piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 6


Stanęłam przed lustrem i nerwowo spojrzałam na własne odbicie. Jakiś cienki sweterek zarzucony na bluzkę z dekoltem i obcisłe dżinsy kompletnie nie były w moim stylu. Czułam się niekomfortowo, zupełnie jakbym miała jakąś ciuchoklaustrofobię. Złapałam palcami za materiał bluzki i odciągnęłam go od swojego brzucha, starając się chociaż trochę go naciągnąć, ale to nic nie dało, oprócz tego, że się wymiął. Westchnęłam i ostatnimi resztkami siły woli powstrzymałam się od powrotu do sypialni i założenia swojego ulubionego, zniszczonego swetra z kotkami. Zamiast tego związałam włosy w jakiegoś koka, bo dzisiaj wyglądały wyjątkowo tragicznie, posłałam sobie ostatnie, niepewne spojrzenie i wyszłam z łazienki.
Nie to, że wyglądałam źle, bo właściwie prezentowałam się całkiem nieźle, ale wiedziałam, że to nie w moim stylu i teraz będę w centrum uwagi. A wcale nie chciałam być w centrum uwagi.
W każdym razie w końcu znalazłam się na szkolnym korytarzu i, tak jak myślałam, wszyscy się na mnie gapili. Odruchowo przycisnęłam książkę do eliksirów do piersi i ruszyłam na lekcje, starając się myśleć o wszystkim, byle nie o tym ile osób aktualnie na mnie patrzy. Nawet nieźle mi szło, aż do momentu, kiedy podniosłam wzrok i zobaczyłam przenikliwe spojrzenie Malfoya. Nawet nie drgnął, widząc, że go zauważyłam. Stał oparty o przeciwległą ścianę w białej koszuli i zielono-srebrnym krawacie. Oprócz zmierzwionych włosów nie było widać po nim żadnej oznaki kaca. Ciekawe czy cokolwiek pamiętał z wczorajszego wieczoru. Obok niego Astoria Greengrass opowiadała coś z ożywieniem, co jakiś czas chichotając, a on nawet nie trudził się, żeby sprawiać choć pozory człowieka kulturalnego i otwarcie miał w dupie jej obecność. Za to najwidoczniej nie miał w dupie mnie, skoro teraz przeniósł wzrok z moich oczu w dół, wcale się przy tym nie spiesząc, a gdy nasze spojrzenia znów się spotkały, uniósł lekko brew do góry. Ale po wczorajszym, pięknym uśmiechu nie było śladu, zamiast tego na jego twarzy zagościła znów ta sama, ironiczna maska, którą przybierał na siebie od siedmiu lat. Przewróciłam oczami i weszłam do sali, starając się na niego nie patrzeć nigdy więcej. Usiadłam w ławce, czekając na Harrego, który chwilę później ostrożnie usiadł obok mnie, patrząc niepewnie w moją stronę.
-Co? – burknęłam, doskonale wiedząc o co mu chodzi.
Harry w osłupieniu zlustrował mnie wzrokiem i zrobił niezdarny gest ręką wskazujący na mój ubiór.
-Zakochałaś się? – zapytał, mrużąc oczy.
Zamrugałam kilka razy, po czym wybuchłam śmiechem.
Cóż za idiotyczny pomysł.
-Nie, Harry. Nie zakochałam się. Po prostu postanowiłam zrobić coś z własnym życiem.
Chłopak jednak nie odpowiedział, a zamiast tego się tylko uśmiechnął. Nie jestem w stanie stwierdzić co oznaczał jego uśmiech. Czy aprobatę, czy może to, że mi nie wierzy. Zrezygnowałam jednak z dopytywania się o znaczenie jego gestów i skupiłam się na lekcji, bo klasy wszedł właśnie profesor Snape. Chociaż trudno było tutaj mówić o skupieniu. Starałam się jak najdyskretniej zająć się swoimi sprawami i zapisywałam wszystko, czego muszę się dowiedzieć.
Po pierwsze, o co chodzi z tymi drzwiami, skąd one się wzięły i dlaczego znikają.
Po drugie, cóż to za głupie światło, które pojawia się znikąd na sekundę. Westchnęłam, patrząc na zegar, według którego minęły dopiero dwie minuty lekcji. A potem czeka mnie jeszcze jakieś pięć godzin i będę mogła w spokoju iść do biblioteki poszukać jakiś informacji. Przewróciłam kartkę w pamiętniku i zaczęłam pisać.
