłam się dowiedzieć i
zauważyć, a potem przekazał to wszystko Malfoyowi. A cała ta gra w billarda
była tylko sztuczką, żeby zająć czymś innym moje myśli. Ten podstępny drań!
Jeśli on próbuje dokończyć dzieła Voldemorta, to nie ręczę za siebie i po
prostu urwę mu jaja, jak tylko go spotkam!
Parsknęłam ze złością i
podniosłam znowu głowę, tym razem spoglądając prosto na niego.
No dobra, może nie będę urywać mu
jaj w bibliotece, to byłoby dość… Nieetyczne.
Nie mam pojęcia jak to możliwe,
że spojrzałam akurat tam, skoro stał, oparty o regał, z wzrokiem wbitym w
otwartą książkę zupełnie jak jakieś 10 osób, które tak samo stały i coś czytały
w różnych zakątkach biblioteki. Ale ja wiedziałam, że on wcale nie czyta.
Myślał, że jest taki przebiegły, że potrzyma książkę, a ja dam się nabrać.
Jednak doskonale wiedziałam, że stanął na tyle blisko, by widzieć co robię,
jakie książki czytam i z pewnością co kilka sekund podnosił wzrok. Wcześniej go
nie zauważyłam, więc musiał albo chować się za regałem, albo po prostu dopiero
teraz mnie znalazł. Poza tym co to za idiotyczna zmyłka z tą książką, jestem
pewna, że on nawet żadnej do końca nie przeczytał. Patrzyłam na niego
intensywnie, mrużąc oczy i oparłam się plecami o oparcie krzesła, zaplatając
ręce na wysokości piersi. W końcu, tak jak myślałam, podniósł wzrok i spojrzał
na mnie. Minimalnie drgnęła mu powieka, kiedy zauważył, że go obserwuję, ale
prawdopodobnie myślał, że tego nie zauważyłam. Patrzył na mnie z tą swoją
nonszalancją i nawet uniósł kącik ust, a potem znów przeniósł wzrok na książkę
i udawał, że czyta. Wstałam i zabrałam swój pamiętnik, po czym wyprostowałam
się i ruszyłam do wyjścia, specjalnie przechodząc tuż obok niego i uderzyłam do
barkiem. Jednak po tym nie zdążyłam nawet zrobić jednego kroku, gdy poczułam
mocny uścisk na ramieniu. Musiałam się zatrzymać. Odwróciłam się i spojrzałam
na niego. Książka jakimś cudem zniknęła z jego ręki, a szkoda, bo byłam ciekawa
co takiego ”czytał”. Zamiast tego trzymał mnie jedną ręką i skutecznie uniemożliwiał
jakikolwiek ruch. Moje serce szybciej zabiło, pewnie ze strachu, bo kto jak
kto, ale Malfoy z pewnością był niebezpiecznym człowiekiem, szczególnie, kiedy
wpatrywał się w kogoś z taką furią, z jaką teraz wpatrywał się we mnie.
Przełknęłam ślinę. Dlaczego on musiał być taki… władczy?
Zupełnie jak Chrystian Grey, z
tym, że on nie chciał, żebym była jego seksualną niewolnicą. Wyobraziłam sobie
Malfoya, stojącego w progu ze skórzanym paskiem od spodni w ręku i patrzącego
na mnie groźnie, a ja krzyczę „Byłam taka niegrzeczna, zasłużyłam na szesnaście
klapsów!”.
O Boże, o czym ja myślę!
Momentalnie poczułam, jak robię
się cała czerwona, a nie mogłam zakryć się włosami, bo były spięte.
Miałam jednak nadzieję, że on
albo tego nie zauważy albo stwierdzi, że to ze strachu.
-Czy ty się zarumieniłaś,
Granger? – zapytał nagle rozbawiony, unosząc brwi i patrząc na mnie z
zaciekawieniem.
No, nadzieja matką głupich.
Prychnęłam i zaczęłam szukać w
mózgu jakiejś konkretnej riposty. Zerknęłam na swoją rękę, którą dalej ściskał
tym swoim łapskiem i znów spojrzałam na niego.
-Oczywiście, że nie. Skoro
blokujesz mi dopływ krwi do przedramienia, to gdzieś się musi ona kumulować,
prawda? – palnęłam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.Blondyn zmarszczył brwi, ale nie poluzował swojego uścisku.
-Co… - bąknął, ale nie pozwoliłam
mu dokończyć, bo znowu wpadłam mu w słowo, zmieniając taktykę i uśmiechnęłam
się.
-Poza tym, skarbie – to słowo
przeszło mi z trudem przez gardło - jak chcesz się ze mną umówić, to wystarczy
zapytać, nie musisz mnie śledzić i brutalnie łapać za ręce, żeby mnie dotknąć.
Chłopak teraz wybuchnął śmiechem
i puścił moją rękę.
-Kotku, ja nigdy w życiu nie
chciałbym cię dotknąć.
Wzruszyłam ramionami, wciąż się
do niego wyzywająco uśmiechając.
-Wczoraj mówiłeś coś innego. –
odparłam tylko i odeszłam, widząc jeszcze, jak na jego twarzy zagościł moment
konsternacji. Dosłownie na ułamek sekundy, ale dla mnie to i tak była wygrana. W
duchu przybiłam sobie piątkę i z radością skierowałam się do własnego
dormitorium.
To nic, że nie do końca
powiedziałam prawdę. Malfoy i tak tego nie pamięta, a Blaise poszedł już wtedy
spać, więc nie może niczego udowodnić.
Zaraz po obiedzie postanowiłam
wybrać się do Hogsmade, a z racji tego, że moi przyjaciele obiecali Ronowi
dotrzymać mu towarzystwa, byłam zmuszona do samotnej wycieczki. Usiadłam w
Dziurawym Kotle przy stoliku obok okna, zamówiłam kawę i znów wyciągnęłam
pamiętnik.
Dobra, drzwi wyglądały jak
prostokąt.
Narysowałam koślawy prostokąt
ołówkiem na kartce.
Więc może nie do końca były to
drzwi, może to był jakiś fragment ściany, który się przesuwał w głąb, tworząc
wejście do jakiegoś pomieszczenia. Musiał być więc jakiś mechanizm otwierający.
Koniecznie muszę wybrać się wieczorem znów na siódme piętro i obmacać całą
ścianę dookoła tych drzwi. Z tego, co zdążyłam jeszcze zauważyć, wokół konturu
drzwi były widoczne jakieś znaki, ale nie zdołałam zobaczyć czy to były litery,
czy może coś innego.
Dorysowałam dookoła prostokąta
jakieś kółeczka i krzyżyki.
Hm, jeszcze to zielone światło.
Być może miało to coś wspólnego z mechanizmem typu wykrywaczy metalu na
lotniskach. Może była tam brama, która rozpoznawała zwykłych czarodziei od
śmierciożerców i dlatego rozbłyskiwało zielone światło. Przynajmniej takie
wyjaśnienie paradoksalnie wydawało mi się najbardziej logiczne.
Spojrzałam jeszcze raz na swój
rysunek od siedmiu boleści i aż podskoczyłam ze strachu, słysząc czyjś głos.
-A co to za dzieło sztuki? – zapytał
rozbawiony Blaise i bez pytania przysunął sobie krzesło obok mnie. Szybko
zamknęłam notes i oparłam się o oparcie krzesła, napotykając na jego obejmujące
mnie ramię. Spojrzałam na niego karcąco, ale on wciąż się uśmiechał, a teraz
beztrosko lustrował mnie wzrokiem.
-Skąd ta zmiana, słońce?
Zakochałaś się? – zaśmiał się i spojrzał mi w oczy, posyłając mi szeroki
uśmiech.
-Ugh, czemu wszyscy myślą, że się
zakochałam?! – wyrzuciłam ręce w górę, patrząc na niego z irytacją, a gdy
zobaczyłam, że on nie zwrócił na to uwagi, tylko bezczelnie gapił się na mój
biust, złapałam materiał bluzki na dekolcie i podciągnęłam do góry, ignorując
to, że teraz było mi widać brzuch. Teraz dopiero chłopak się ogarnął i podniósł
wzrok.