Nie wiem czy to był dobry pomysł z tą zmianą image’u. W tej sekundzie czuję na sobie wzrok co najmniej dziesięciu osób i
-I jedna z nich to ja. – usłyszałam nad sobą i zamarłam z piórem w dłoni, nie mając odwagi, by podnieść wzrok. Snape wysyczał to zdanie tuż nad moim uchem, po czym siłą wyrwał mi notes i podniósł. Podążyłam za nim wzrokiem, momentalnie pobladła. Modliłam się w duchu, żeby nie zaczął tego czytać na glos, a wiedziałam, że byłby do tego zdolny, wredny małpiszon. Ale on na szczęście zamknął go głośno jednym ruchem dłoni, po czym zaszczycił mnie jednym, pogardliwym spojrzeniem i ruszył z moim pamiętnikiem do swojego podium. Nie miałam odwagi poprosić, żeby oddał mi moją własność, ani nawet zapytać co chce z nią zrobić, ale wiedziałam, że po lekcji będę musiała do niego iść i protestować, bo nie mogłam dopuścić, żeby dowiedział się o moich koszmarach nocnych, ani o tajemniczym zielonym świetle i drzwiach. Kto wie, może to właśnie on był za to odpoweidzialny, w końcu był, jest i na zawsze już pozostanie śmierciożercą. A śmierciożercy mają wiele wspólnego z zielonym światłem.
Właśnie, to jest to! Rozbłysk mógł mieć coś wspólnego ze śmierciożercami.
Odruchowo spojrzałam na Malfoya, który tak jak ostatnio wpatrywał się we mnie przenikliwym wzorkiem, zupełnie, jakby chciał czytać mi w myślach. Może opanował sztukę telekinezy przez ostatni rok. Na wszelki wypadek zaczęłam śpiewać hymn narodowy w myślach i odwróciłam od niego wzrok.
 
Jakimś cudem udało mi się wytrzymać wszystkie lekcje i gdy tylko wyszłam z sali wróżbiarstwa, wystrzeliłam, jak z procy po schodach, przeskakując co drugi stopień. Miałam gdzieś, że fryzura mi się zepsuła i mój biust radośnie podskakiwał, a wszyscy się temu przyglądali. Najważniejsza była dla mnie biblioteka. Oczywiście udało mi się odzyskać pamiętnik, chociaż zarobiłam przy tym dodatkowe wypracowanie na temat właściwości goździków w eliksirach (cóż za idiotyczny temat), ale to też mi nie przeszkadzało. Właściwie lubiłam pisać wypracowania, a zdecydowanie wolałam to, niż jakiś durny szlaban u tego gbura. Wpadłam do biblioteki i od razu wzięłam potężny tom Historii Hogwartu, po czym położyłam go z hukiem na stoliku, powodując, ze jakiś płochliwy drugoklasista aż podskoczył ze strachu. Zignorowałam go i ruszyłam dalej po inne księgi, w których mogłabym znaleźć cokolwiek o istnieniu tych drzwi na siódmym piętrze, po czym w końcu usiadłam na krześle, wpatrując się w górę starych książek przede mną. Westchnęłam i zabrałam się za ich czytanie. Niestety nie znalazłam niczego o tych drzwiach, co było niesłychanie dziwaczne, ponieważ nie mogło mi się to przewidzieć, ani też nie mogły być one jakoś wyimaginowane. Skoro tam istniały, musiała być o nich jakaś wzmianka w którejś z ksiąg opisujących wygląd zamku. Ale nie było. Poza tym nie potrafiłam się skupić, bo cały czas czułam się obserwowana, ale za każdym razem, gdy podnosiłam wzrok, nie zauważałam nikogo, kto mógłby na mnie patrzeć. Wszyscy byli zajęci sobą. W końcu oparłam się łokciami o blat stołu i pochyliłam się, opierając czoło na dłoniach, próbując zebrać w kupę wszystko, co wiem. A dowiedziałam się jedynie, że światło koloru zielonego kojarzone jest ze śmiercią, więc nie musiałam zbyt wiele myśleć, żeby dojść do tego, że na pewno ma to coś wspólnego ze śmierciożercami, co już zresztą stwierdziłam wcześniej. O ile się nie mylę, w Hogwarcie było tylko dwóch. Snape i oczywiście Malfoy. Obydwoje byli równie podejrzani, ale biorąc pod uwagę to, że Snape już się trochę naraził i prawdopodobnie jest regularnie kontrolowany, stwierdziłam, że nie ośmieliłby się tak ryzykować i to musi być Malfoy. To by tłumaczyło, dlaczego chciał się rozdzielić pierwszego dnia patrolu. To by tłumaczyło, dlaczego Blaise wczoraj pojawił się znikąd i zabrał mnie z tamtego miejsca. Draco pewnie zdążył w tym czasie szybko przebiec naokoło tak, żebym czasem nie zorientowała się, że coś knuje. To musiał być on. Dodatkowo te pytania Blaise’a o zielone światło, na pewno chciał przez to wybadać ile już zdążyłam się dowiedzieć i zauważyć, a potem przekazał to wszystko Malfoyowi. A cała ta gra w billarda była tylko sztuczką, żeby zająć czymś innym moje myśli. Ten podstępny drań! Jeśli on próbuje dokończyć dzieła Voldemorta, to nie ręczę za siebie i po prostu urwę mu jaja, jak tylko go spotkam!
Parsknęłam ze złością i podniosłam znowu głowę, tym razem spoglądając prosto na niego.
No dobra, może nie będę urywać mu jaj w bibliotece, to byłoby dość… Nieetyczne.