-No ja nie wiem, do czego wczoraj
między wami doszło z Malfoyem. – wzruszył ramionami, ale patrzył na mnie
wyczekująco.
No tak, ta żmija już musiała mu
powiedzieć o zdarzeniu w bibliotece i jego pupilek przyszedł teraz na zwiady.
Nie dam mu wygrać, oj nie.
-No ja też nie wiem. – odparłam,
posyłając mu dwuznaczny uśmiech i puściłam mu oczko, na co Blaise zareagował
kolejnym szerokim uśmiechem i pokręcił nieznacznie głową, jakby mówił „Jesteś
niemożliwa”. W końcu jednak odchrząknął i poprawił się na krześle.
-Idziemy dzisiaj wieczorem na
wycieczkę. Idziesz z nami? – zapytał, a ja zanim zdążyłam odpowiedzieć,
poczułam znów ten kojący zapach i sparaliżowało mnie. Odwróciłam się ostrożnie
w prawo i zamrugałam, widząc, że Malfoy korzystając z mojej nieuwagi przysiadł
się z drugiej strony, przybrał pozę, jakby był jakimś modelem i zasalutował,
unosząc przy tym lekko kącik ust. Jego obecność od razu sprawiła, że mój
żołądek się skurczył i byłam w stanie tylko zmrużyć oczy na jego widok. Zaraz
jednak przeniosłam wzrok na Blaise’a.
-Z wami?
-Z nami, Pansy, Lavender i
Deanem.
-Lavender i Deanem? Ale oni są…
-Z Gryffindoru, tak. Cóż, to
takie spotkanie integracyjne, na pewno zauważyłaś, że już nie ma takiej
wrogości między naszymi domami…
Usłyszałam ciche prychnięcie
Malfoya za sobą, ale postanowiłam je zignorować.
-Gdzie chcecie iść?
-Pewnie na błonia. – odparł
czarnoskóry, wzruszając ramionami.
Oczywiście w normalnej sytuacji
nigdy w życiu bym z nimi nigdzie nie poszła, ale teraz musiałam mieć Malfoya na
oku, żeby mieć jakąś szansę dowiedzieć się co on kombinuje na siódmym piętrze. Może
znów uda mi się go upić, a jak będzie pijany, to będzie łatwiejszy.
Tzn. łatwiej będzie zdobyć od
niego informacje.
Znów poczułam, jak się rumienię,
ale tym razem to zignorowałam.
-No dobra. Ale jak nie będzie
Lavender i Deana to wracam do dormitorium. – posłałam Blaise’owi ostrzegawcze
spojrzenie i dopiłam swoją kawę, po czym wstałam, zabierając ze sobą notes.
- 21:00 koło pomnika Dumbledora.
– powiedział jeszcze Malfoy, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Spojrzałam na niego z chęcią ucięcia mu połowy tej czupryny, ale tylko
przeniosłam wzrok na Blaise’a, uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z budynku. Kątem
oka widziałam jeszcze, że gdy tylko znalazłam się w progu, momentalnie
pochylili się nad sobą, Malfoy z oburzeniem wyrzucił ręce w górę i zaczęli
intensywnie o czymś rozmawiać. Przewróciłam oczami i ruszyłam do zamku, żeby
napisać swoje durne wypracowanie o goździkach.
Dokładnie o 20:57 wyszłam z
dormitorium, ubrana w moją starą, bordową bluzę i chociaż dzięki niej mogłam
poczuć się choć trochę normalnie. Pod spodem oczywiście miałam jedną z tych
obcisłych T-shirtów, które kazała mi kupić Ginny, ale na szczęście mogłam
zapiąć bluzę tak, że nikt nie patrzyłby mi w dekolt. Będąc już na dole
zorientowałam się, że zapomniałam wziąć ze sobą różdżki i byłam wściekła na
samą siebie, bo wiedziałam, że im nie można ufać, ale nie chciało mi się wracać
na górę, więc stwierdziłam, że zaryzykuję. Obok pomnika byłam punktualnie o 21,
gdzie czekali już Dean i Lavender. Oboje wyraźnie odetchnęli z ulgą, gdy mnie
zobaczyli, bo jak sami mówili, też nie ufali chłopakom. Chociaż Lavender
właściwie ufała wszystkim i myślę, że chętnie poszłaby z nimi na wycieczkę do
krzaków, ale widziałam, że Deanowi szczerze ulżyło.
Zaraz dołączyli do nas Pansy, Malfoy
i Blaise, który niósł plecak.
No tak, Malfoy to przecież
arystokrata, on nie nosi czegoś takiego jak plecak. Prędzej wyobraziłabym go
sobie z torebką od Prady. Byłam ciekawa czy on w ogóle wie, co to Prada. Pewnie
nie, znając jego antymugolski stosunek do świata.
Ruszyliśmy za Blaise’em, co było
najgłupszym możliwym pomysłem, bo ubrany w czarne ciuchy idealnie wtapiał się w
noc. Już lepszym przewodnikiem byłby Malfoy z jego tlenionym łbem, świecącym w
ciemności.
Cudem powstrzymałam się od
chichotu, gdy wyobraziłam sobie go w roli latarni morskiej.
W każdym razie wszystko było w
porządku do czasu, aż skręciliśmy do Zakazanego Lasu. Od razu stanęłam, powodując,
że Lavender, która szła za mną, uczepiona Malfoya, wpadła mi w plecy i zaczęła
przeklinać.
-Mieliśmy iść na błonia.
-Zmiana planów, szlamciu. Chyba
się nie boisz? – usłyszałam za sobą ironiczny głos tego idioty.
-Nie boję się. – syknęłam,
odwracając się do niego – Ale to zabronione. A my powinniśmy dawać przykład,
skoro jesteśmy prefek…
-Hermiona, nikt się nie dowie.
Jesteśmy dorośli, przecież nic nam się nie stanie, no chodź. – powiedział Dean,
obejmując mnie ramieniem i wręcz siłą zmusił mnie, żebym szła dalej, podczas
gdy ja dalej patrzyłam na Malfoya, jakbym chciała go zabić. Ten tylko zaśmiał
się i ruszył za nami, kompletnie ignorując trajkotającą Lavender. W końcu
jednak ona się wkurzyła, że ten jej nie słucha i wpadła między nas, zajmując
rozmową Deana, a ten najwyraźniej tylko z grzeczności nie powiedział jej, żeby
spadała, bo wcale nie wyglądał na zadowolonego. Po chwili z przodu Blaise i
Pansy wyciągnęli różdżki i rozbłysło w nich światło.
-Lumos. – szepnął Dean, jego różdżka rozbłysła i posłał mi słaby
uśmiech, a ja przeklęłam w duchu swoja głupotę.
-Och Dean, jesteś moim
światełkiem w tunelu. – zachichotała Lavender, biorąc go pod rękę. Westchnęłam
patrząc na nich i rozejrzałam się, w dalszym ciągu klnąc na samą siebie. Jak
mogłam być taką idiotką i nie zabrać ze sobą różdżki?
-No chodź Granger, bo mi cię aż
szkoda. – usłyszałam, ale postanowiłam go zignorować.
Oj nie, nie ma mowy, nie będzie
mi łaski robił.
Szłam dalej z determinacją, aż
nadepnęłam na coś miękkiego, co zapiszczało pod moją stopą i uciekło,
szeleszcząc w trawie. Krzyknęłam i podskoczyłam, odsuwając się w stronę
Lavender, ale ta tylko spojrzała na mnie, jakby mówiła „Nie przeszkadzaj mi w
podrywie”.
-Wszystko ok? – zapytał Blaise z
przodu, a ja tylko mruknęłam „tak”, ignorując cichy śmiech tlenionego łba za
mną. Złapał mnie w końcu za przedramię, ale nie tak, jak dzisiaj w bibliotece.