Nie mam pojęcia jak to możliwe, że spojrzałam akurat tam, skoro stał, oparty o regał, z wzrokiem wbitym w otwartą książkę zupełnie jak jakieś 10 osób, które tak samo stały i coś czytały w różnych zakątkach biblioteki. Ale ja wiedziałam, że on wcale nie czyta. Myślał, że jest taki przebiegły, że potrzyma książkę, a ja dam się nabrać. Jednak doskonale wiedziałam, że stanął na tyle blisko, by widzieć co robię, jakie książki czytam i z pewnością co kilka sekund podnosił wzrok. Wcześniej go nie zauważyłam, więc musiał albo chować się za regałem, albo po prostu dopiero teraz mnie znalazł. Poza tym co to za idiotyczna zmyłka z tą książką, jestem pewna, że on nawet żadnej do końca nie przeczytał. Patrzyłam na niego intensywnie, mrużąc oczy i oparłam się plecami o oparcie krzesła, zaplatając ręce na wysokości piersi. W końcu, tak jak myślałam, podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Minimalnie drgnęła mu powieka, kiedy zauważył, że go obserwuję, ale prawdopodobnie myślał, że tego nie zauważyłam. Patrzył na mnie z tą swoją nonszalancją i nawet uniósł kącik ust, a potem znów przeniósł wzrok na książkę i udawał, że czyta. Wstałam i zabrałam swój pamiętnik, po czym wyprostowałam się i ruszyłam do wyjścia, specjalnie przechodząc tuż obok niego i uderzyłam do barkiem. Jednak po tym nie zdążyłam nawet zrobić jednego kroku, gdy poczułam mocny uścisk na ramieniu. Musiałam się zatrzymać. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Książka jakimś cudem zniknęła z jego ręki, a szkoda, bo byłam ciekawa co takiego ”czytał”. Zamiast tego trzymał mnie jedną ręką i skutecznie uniemożliwiał jakikolwiek ruch. Moje serce szybciej zabiło, pewnie ze strachu, bo kto jak kto, ale Malfoy z pewnością był niebezpiecznym człowiekiem, szczególnie, kiedy wpatrywał się w kogoś z taką furią, z jaką teraz wpatrywał się we mnie. Przełknęłam ślinę. Dlaczego on musiał być taki… władczy?
Zupełnie jak Chrystian Grey, z tym, że on nie chciał, żebym była jego seksualną niewolnicą. Wyobraziłam sobie Malfoya, stojącego w progu ze skórzanym paskiem od spodni w ręku i patrzącego na mnie groźnie, a ja krzyczę „Byłam taka niegrzeczna, zasłużyłam na szesnaście klapsów!”.
O Boże, o czym ja myślę!
Momentalnie poczułam, jak robię się cała czerwona, a nie mogłam zakryć się włosami, bo były spięte.
Miałam jednak nadzieję, że on albo tego nie zauważy albo stwierdzi, że to ze strachu.
-Czy ty się zarumieniłaś, Granger? – zapytał nagle rozbawiony, unosząc brwi i patrząc na mnie z zaciekawieniem.
No, nadzieja matką głupich.
Prychnęłam i zaczęłam szukać w mózgu jakiejś konkretnej riposty. Zerknęłam na swoją rękę, którą dalej ściskał tym swoim łapskiem i znów spojrzałam na niego.
-Oczywiście, że nie. Skoro blokujesz mi dopływ krwi do przedramienia, to gdzieś się musi ona kumulować, prawda? – palnęłam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.Blondyn zmarszczył brwi, ale nie poluzował swojego uścisku.
-Co… - bąknął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć, bo znowu wpadłam mu w słowo, zmieniając taktykę i uśmiechnęłam się.
-Poza tym, skarbie – to słowo przeszło mi z trudem przez gardło - jak chcesz się ze mną umówić, to wystarczy zapytać, nie musisz mnie śledzić i brutalnie łapać za ręce, żeby mnie dotknąć.
Chłopak teraz wybuchnął śmiechem i puścił moją rękę.
-Kotku, ja nigdy w życiu nie chciałbym cię dotknąć.
Wzruszyłam ramionami, wciąż się do niego wyzywająco uśmiechając.
-Wczoraj mówiłeś coś innego. – odparłam tylko i odeszłam, widząc jeszcze, jak na jego twarzy zagościł moment konsternacji. Dosłownie na ułamek sekundy, ale dla mnie to i tak była wygrana. W duchu przybiłam sobie piątkę i z radością skierowałam się do własnego dormitorium.
To nic, że nie do końca powiedziałam prawdę. Malfoy i tak tego nie pamięta, a Blaise poszedł już wtedy spać, więc nie może niczego udowodnić.
 
Zaraz po obiedzie postanowiłam wybrać się do Hogsmade, a z racji tego, że moi przyjaciele obiecali Ronowi dotrzymać mu towarzystwa, byłam zmuszona do samotnej wycieczki. Usiadłam w Dziurawym Kotle przy stoliku obok okna, zamówiłam kawę i znów wyciągnęłam pamiętnik.
Dobra, drzwi wyglądały jak prostokąt.