Zrobił to delikatnie, tylko po to, żebym się zatrzymała na chwilę. Kiedy byłam
już obok niego, puścił mnie i przełożył świecącą różdżkę do drugiej ręki tak,
że światło znajdowało się teraz między nami. Kto by pomyślał, ze może być taki szarmancki? Spojrzałam na jego twarz, którą delikatnie rozświetlała różdżka. Patrzył przed
siebie ze spokojem, zupełnie tak, jakby mu nie przeszkadzało, że idzie ramię w
ramię ze swoim wrogiem, dzieląc z nim promyczek światła.
-Nie oczekuję, że mi
podziękujesz. – powiedział, powoli przenosząc na mnie wzrok. Wciągnęłam
gwałtownie powietrze, widząc, jak jego oczy świecą rozżarzoną stalą w oceanie.
Miał takie piękne spojrzenie. W ogóle cały był piękny, tylko szkoda, że był
takim debilem.
-To dobrze, bo nie zamierzam. –
odparłam równie spokojnie i uśmiechnęłam się lekko.
-Dalej cię nienawidzę. –
dopowiedział jeszcze, a ja zauważyłam, jak jego usta drgnęły w uśmiechu.
-I z wzajemnością.
I więcej się do siebie nie
odezwaliśmy, aż dotarliśmy do celu, którym okazała się być jaskinia. Nawet nie
miałam pojęcia, że w Zakazanym Lesie jest jaskinia, a nawet jeśli, to w życiu
bym do niej nie weszła, bo pomyślałabym, że to mieszkanko dla centaurów, czy
jakiś równie dziwnych stworzeń. Ale teraz Blaise i Pansy beztrosko wkroczyli do
środka, nie przejmując się, że wewnątrz było zimno, wilgotno i z sufitu co
jakiś czas kapała woda.
W każdym razie miałam nadzieję,
że to była woda, a nie ślina jakiegoś pająka.
Nie widziałam sensu w tym, że
szliśmy taki kawał drogi przez niebezpieczny las tylko po to, żeby dotrzeć do
paskudnej jaskini, do czasu, aż zobaczyliśmy jeziorko. Musiało być magiczne, bo
świeciło mocno niebieskim światłem, nadając ścianom blasku. Przez to jaskinia
mieniła się srebrno-niebieskim kolorem.
Zupełnie jak oczy Malfoya.
-Podobno jednorożce często piją z
tego źródła i dlatego jest magiczne. – wyjaśnił Blaise.
Cudem powstrzymałam się od
okrzyku zachwytu. Jeziorko dawało na tyle światła, że używanie różdżki wcale
nie było potrzebne. Nie było do końca jasno, ale było… nastrojowo. Idealne
miejsce na randkę. Wokół latały świetliki, a wiele z nich siadało na ścianach w
skupiskach, powodując, że wyglądało to jeszcze bardziej magicznie. Jak mogłam
nie wiedzieć o tym miejscu? Muszę koniecznie zapamiętać drogę i przyprowadzić
tutaj swoich przyjaciół. Niestety znalazłam się tu w towarzystwie praktycznie
obcych mi osób. Westchnęłam i wtedy poczułam czyjąś rękę obejmującą mnie w
talii. Już myślałam, że to Malfoy i miałam zmieszać go z błotem, ale to był
Dean. Posłał mi tylko uśmiech, ale nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że chce
powiedzieć coś w stylu „Boże, Hermiona jak tu pięknie, prawda?”, więc również
posłałam mu uśmiech i odwróciłam wzrok od niego. Zauważyłam, że reszta
usadowiła się na kocu, który wziął się nie wiadomo skąd, więc ruszyłam w ich
stronę i usiadłam razem z nimi w kółku, ciągnąc za sobą Deana. Wylądowałam
między nim a Pansy, która omiotła mnie szybkim, przestraszonym spojrzeniem.
Prawdopodobnie pamiętała jeszcze nasz ostatni incydent, kiedy jej groziłam,
żeby podała mi hasło do dormitorium Slytherinu. Cóż, lepsze to, niż jakby
patrzyła na mnie z nienawiścią, wyzywając mnie od szlam. Blaise zaczął wyciągać
z plecaka alkohol, uśmiechając się przy tym głupkowato.