Narysowałam koślawy prostokąt ołówkiem na kartce.
Więc może nie do końca były to drzwi, może to był jakiś fragment ściany, który się przesuwał w głąb, tworząc wejście do jakiegoś pomieszczenia. Musiał być więc jakiś mechanizm otwierający. Koniecznie muszę wybrać się wieczorem znów na siódme piętro i obmacać całą ścianę dookoła tych drzwi. Z tego, co zdążyłam jeszcze zauważyć, wokół konturu drzwi były widoczne jakieś znaki, ale nie zdołałam zobaczyć czy to były litery, czy może coś innego.
Dorysowałam dookoła prostokąta jakieś kółeczka i krzyżyki.
Hm, jeszcze to zielone światło. Być może miało to coś wspólnego z mechanizmem typu wykrywaczy metalu na lotniskach. Może była tam brama, która rozpoznawała zwykłych czarodziei od śmierciożerców i dlatego rozbłyskiwało zielone światło. Przynajmniej takie wyjaśnienie paradoksalnie wydawało mi się najbardziej logiczne.
Spojrzałam jeszcze raz na swój rysunek od siedmiu boleści i aż podskoczyłam ze strachu, słysząc czyjś głos.
-A co to za dzieło sztuki? – zapytał rozbawiony Blaise i bez pytania przysunął sobie krzesło obok mnie. Szybko zamknęłam notes i oparłam się o oparcie krzesła, napotykając na jego obejmujące mnie ramię. Spojrzałam na niego karcąco, ale on wciąż się uśmiechał, a teraz beztrosko lustrował mnie wzrokiem.
-Skąd ta zmiana, słońce? Zakochałaś się? – zaśmiał się i spojrzał mi w oczy, posyłając mi szeroki uśmiech.
-Ugh, czemu wszyscy myślą, że się zakochałam?! – wyrzuciłam ręce w górę, patrząc na niego z irytacją, a gdy zobaczyłam, że on nie zwrócił na to uwagi, tylko bezczelnie gapił się na mój biust, złapałam materiał bluzki na dekolcie i podciągnęłam do góry, ignorując to, że teraz było mi widać brzuch. Teraz dopiero chłopak się ogarnął i podniósł wzrok.
-No ja nie wiem, do czego wczoraj między wami doszło z Malfoyem. – wzruszył ramionami, ale patrzył na mnie wyczekująco.
No tak, ta żmija już musiała mu powiedzieć o zdarzeniu w bibliotece i jego pupilek przyszedł teraz na zwiady.
Nie dam mu wygrać, oj nie.
-No ja też nie wiem. – odparłam, posyłając mu dwuznaczny uśmiech i puściłam mu oczko, na co Blaise zareagował kolejnym szerokim uśmiechem i pokręcił nieznacznie głową, jakby mówił „Jesteś niemożliwa”. W końcu jednak odchrząknął i poprawił się na krześle.
-Idziemy dzisiaj wieczorem na wycieczkę. Idziesz z nami? – zapytał, a ja zanim zdążyłam odpowiedzieć, poczułam znów ten kojący zapach i sparaliżowało mnie. Odwróciłam się ostrożnie w prawo i zamrugałam, widząc, że Malfoy korzystając z mojej nieuwagi przysiadł się z drugiej strony, przybrał pozę, jakby był jakimś modelem i zasalutował, unosząc przy tym lekko kącik ust. Jego obecność od razu sprawiła, że mój żołądek się skurczył i byłam w stanie tylko zmrużyć oczy na jego widok. Zaraz jednak przeniosłam wzrok na Blaise’a.
-Z wami?
-Z nami, Pansy, Lavender i Deanem.
-Lavender i Deanem? Ale oni są…
-Z Gryffindoru, tak. Cóż, to takie spotkanie integracyjne, na pewno zauważyłaś, że już nie ma takiej wrogości między naszymi domami…
Usłyszałam ciche prychnięcie Malfoya za sobą, ale postanowiłam je zignorować.
-Gdzie chcecie iść?
-Pewnie na błonia. – odparł czarnoskóry, wzruszając ramionami.
Oczywiście w normalnej sytuacji nigdy w życiu bym z nimi nigdzie nie poszła, ale teraz musiałam mieć Malfoya na oku, żeby mieć jakąś szansę dowiedzieć się co on kombinuje na siódmym piętrze. Może znów uda mi się go upić, a jak będzie pijany, to będzie łatwiejszy.
Tzn. łatwiej będzie zdobyć od niego informacje.
Znów poczułam, jak się rumienię, ale tym razem to zignorowałam.
-No dobra. Ale jak nie będzie Lavender i Deana to wracam do dormitorium. – posłałam Blaise’owi ostrzegawcze spojrzenie i dopiłam swoją kawę, po czym wstałam, zabierając ze sobą notes.
- 21:00 koło pomnika Dumbledora. – powiedział jeszcze Malfoy, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Spojrzałam na niego z chęcią ucięcia mu połowy tej czupryny, ale tylko przeniosłam wzrok na Blaise’a, uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z budynku. Kątem oka widziałam jeszcze, że gdy tylko znalazłam się w progu, momentalnie pochylili się nad sobą, Malfoy z oburzeniem wyrzucił ręce w górę i zaczęli intensywnie o czymś rozmawiać. Przewróciłam oczami i ruszyłam do zamku, żeby napisać swoje durne wypracowanie o goździkach.
 
Dokładnie o 20:57 wyszłam z dormitorium, ubrana w moją starą, bordową bluzę i chociaż dzięki niej mogłam poczuć się choć trochę normalnie. Pod spodem oczywiście miałam jedną z tych obcisłych T-shirtów, które kazała mi kupić Ginny, ale na szczęście mogłam zapiąć bluzę tak, że nikt nie patrzyłby mi w dekolt. Będąc już na dole zorientowałam się, że zapomniałam wziąć ze sobą różdżki i byłam wściekła na samą siebie, bo wiedziałam, że im nie można ufać, ale nie chciało mi się wracać na górę, więc stwierdziłam, że zaryzykuję. Obok pomnika byłam punktualnie o 21, gdzie czekali już Dean i Lavender. Oboje wyraźnie odetchnęli z ulgą, gdy mnie zobaczyli, bo jak sami mówili, też nie ufali chłopakom. Chociaż Lavender właściwie ufała wszystkim i myślę, że chętnie poszłaby z nimi na wycieczkę do krzaków, ale widziałam, że Deanowi szczerze ulżyło.
Zaraz dołączyli do nas Pansy, Malfoy i Blaise, który niósł plecak.
No tak, Malfoy to przecież arystokrata, on nie nosi czegoś takiego jak plecak. Prędzej wyobraziłabym go sobie z torebką od Prady. Byłam ciekawa czy on w ogóle wie, co to Prada. Pewnie nie, znając jego antymugolski stosunek do świata.
Ruszyliśmy za Blaise’em, co było najgłupszym możliwym pomysłem, bo ubrany w czarne ciuchy idealnie wtapiał się w noc. Już lepszym przewodnikiem byłby Malfoy z jego tlenionym łbem, świecącym w ciemności.
Cudem powstrzymałam się od chichotu, gdy wyobraziłam sobie go w roli latarni morskiej.
W każdym razie wszystko było w porządku do czasu, aż skręciliśmy do Zakazanego Lasu. Od razu stanęłam, powodując, że Lavender, która szła za mną, uczepiona Malfoya, wpadła mi w plecy i zaczęła przeklinać.
-Mieliśmy iść na błonia.
-Zmiana planów, szlamciu. Chyba się nie boisz? – usłyszałam za sobą ironiczny głos tego idioty.
-Nie boję się. – syknęłam, odwracając się do niego – Ale to zabronione. A my powinniśmy dawać przykład, skoro jesteśmy prefek…
-Hermiona, nikt się nie dowie. Jesteśmy dorośli, przecież nic nam się nie stanie, no chodź. – powiedział Dean, obejmując mnie ramieniem i wręcz siłą zmusił mnie, żebym szła dalej, podczas gdy ja dalej patrzyłam na Malfoya, jakbym chciała go zabić. Ten tylko zaśmiał się i ruszył za nami, kompletnie ignorując trajkotającą Lavender. W końcu jednak ona się wkurzyła, że ten jej nie słucha i wpadła między nas, zajmując rozmową Deana, a ten najwyraźniej tylko z grzeczności nie powiedział jej, żeby spadała, bo wcale nie wyglądał na zadowolonego. Po chwili z przodu Blaise i Pansy wyciągnęli różdżki i rozbłysło w nich światło.
-Lumos. – szepnął Dean, jego różdżka rozbłysła i posłał mi słaby uśmiech, a ja przeklęłam w duchu swoja głupotę.
-Och Dean, jesteś moim światełkiem w tunelu. – zachichotała Lavender, biorąc go pod rękę. Westchnęłam patrząc na nich i rozejrzałam się, w dalszym ciągu klnąc na samą siebie. Jak mogłam być taką idiotką i nie zabrać ze sobą różdżki?
-No chodź Granger, bo mi cię aż szkoda. – usłyszałam, ale postanowiłam go zignorować.
Oj nie, nie ma mowy, nie będzie mi łaski robił.
Szłam dalej z determinacją, aż nadepnęłam na coś miękkiego, co zapiszczało pod moją stopą i uciekło, szeleszcząc w trawie. Krzyknęłam i podskoczyłam, odsuwając się w stronę Lavender, ale ta tylko spojrzała na mnie, jakby mówiła „Nie przeszkadzaj mi w podrywie”.
-Wszystko ok? – zapytał Blaise z przodu, a ja tylko mruknęłam „tak”, ignorując cichy śmiech tlenionego łba za mną. Złapał mnie w końcu za przedramię, ale nie tak, jak dzisiaj w bibliotece. Zrobił to delikatnie, tylko po to, żebym się zatrzymała na chwilę. Kiedy byłam już obok niego, puścił mnie i przełożył świecącą różdżkę do drugiej ręki tak, że światło znajdowało się teraz między nami. Kto by pomyślał, ze może być taki szarmancki? Spojrzałam na jego twarz, którą delikatnie rozświetlała różdżka. Patrzył przed siebie ze spokojem, zupełnie tak, jakby mu nie przeszkadzało, że idzie ramię w ramię ze swoim wrogiem, dzieląc z nim promyczek światła.