Jak tak dalej pójdzie to ja
zacznę codziennie pić. Zazwyczaj byłam przeciwniczką alkoholu, bardzo rzadko
piłam, a jeżeli już to w niewielkich ilościach. A teraz już drugi dzień z
rzędu… Co prawda potrafiłam być asertywna i mogłam po prostu powiedzieć „nie”,
ale nie chciałam dać satysfakcji Malfoyowi, więc wzięłam od Blaise’a czerwony,
jednorazowy kubek, który wręczał każdemu po kolei.
-Zagrajmy w prawdę i wyzwanie! –
wykrzyknęła radośnie Lavender.
-Mam lepszy pomysł. Zagrajmy w
„Nigdy nie...”. Mówisz, czego nigdy nie robiłeś, a ten, kto to robił, musi się
napić. – podsunął Blaise, puszczając oczko do Pansy, na co ona się zarumieniła.
Mops się zarumienił! Rozejrzałam się po reszcie, ale najwidoczniej tylko ja to zauważyłam.
Łohoho, Blaise i Pansy, ciekawe,
co na to Malfoy, jak się dowie.
-Dobra, ja zacznę, skoro tak
bardzo prosicie. – odezwał się znowu, nalewając każdemu do kubka podejrzanej
substancji. – Więc, nigdy nie wyprałem sobie sam spodni.
Zapanowała cisza, a sekundę potem
Pansy krzyknęła „O kurwa, współczuję twojej przyszłej żonie!” i wszyscy wybuchliśmy
śmiechem. Niestety również wszyscy musieliśmy pić oprócz niego, a on tylko
patrzył na nas ze śmiechem. Ten dziwny alkohol był jeszcze gorszy niż ich
ukochana whisky.
-Dawaj Lavender.
-Ok. Hm, nigdy nie uprawiałam
seksu w sowiarni. – powiedziała, po czym z uśmiechem rozejrzała się po
wszystkich. Nikt nie podniósł kubka, oprócz Malfoya. Wszyscy wbiliśmy w niego
wzrok z osłupieniem.
-Smoku? Kiedy? – zapytał Blaise,
patrząc na niego ze zdziwieniem, a ten tylko wzruszył ramionami i omiótł
wszystkich spojrzeniem z tym swoim pogardliwym uśmieszkiem.
-Nie wierzę, ty mnie nigdy nie
przestaniesz zadziwiać. – zaśmiała się Pansy, znów patrząc na niego, jak na
bóstwo. No i koniec love story z Blaise’m. Nie rozumiem, co w tym takiego
pociągającego, że Malfoy był ruchaczem, który nie przywiązuje żadnej wagi do
stosunku płciowego i wykorzystuje wszystkich i wszędzie.
No, ale nieważne.
-Dobra, teraz ja. Nigdy nie przypuszczałem,
że Malfoy może kogoś przelecieć w sowiarni. – powiedział przez śmiech Dean.
-Przecież tam jest tak zimno i
niewygodnie, i sowy mogą cię podziobać! – powiedziała z oburzeniem Lavender, a
ja stwierdziłam, że się nie odzywam, bo w ogóle nie miałam doświadczenia
(uprawiłam raz seks z Ronem i było okropnie) i po prostu przechyliłam kubek,
pozwalając, by paskudna substancja rozgrzała moje gardło. Teraz wszyscy
patrzyli na mnie w osłupieniu, a Blaise z rozbawieniem przenosił wzrok ze mnie
na swojego przyjaciela i z powrotem.
-Nie sądziłem, że masz takie
zdanie o mnie, Granger. – powiedział spokojnie Malfoy, ale widać było, że cała
sytuacja go bawi. Wzruszyłam ramionami.
-Jakiekolwiek by nie było,
najwidoczniej jest słuszne. – odparłam, unosząc brwi, a reszta zrobiła słynne
„uuu”.