-Nie oczekuję, że mi podziękujesz. – powiedział, powoli przenosząc na mnie wzrok. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, widząc, jak jego oczy świecą rozżarzoną stalą w oceanie. Miał takie piękne spojrzenie. W ogóle cały był piękny, tylko szkoda, że był takim debilem.
-To dobrze, bo nie zamierzam. – odparłam równie spokojnie i uśmiechnęłam się lekko.
-Dalej cię nienawidzę. – dopowiedział jeszcze, a ja zauważyłam, jak jego usta drgnęły w uśmiechu.
-I z wzajemnością.
I więcej się do siebie nie odezwaliśmy, aż dotarliśmy do celu, którym okazała się być jaskinia. Nawet nie miałam pojęcia, że w Zakazanym Lesie jest jaskinia, a nawet jeśli, to w życiu bym do niej nie weszła, bo pomyślałabym, że to mieszkanko dla centaurów, czy jakiś równie dziwnych stworzeń. Ale teraz Blaise i Pansy beztrosko wkroczyli do środka, nie przejmując się, że wewnątrz było zimno, wilgotno i z sufitu co jakiś czas kapała woda.
W każdym razie miałam nadzieję, że to była woda, a nie ślina jakiegoś pająka.
Nie widziałam sensu w tym, że szliśmy taki kawał drogi przez niebezpieczny las tylko po to, żeby dotrzeć do paskudnej jaskini, do czasu, aż zobaczyliśmy jeziorko. Musiało być magiczne, bo świeciło mocno niebieskim światłem, nadając ścianom blasku. Przez to jaskinia mieniła się srebrno-niebieskim kolorem.
Zupełnie jak oczy Malfoya.
-Podobno jednorożce często piją z tego źródła i dlatego jest magiczne. – wyjaśnił Blaise.
Cudem powstrzymałam się od okrzyku zachwytu. Jeziorko dawało na tyle światła, że używanie różdżki wcale nie było potrzebne. Nie było do końca jasno, ale było… nastrojowo. Idealne miejsce na randkę. Wokół latały świetliki, a wiele z nich siadało na ścianach w skupiskach, powodując, że wyglądało to jeszcze bardziej magicznie. Jak mogłam nie wiedzieć o tym miejscu? Muszę koniecznie zapamiętać drogę i przyprowadzić tutaj swoich przyjaciół. Niestety znalazłam się tu w towarzystwie praktycznie obcych mi osób. Westchnęłam i wtedy poczułam czyjąś rękę obejmującą mnie w talii. Już myślałam, że to Malfoy i miałam zmieszać go z błotem, ale to był Dean. Posłał mi tylko uśmiech, ale nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że chce powiedzieć coś w stylu „Boże, Hermiona jak tu pięknie, prawda?”, więc również posłałam mu uśmiech i odwróciłam wzrok od niego. Zauważyłam, że reszta usadowiła się na kocu, który wziął się nie wiadomo skąd, więc ruszyłam w ich stronę i usiadłam razem z nimi w kółku, ciągnąc za sobą Deana. Wylądowałam między nim a Pansy, która omiotła mnie szybkim, przestraszonym spojrzeniem. Prawdopodobnie pamiętała jeszcze nasz ostatni incydent, kiedy jej groziłam, żeby podała mi hasło do dormitorium Slytherinu. Cóż, lepsze to, niż jakby patrzyła na mnie z nienawiścią, wyzywając mnie od szlam. Blaise zaczął wyciągać z plecaka alkohol, uśmiechając się przy tym głupkowato.
Jak tak dalej pójdzie to ja zacznę codziennie pić. Zazwyczaj byłam przeciwniczką alkoholu, bardzo rzadko piłam, a jeżeli już to w niewielkich ilościach. A teraz już drugi dzień z rzędu… Co prawda potrafiłam być asertywna i mogłam po prostu powiedzieć „nie”, ale nie chciałam dać satysfakcji Malfoyowi, więc wzięłam od Blaise’a czerwony, jednorazowy kubek, który wręczał każdemu po kolei.
-Zagrajmy w prawdę i wyzwanie! – wykrzyknęła radośnie Lavender.
-Mam lepszy pomysł. Zagrajmy w „Nigdy nie...”. Mówisz, czego nigdy nie robiłeś, a ten, kto to robił, musi się napić. – podsunął Blaise, puszczając oczko do Pansy, na co ona się zarumieniła. Mops się zarumienił! Rozejrzałam się po reszcie, ale najwidoczniej tylko ja to zauważyłam.
Łohoho, Blaise i Pansy, ciekawe, co na to Malfoy, jak się dowie.
-Dobra, ja zacznę, skoro tak bardzo prosicie. – odezwał się znowu, nalewając każdemu do kubka podejrzanej substancji. – Więc, nigdy nie wyprałem sobie sam spodni.