-Dobra, teraz ty Hermiona. –
powiedział Dean, patrząc na mnie z uśmiechem, a ja spojrzałam na swój kubek. W
ogóle nie pomyślałam o tym, co powiem. Przez chwilę siedziałam tak w ciszy, aż
w końcu podniosłam wzrok i powiedziałam:
-Nigdy nie byłam zakochana.
Przez chwilę patrzyli na mnie
dziwnym wzrokiem, najwyraźniej myśleli, że powiem coś w stylu, że nigdy nie
dostałam oceny niższej niż „Zadowalający”, a tu takie coś. Pierwszy napił się
Blaise, a za nim cała reszta, oprócz Malfoya. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona,
a on posłał mi jeden z tych swoich nieodgadnionych uśmiechów. Nie było to o
dziwo ironiczne, ani pogardliwe, ani nie patrzył na mnie z wyższością. Można
powiedzieć, że był to smutny uśmiech. Malfoy nigdy nie był zakochany i teraz
jeszcze było mu smutno. O Jezu, jakich ja się rzeczy dowiaduję dzisiaj.
Odwzajemniłam lekko jego uśmiech, po czym przyszła kolej na Pansy, ale ona
powiedziała, że jeszcze się musi zastanowić, bo właściwie robiła już wszystko,
więc zamieniła się w kolejce z blondynem. Byłam ciekawa, co też on może nam
powiedzieć i najwidoczniej nie tylko ja, bo wszyscy patrzyliśmy na niego w
wyczekiwaniu. Dodatkowo już zaczynało mi się kręcić w głowie, więc miałam
nadzieję, że nie będę musiała pić.
-Nigdy nie przypuszczałem, że
ślizgoni mogą się dobrze bawić z gryfonami. – powiedział i nikt się nie napił,
oprócz Blaise’a, który posłał mi znaczący, szeroki uśmiech. Malfoy miał rację.
Ja też się dobrze z nimi bawiłam, co było aż dziwne. Nawet na chwilę pozwoliłam
sobie zapomnieć o tym, że się nienawidzimy i o tym, że przyszłam tu po
informacje.
-O, wiem, wiem! Nigdy się jeszcze
nie kąpałam w tym jeziorze! – wykrzyknęła Pansy i nie czekając, aż ktokolwiek
się napije wstała i ściągnęła bluzkę, potem spodnie i w samej bieliźnie ruszyła
do jeziorka. Zaśmialiśmy się, a za nią podążyła reszta, rzucając po kolei swoje
ubrania na koc.
Dobra, widziałam już dwa razy
Malfoya bez koszulki i nie narzekałam na ten widok, ale teraz, w niebieskim
świetle wyglądał, jak bóg, przysięgam. Nie ubóstwiałam go, oj nie, ale myślę,
że każdy przyznałby mi rację, że jego wyrzeźbione ciało wyglądało idealnie.
W końcu na kocu zostałam sama z
Deanem. Spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem. Też poszłabym pływać, ale:
1. Wstydziłam się swojego ciała.
2. Miałam majtki z hello kity.
3. Bałam się, że jak wstanę, to
zwymiotuję.
-Nie idziesz pływać? – zapytał
Dean, kiwając głową w stronę reszty rówieśników. Pokręciłam tylko przecząco
głową, wciąż głupio się uśmiechając. Dean spuścił wzrok tak, jakby się nad
czymś zastanawiał, a gdy znów na mnie spojrzał, wyglądał dużo poważniej.
Niepewnie dotknął mojej dłoni, powodując, że moje źrenice się rozszerzyły.
-Hermiona… - zaczął, ale nigdy
nie dane było mu dokończyć, bo doskoczyły do niego Pansy i Lavender i zanim
zdążył się zorientować, co się dzieje, był już w wodzie. Odruchowo wstałam,
żeby mnie nie ochlapały, ani czasem nie próbowały zaciągnąć razem z nim.
Obserwowałam, jak pchają go do jeziorka, a on mimo oporu nie może dać im rady.
Czarownice to jednak silne baby
są.
Zaśmiałam się, po czym odwróciłam
się w drugą stronę z zamiarem ponownego usadowienia się na kocu, ale
odskoczyłam ze strachu, widząc przed sobą przemoczonego Blaise’a.
-Nie, Blaise. Nie. – wymamrotałam
i zaczęłam się cofać.
-No dawaj Hermiona, przytul mnie.
– powiedział i rozłożył ręce, po czym zaczął iść w moją stronę.
-Poważnie Blaise, nie umiem
pływać.
-Umiesz.
-Nie umiem.
-Kłamiesz.
-Nie!
Dobra, kłamałam.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze,
ale wtedy natknęłam się plecami na coś twardego i zamarłam. Bynajmniej nie była
to ściana, oj nie. To coś było znacznie cieplejsze i znacznie ładniej
pachniało. Blaise zaśmiał się i odszedł do wody, a ja powoli odwróciłam się i
zobaczyłam przed sobą Malfoya. No jasne, wiadome było, że to się tak skończy.
Mój wzrok był gdzieś na wysokości jego mostka, ale nie miałam odwagi spojrzeć
wyżej, dopóki chłopak nie dotknął dłonią mojego podbródka i zmusił mnie do
podniesienia wzroku. Byłam sparaliżowana i jak zwykle tłumaczyłam to sobie jego
perfumami. Czułam jego bicia serca, które było tak spokojne i miarowe, że aż
miałam ochotę się do niego przytulić. A moje serce waliło, jak płot pneumatyczny.
Nie odezwałam się, on też nie, tylko na parę sekund świat się zatrzymał i
wpatrywaliśmy się sobie w oczy. A potem Blaise coś krzyknął, Maloy mnie puścił,
ale tylko na moment, bo zaraz potem przerzucił mnie sobie przez ramię i
bezczelnie wrzucił do wody.
Wracaliśmy w środku nocy, cali
mokrzy, pijani i rozbawieni do łez, śmiejąc się głośno i nie zważając na to, że
możemy kogoś obudzić. Właściwie czułam się wspaniale, tak beztrosko, że gdybym
spotkała teraz McGonagall, prawdopodobnie zaczęłabym tańczyć wokół niej, wciąż
się śmiejąc. Oswoiłam się też ze ślizgonami i musiałam przyznać, że przestali
mi przeszkadzać. Całkiem swobodnie czułam się w ich towarzystwie. Nawet nie
przejmowałam się tym, że złamałam dzisiaj regulamin szkoły.
Idąc między Blaise’m, a Malfoyem,
śmiałam się bez przerwy od 15 minut z jakiegoś durnego żartu, który
opowiedziała Pansy.
-Malfoy założę się, że nie wiesz,
co to Prada. – wypaliłam nagle poważnie, po czym odwróciłam się, widząc, że
moje mokre buty, a w dodatku brudne z błota zostawiają ślady na posadzce.
Jednak mądry Dean zacierał je zaklęciami za nami. Kochany.
-Prada to dom mody.
Założony zresztą przez czarownicę, Granger. Nie jestem zacofany społecznie.
Prychnęłam, udając, że to
wiedziałam, chociaż w rzeczywistości nie miałam pojęcia.
-Hermiona? – usłyszałam nagle i
wszyscy stanęliśmy w miejscu, widząc przed nami w odległości paru metrów
Harrego i Rona, którzy patrzyli na mnie w osłupieniu. Automatycznie wszyscy
przestaliśmy się śmiać. Od razu uśmiech zniknął z mojej twarzy i poczułam, jak
krew odpływa z mojej twarzy.
-Cześć.
I znowu musieliście tyle czekać, wybaczcie :(
Postanowiłam zmienić wygląd bloga, jak Wam się podoba? Bo ja jestem zakochana w tym szablonie! :D
PS: Żeby włączyć komentarze, trzeba kliknąć na biały kwadracik po lewej obok tytułu rozdziału :)
Postanowiłam zmienić wygląd bloga, jak Wam się podoba? Bo ja jestem zakochana w tym szablonie! :D
PS: Żeby włączyć komentarze, trzeba kliknąć na biały kwadracik po lewej obok tytułu rozdziału :)