Zapanowała cisza, a sekundę potem Pansy krzyknęła „O kurwa, współczuję twojej przyszłej żonie!” i wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Niestety również wszyscy musieliśmy pić oprócz niego, a on tylko patrzył na nas ze śmiechem. Ten dziwny alkohol był jeszcze gorszy niż ich ukochana whisky.
-Dawaj Lavender.
-Ok. Hm, nigdy nie uprawiałam seksu w sowiarni. – powiedziała, po czym z uśmiechem rozejrzała się po wszystkich. Nikt nie podniósł kubka, oprócz Malfoya. Wszyscy wbiliśmy w niego wzrok z osłupieniem.
-Smoku? Kiedy? – zapytał Blaise, patrząc na niego ze zdziwieniem, a ten tylko wzruszył ramionami i omiótł wszystkich spojrzeniem z tym swoim pogardliwym uśmieszkiem.
-Nie wierzę, ty mnie nigdy nie przestaniesz zadziwiać. – zaśmiała się Pansy, znów patrząc na niego, jak na bóstwo. No i koniec love story z Blaise’m. Nie rozumiem, co w tym takiego pociągającego, że Malfoy był ruchaczem, który nie przywiązuje żadnej wagi do stosunku płciowego i wykorzystuje wszystkich i wszędzie.
No, ale nieważne.
-Dobra, teraz ja. Nigdy nie przypuszczałem, że Malfoy może kogoś przelecieć w sowiarni. – powiedział przez śmiech Dean.
-Przecież tam jest tak zimno i niewygodnie, i sowy mogą cię podziobać! – powiedziała z oburzeniem Lavender, a ja stwierdziłam, że się nie odzywam, bo w ogóle nie miałam doświadczenia (uprawiłam raz seks z Ronem i było okropnie) i po prostu przechyliłam kubek, pozwalając, by paskudna substancja rozgrzała moje gardło. Teraz wszyscy patrzyli na mnie w osłupieniu, a Blaise z rozbawieniem przenosił wzrok ze mnie na swojego przyjaciela i z powrotem.
-Nie sądziłem, że masz takie zdanie o mnie, Granger. – powiedział spokojnie Malfoy, ale widać było, że cała sytuacja go bawi. Wzruszyłam ramionami.
-Jakiekolwiek by nie było, najwidoczniej jest słuszne. – odparłam, unosząc brwi, a reszta zrobiła słynne „uuu”.
-Dobra, teraz ty Hermiona. – powiedział Dean, patrząc na mnie z uśmiechem, a ja spojrzałam na swój kubek. W ogóle nie pomyślałam o tym, co powiem. Przez chwilę siedziałam tak w ciszy, aż w końcu podniosłam wzrok i powiedziałam:
-Nigdy nie byłam zakochana.
Przez chwilę patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem, najwyraźniej myśleli, że powiem coś w stylu, że nigdy nie dostałam oceny niższej niż „Zadowalający”, a tu takie coś. Pierwszy napił się Blaise, a za nim cała reszta, oprócz Malfoya. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona, a on posłał mi jeden z tych swoich nieodgadnionych uśmiechów. Nie było to o dziwo ironiczne, ani pogardliwe, ani nie patrzył na mnie z wyższością. Można powiedzieć, że był to smutny uśmiech. Malfoy nigdy nie był zakochany i teraz jeszcze było mu smutno. O Jezu, jakich ja się rzeczy dowiaduję dzisiaj. Odwzajemniłam lekko jego uśmiech, po czym przyszła kolej na Pansy, ale ona powiedziała, że jeszcze się musi zastanowić, bo właściwie robiła już wszystko, więc zamieniła się w kolejce z blondynem. Byłam ciekawa, co też on może nam powiedzieć i najwidoczniej nie tylko ja, bo wszyscy patrzyliśmy na niego w wyczekiwaniu. Dodatkowo już zaczynało mi się kręcić w głowie, więc miałam nadzieję, że nie będę musiała pić.
-Nigdy nie przypuszczałem, że ślizgoni mogą się dobrze bawić z gryfonami. – powiedział i nikt się nie napił, oprócz Blaise’a, który posłał mi znaczący, szeroki uśmiech. Malfoy miał rację. Ja też się dobrze z nimi bawiłam, co było aż dziwne. Nawet na chwilę pozwoliłam sobie zapomnieć o tym, że się nienawidzimy i o tym, że przyszłam tu po informacje.
-O, wiem, wiem! Nigdy się jeszcze nie kąpałam w tym jeziorze! – wykrzyknęła Pansy i nie czekając, aż ktokolwiek się napije wstała i ściągnęła bluzkę, potem spodnie i w samej bieliźnie ruszyła do jeziorka. Zaśmialiśmy się, a za nią podążyła reszta, rzucając po kolei swoje ubrania na koc.
Dobra, widziałam już dwa razy Malfoya bez koszulki i nie narzekałam na ten widok, ale teraz, w niebieskim świetle wyglądał, jak bóg, przysięgam. Nie ubóstwiałam go, oj nie, ale myślę, że każdy przyznałby mi rację, że jego wyrzeźbione ciało wyglądało idealnie.
W końcu na kocu zostałam sama z Deanem. Spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem. Też poszłabym pływać, ale:
1. Wstydziłam się swojego ciała.
2. Miałam majtki z hello kity.
3. Bałam się, że jak wstanę, to zwymiotuję.
-Nie idziesz pływać? – zapytał Dean, kiwając głową w stronę reszty rówieśników. Pokręciłam tylko przecząco głową, wciąż głupio się uśmiechając. Dean spuścił wzrok tak, jakby się nad czymś zastanawiał, a gdy znów na mnie spojrzał, wyglądał dużo poważniej. Niepewnie dotknął mojej dłoni, powodując, że moje źrenice się rozszerzyły.
-Hermiona… - zaczął, ale nigdy nie dane było mu dokończyć, bo doskoczyły do niego Pansy i Lavender i zanim zdążył się zorientować, co się dzieje, był już w wodzie. Odruchowo wstałam, żeby mnie nie ochlapały, ani czasem nie próbowały zaciągnąć razem z nim. Obserwowałam, jak pchają go do jeziorka, a on mimo oporu nie może dać im rady.
Czarownice to jednak silne baby są.
Zaśmiałam się, po czym odwróciłam się w drugą stronę z zamiarem ponownego usadowienia się na kocu, ale odskoczyłam ze strachu, widząc przed sobą przemoczonego Blaise’a.
-Nie, Blaise. Nie. – wymamrotałam i zaczęłam się cofać.
-No dawaj Hermiona, przytul mnie. – powiedział i rozłożył ręce, po czym zaczął iść w moją stronę.
-Poważnie Blaise, nie umiem pływać.
-Umiesz.
-Nie umiem.
-Kłamiesz.
-Nie!
Dobra, kłamałam.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy natknęłam się plecami na coś twardego i zamarłam. Bynajmniej nie była to ściana, oj nie. To coś było znacznie cieplejsze i znacznie ładniej pachniało. Blaise zaśmiał się i odszedł do wody, a ja powoli odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Malfoya. No jasne, wiadome było, że to się tak skończy. Mój wzrok był gdzieś na wysokości jego mostka, ale nie miałam odwagi spojrzeć wyżej, dopóki chłopak nie dotknął dłonią mojego podbródka i zmusił mnie do podniesienia wzroku. Byłam sparaliżowana i jak zwykle tłumaczyłam to sobie jego perfumami. Czułam jego bicia serca, które było tak spokojne i miarowe, że aż miałam ochotę się do niego przytulić. A moje serce waliło, jak płot pneumatyczny. Nie odezwałam się, on też nie, tylko na parę sekund świat się zatrzymał i wpatrywaliśmy się sobie w oczy. A potem Blaise coś krzyknął, Maloy mnie puścił, ale tylko na moment, bo zaraz potem przerzucił mnie sobie przez ramię i bezczelnie wrzucił do wody.
 
Wracaliśmy w środku nocy, cali mokrzy, pijani i rozbawieni do łez, śmiejąc się głośno i nie zważając na to, że możemy kogoś obudzić. Właściwie czułam się wspaniale, tak beztrosko, że gdybym spotkała teraz McGonagall, prawdopodobnie zaczęłabym tańczyć wokół niej, wciąż się śmiejąc. Oswoiłam się też ze ślizgonami i musiałam przyznać, że przestali mi przeszkadzać. Całkiem swobodnie czułam się w ich towarzystwie. Nawet nie przejmowałam się tym, że złamałam dzisiaj regulamin szkoły.
Idąc między Blaise’m, a Malfoyem, śmiałam się bez przerwy od 15 minut z jakiegoś durnego żartu, który opowiedziała Pansy.
-Malfoy założę się, że nie wiesz, co to Prada. – wypaliłam nagle poważnie, po czym odwróciłam się, widząc, że moje mokre buty, a w dodatku brudne z błota zostawiają ślady na posadzce. Jednak mądry Dean zacierał je zaklęciami za nami. Kochany.
-Prada to dom mody. Założony zresztą przez czarownicę, Granger. Nie jestem zacofany społecznie.
Prychnęłam, udając, że to wiedziałam, chociaż w rzeczywistości nie miałam pojęcia.
-Hermiona? – usłyszałam nagle i wszyscy stanęliśmy w miejscu, widząc przed nami w odległości paru metrów Harrego i Rona, którzy patrzyli na mnie w osłupieniu. Automatycznie wszyscy przestaliśmy się śmiać. Od razu uśmiech zniknął z mojej twarzy i poczułam, jak krew odpływa z mojej twarzy.
-Cześć.


I znowu musieliście tyle czekać, wybaczcie :( 
Postanowiłam zmienić wygląd bloga, jak Wam się podoba? Bo ja jestem zakochana w tym szablonie! :D
PS: Żeby włączyć komentarze, trzeba kliknąć na biały kwadracik po lewej obok tytułu rozdziału :)